Siódme miejsce w dość morderczej, wycieńczającej lidze, tuż za barażową pozycją uprawniającą do gry w play-offach o Premier League. Leeds United ma za sobą kolejny sezon wiecznej odbudowy, tym razem jednak można wprost napisać: wykonano potężne kroki w kierunku przywrócenia temu zasłużonemu klubowi dawnego blasku. Po raz pierwszy od sezonu tuż po awansie do Championship Pawie zajęły tak wysoką pozycję, ale przede wszystkim – po raz pierwszy od lat w mieście dyskutowało się wyłącznie o piłce, a nie sytuacji finansowej i organizacyjnej. Dowodem na stabilizację oraz wysokie ambicje jest transfer za około 2 miliony euro potwierdzony dziś przez klub. Do Leeds United trafia Mateusz Klich z jasną misją pomocy w powrocie do angielskiej elity.
Mateusz Klich to postać… specyficzna. W teorii pasuje do armii polskich zawodników, którzy wyjechali na zachód i słuch po nich zaginął. Jeśli weźmiemy pod uwagę jego osiągnięcia w niemieckich klubach – przede wszystkim w VfL Wolfsburg – będziemy musieli ustawić go w jednym szeregu z Jakubem Świerczokiem chociażby, który też w Niemczech świata nie zdobył. Klich jednak okresy wygrzewania ławek na różnych poziomach u sąsiadów przeplatał dobrymi, a nawet bardzo dobrymi występami w Eredivisie. Za każdym razem, gdy chcieliśmy go skreślić po kolejnej nieudanej próbie wywalczenia miejsca w Bundeslidze, on całkiem zgrabnie radził sobie w Zwolle, potem też – przez chwilę – w barwach Kaiserslautern w 2. Bundeslidze, a wreszcie w ubiegłym sezonie w Twente Enschede.
Problem? Po pierwsze te nieudane próby w Wolfsburgu, które zabierały mu najcenniejsze lata i dawały powody by sądzić, że do poważnej piłki się nie nadaje. Po drugie – problem bogactwa w polskiej piłce. Jeszcze pięć lat temu fetowalibyśmy pewnie każdą asystę i każdy dobry mecz w barwach Twente, ale dziś, gdy regularnie świętujemy doskonałe mecze Polaków w Bundeslidze, Serie A czy Ligue 1 – Holandia albo 2. Bundesliga to drugi szereg. Efekt jest taki, że Klich, choć przecież bezsprzecznie grać w piłkę potrafi, trochę zniknął z radarów. Raz kiedyś dochodziły głosy z zaświatów – strzelił zwycięskiego gola w meczu z Ajaksem, ugryzł RB Lipsk – ale na co dzień były piłkarz Cracovii uchodził za zagubionego.
Dlatego właśnie transfer do Championship to dla Klicha jednocześnie dobra droga i ogromna szansa. Gra w czubie tej ligi – czyli wyżej niż zespoły Wszołka, Żyry czy Bielika – to już nie liga Wojciecha Golli, z której informacje docierają do Polski równie prędko jak zalecenia Komisji Weneckiej. Championship to poziom, z którego z łatwością można atakować reprezentację, a sprawdzenie się w starciach z różnymi Richardsami (Aston Villa) czy Sigurdssonami (Fulham) to nawet więcej, niż jest potrzebne do poważnego myślenia o mistrzostwach świata w Rosji. Bo tak trzeba ruch Klicha interpretować – Leeds United to nie tylko świetne miejsce do rozwoju, ciekawy skład i interesujące ambicje, ale i klub, w którym nietrudno będzie udowodnić swoją wartość. Inaczej przecież brzmi asysta w meczu z zespołem którego podstawowym obrońcą jest wspomniany Golla, a takim, którego defensywie szefuje Micah Richards.
A co z samym Leeds? Jak wspomnieliśmy – to klub w permanentnej odbudowie. Od czasów Ligi Mistrzów, rekordów transferowych z Rio Ferdinandem i mistrzostw Anglii minęły długie lata. Lata, podczas których Kevin Blackwell, menedżer drużyny, wypalił: Nie znam drugiego takiego klubu. Tutaj jeśli coś może pójść źle, to na pewno pójdzie źle.
Leeds w pięć lat – od 2002 do 2007 roku – zleciało z piątego miejsca w jednej z najsilniejszych lig świata na poziom League One, czyli trzeci szczebel rozgrywkowy. 2004 Premier League, 2005 Championship, 2007 Sinking Ship, 2008 Abandon Ship – takie hasła znajdowały się wówczas na koszulkach kibiców jedynego liczącego się klubu z jednego z największych angielskich miast. Leeds wyglądało trochę jak Łódź – potężne tradycje, potężna baza kibiców, potężny głód dobrego futbolu i… kartofliskowe kopanie. W dodatku z coraz większymi oryginałami w roli klubowych sterników. Massimo Cellino. Właściciel Cagliari, który w 2014 roku do swojego imperium dołączył klub. To on miał się stać grabarzem, a przynajmniej tego spodziewali się kibice po pierwszych miesiącach jego rządów.
