Reklama

„Holy water” – Argentyna eliminuje Brazylijczyków z mundialu z pomocą małego podstępu

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2017, 09:43 • 3 min czytania 4 komentarze

Jeśli chodzi o piłkę reprezentacyjną, to nie ma w Ameryce Południowej bardziej elektryzującego starcia, niż te pomiędzy Brazylią a Argentyną. Zawsze są dodatkowe smaczki – obecnie są to np. pojedynki na boisku Neymara z Messim, a wiadomo jak zagorzałe są dyskusje, które mają na celu wyłonić najlepszego w historii, czyli – Maradona czy Pele. Walka w takich spotkaniach jest do ostatniej sekundy, a czasami by jedni wygrali z drugimi trzeba użyć trochę sprytu. Tak jak Argentyńczycy w 1990 roku. Dzisiaj mija 27. rocznica 1/8 finału włoskiego mundialu, kiedy to mierzyły się ze sobą reprezentacje „Albicelestes” i „Canarinhos”.  

„Holy water” – Argentyna eliminuje Brazylijczyków z mundialu z pomocą małego podstępu

Z tego turnieju zapamiętamy kilka rzeczy – tańczącego Rogera Millę i niesamowity Kamerun, który gdyby nie pechowa dogrywka z Anglikami, to mógłby dużo namieszać w półfinale z Niemcami, ale przede wszystkim zostanie nam w głowach ogromny fart Argentyńczyków. „Albicelestes” dosłownie prześlizgnęli się do finału, w którym, fakt, ulegli naszym zachodnim sąsiadom po bramce w 85. minucie autorstwa Andreasa Brehme, ale widząc ich w finale, przypomnieli nam się ci wszyscy niezaproszeni ludzie, którzy i tak jakimś cudem dostają się na imprezę.

Zajmując trzecie miejsce w grupie z Kamerunem, Rumunią i ZSRR, posiadając cztery oczka na koncie, Argentyna jakimś cudem awansowała do fazy finałowej włoskiego mundialu. Wiadomo, rozczarowanie w narodzie było duże, bo jednak ani Kamerun, ani Rumunia to nie są żadne potęgi piłkarskie, a mając w składzie Diego Maradonę, kadra Carlosa Bilardo powinna zjeść konkurencję na śniadanie. A tu pierwszy mecz i rozczarowująca porażka z „Nieposkromionymi Lwami” trochę zmieniła plany „Albicelestes”. Potem jednak udało się wygrać z ZSRR, a na koniec remis z Rumunami zapewnił Argentyńczykom awans z trzeciego miejsca. W obozie Brazylijczyków panowały zgoła odmienne emocje – „Kanarki” puknęły w grupie wszystkich po kolei i to oni byli faworytami do zgarnięcie złocistego pucharu. W meczu z ekipą Carlosa Bilardo stało się coś, co kompletnie przewróciło cały turniej do góry.

Po pierwszej połowie oba zespoły schodziły na przerwę w mieszanych uczuciach – w końcu było 0:0. Lewy obrońca Brazylijczyków – Branco – poprosił w przerwie człowieka ze sztabu Argentyńczyków o butelkę wody. Dostał ją. Zanim leki zaczęły działać, zawodnik normalnie funkcjonował, choć faktycznie miał lekkie zawroty głowy. Apogeum bólu obrońca zaczął odczuwać na dziesięć minut przed końcem, kiedy to biegł cały czas za Maradoną i zamiast mu zabrać piłkę, nie potrafił tego zrobić. „El Diez” podał do Claudio Caniggi, a napastnik minął Claudio Taffarela i trafił do siatki.

Jednak na początku wszyscy myśleli, że Branco to wariat, że takie herezje opowiada. Dopiero kilka lat po zakończeniu kariery, w jakimś argentyńskim programie, Maradona opowiedział, co miało być w magicznej butelce. Podobno rohypnol, który nie bez przyczyny może kojarzyć wam się z pigułką gwałtu.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...