Czy znasz legendy swojego klubu? Pomyślisz, że robię sobie jaja. Przecież to oni nadają tożsamość barwom i nazwiska podałbyś zbudzony w środku nocy. To im szyje się flagi, układa pieśni, to szacunek dla nich przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Wiem, że siedemdziesiąt procent widzów na otwarciu stadionu przy al. Piłsudskiego nigdy nie widziało widzewskiej gry Bońka, Młynarczyka czy Wragi, a przecież nie miało to znaczenia: każdy nie tylko wiedział, ale też czuł, że to legendy i basta. Tak samo oczywiste będzie to i za dwadzieścia lat.
Ale są też oni, legendy, o których się nie mówi. Które jako, że nie biegają po boisku, nie siedzą na ławce trenerskiej bądź w fotelu prezesa, pozostają na zawsze w cieniu. Choć zrobiły więcej, niż niejeden piłkarz, który był, przemknął, zostawił po sobie pięć wspomnień, a którego nazwisko do dziś zna każdy kibic.
Gdy masażysta Wojciech Walda podejmował pracę w Widzewie, w kraju rządził Gierek, Stal Mielec grała w pucharach z Realem Madryt, do kin w USA wchodził Rocky. W Łodzi otwierano hotel “Centrum”, który znasz z “Piłkarskiego pokera”, w którym apartament miał swego czasu David Lynch, a którego rozbiórkę zakończono rok temu.
Widzew wtedy właśnie świeżo awansował z drugiej ligi, wydobywając się stamtąd po dekadach ekstraklasowego niebytu. Pan Wojciech widział z bliska, jak Ludwik Sobolewski tworzył wielki RTS. Pamięta widzewski kurnik, na którym grało się pod górkę, pamięta młodziutkiego Bońka, pamięta Smolarka, braci Surlitów. Dwa mistrzostwa w latach osiemdziesiątych, półfinał Pucharu Europy, spadek, abstrakcyjne rządy trenerskie Tomaszewskiego, odejście Sobolewskiego. Pamięta Ligę Mistrzów, gol Citki z Atletico, 3:2 z Legią na wyjeździe, pamięta degrengoladę klubu, Boruca strzelającego bramkę z karnego, pamięta zrujnowany finansowo Widzew, pamięta czasy Szymańskiego, pamięta Cacka, bankructwo, teraz przeżywał trzecioligowe boje. Ten sam człowiek, który dbał o widzewskie legendy, dbał teraz o tych, którzy nie wyszli z III ligi.
W 2014 kibice uhonorowali go statuetką z napisem: „W jak Wojciech, W jak Walda, W jak Widzew”. W tym roku dobił do widzewskiej “czterdziestki”, korzystając z propozycji podjęcia pracy w RTS – drogi rozeszły się po upadku klubu, później pan Wojtek zajmował się swoim zdrowiem i chodził na czwartoligowe mecze Widzewa. Teraz ponownie musiał podziękować z przyczyn osobistych.
Wybitny widzewiak. Wykraczający jednak swoją osobą poza Łódź, bo dla mnie to symbol wszystkich tych, którzy codziennie tyrają dla klubu, poświęcają dla niego czas, serce, ale z racji pełnionej funkcji zawsze pozostają w cieniu. Piłkarz zazwyczaj był, jest i go nie ma – tu
Taką osobą jest choćby pan Gienek z Lecha, czyli Eugeniusz Głoziński, w Lechu – naturalnie – od zawsze. Piotr Świerczewski dopiero co mi o nim opowiadał, aż zacytuję:
“Lech był niesamowicie biedny. Pan Gieniu, który pracuje do dziś, zajmował się wszystkim. Ładował węgiel do pieca, żeby było ciepło. Prał ubrania. Przygotowywał sprzęt na mecz. Kosił trawę. Malował linię. Dzisiaj w klubach tymi funkcjami podzieliło by się kilku. Gieniu zajmował się wszystkim. I wielki szacunek, to tacy jak on oddają serce dla klubu. Nie my. My jesteśmy najemnikami”.
U nas o panu Gienku znalazłem jeszcze wspomnienie w wywiadzie z Mateuszem Szałkiem:
“Pamiętam jedną, to był mój drugi trening z pierwszym zespołem, byłem zestresowany, a na dworze było chłodno. Kuba Wilk zapytał, dlaczego nie biorę bluzy i powiedział, żebym poszedł do pana Gienia, który zajmował się sprzętem w Lechu Poznań. Poszedłem, a pan Gieniu: „Bluza?!?! Bluzę to mam, ale dla piłkarzy. Wypierdalaj!”. Szybko zrozumiałem, jak chłopaki lubią wpuszczać w maliny młodych zawodników”.
Normalni ludzie, cieszący się tym, że mogą pracować w swoim klubie, z którym byli na dobre i na złe, także, gdy kasa się kończyła. Normalni ludzie, którzy każdego dnia od lat wykonują sumiennie swoją robotę, co wystarczy im i wszystkim wokół, ale jak się tak zastanowić: za to samo piłkarz byłby wynoszony na sektorówki.
Nie chcę, żebyśmy popadali tutaj w skrajność, bo to też byłby absurd. Nie sugeruj więc, że trzeba nazwę trybuny poświęcać palaczowi. Nie twierdzę, że księgowa powinna trafić na sektorówkę i wiem, że pewnie łatwiej ją zastąpić niż Lewandowskiego w Lechu i Bońka w Widzewie.
Ale zupełnie poważnie i stanowczo uważam, że pan Wojtek i pan Gieniu dołożyli swoje cegiełki do – odpowiednio – tożsamości Widzewa i Lecha. Myślę, że takich jak oni jest więcej i choć zwykle charakteryzuje ich to, że cień im pasuje, tak nie zaszkodzi o nich bez nich przypomnieć w sensie innym, niż anegdotycznym.
Zapytam więc jeszcze raz: czy znasz legendy swojego klubu?
Leszek Milewski
Fot. DziennikLodzki