Zacytujmy nasz artykuł o Leeds sprzed pół roku.
Kiedy Cellino pojawił się na Elland Road, budził ciekawość pomieszaną ze strachem. Część kibiców już wieszczyła katastrofę, media nawet niespecjalnie musiały się starać, by znaleźć coś spektakularnego – Włoch przez swoje 23 lata w Cagliari wyrzucił 36 menedżerów. Z mniej związanych z piłką rzeczy możemy choćby wymienić nienawiść do purpurowego koloru i numeru 17 (do tego stopnia, że kazał usunąć wszystkie krzesełka z tym numerem na stadionie swojego włoskiego klubu), kilka innych obsesji i niecodzienny sposób bycia.
(…)
Unikanie płacenia podatków, zainteresowanie władz w związku z przekrętami przy budowie stadionu w Cagliari, lekceważący stosunek do kibiców. To rzeczy, od których nie mógł się odciąć. W Leeds nie zamierzał rezygnować ze swoich przyzwyczajeń. Jeszcze zanim został ogłoszony nowym właścicielem klubu zdążył pozbyć się Briana McDermotta ze stanowiska menedżera. Po chwili oddał mu posadę – tylko po to, by wyrzucić go pół roku później.
Z Cellino było o tyle wesoło, że kupował na przykład pozytywne komentarze na swój temat w internecie, na żywo zrugał swoich piłkarzy w rozmowie z dziennikarzem (płace im 18 milionów, a zasługują na jakieś pięć), aktywnie walczył z protestującymi przeciw jego rządom kibicami (“podatek ciastkowy” – bilety droższe o 5 funtów wymiennych na jedzenie na stadionie) oraz dwukrotnie był zawieszony – za nieprawidłowości przy transferze McCormacka oraz podatkowe historie jeszcze z włoskiego okresu.
Gdyby Klich trafiał do klubu Cellino, pewnie złapalibyśmy się za głowy. Sęk w tym, że w styczniu Cellino sprzedał 50% udziałów Andrei Radrizzaniemu, a obecna kondycja klubu to zasługa tego drugiego. Nowe twarze widać na każdym szczeblu w klubie – ściągnięto m.in. Ivana Bravo, który ma w Leeds budować akademię z takim samym rozmachem, jak działa w Katarze. U “Arabów, nie-Arabów” powierzono mu misję stworzenia bazy szkoleniowej, z której wypłyną piłkarze reprezentacji Kataru w 2022 roku – jeśli wierzyć publikacjom dziennikarzy z Leeds, działał tam na tyle udanie, że kibice “Peacocks” już przebierają nogami na jego przygodę w Anglii.
Nowym menedżerem został Thomas Christiansen, za transfery ma odpowiadać Victor Orta. Ten pierwszy zapowiedział już, że planuje grać 4-3-3 z dużą rolą stoperów wyprowadzających piłkę. Klich w roli “ósemki”? Niewykluczone, tym bardziej, że Leeds utrzymało w kadrze Liama Bridcutta grającego nieco głębiej oraz przedłużyło do 4 lat umowę z Ronaldo Vieirą, wychowankiem, z którym wiąże się spore nadzieje, a który również gra w środku pola. Co ciekawe – Klich miał być na celowniku już przy poprzednim menedżerze, Garrym Monku.
Czyli innymi słowy – jeden z naszych najlepszych rozgrywających (mamy ich w Polsce jak na lekarstwo…) po dobrym sezonie w średniaku z Holandii trafia do drużyny aspirującej do Premier League. Grać będzie co tydzień z markami pokroju Aston Villi, Hull, Reading, Middlesbrough, QPR czy Fulham. Ma czystą kartę, bo w klubie trwa właśnie sprzątanie po erze Cellino i meblowanie według zasad nowego właściciela Leeds. Wszystko więc w jego nogach, niewiele zostaje wymówek, niewiele jest opcji, by jakoś usprawiedliwić ewentualny brak gry czy słabsze występy. W Leeds Klich ma wszystko, by przypomnieć się szerszej publice, także dzięki występom z Orłem na piersi.
Wystarczy grać jak w Twente. Sezon 2017/18 może kończyć jako zawodnik klubu szykującego się do gry w Premier League. A takiego zawodnika przy powołaniach na rosyjski mundial przeoczyć będzie bardzo trudno.