Reklama

Duet Piola-Colaussi demoluje Węgrów – Włosi po raz drugi mistrzami świata!

redakcja

Autor:redakcja

19 czerwca 2017, 09:44 • 3 min czytania 1 komentarz

Ten turniej zapamiętany został ze względu na kilka genialnych historii. Z polskiej perspektywy? Fantastyczny Leonidas, nieodstający poziomem od niego chyba najlepszy piłkarz międzywojenny Ernest Wilimowski, a wisienką na torcie – bezpośrednie starcie obu reprezentacji, w których grali wymienieni panowie. Dzisiaj mija natomiast 79. rocznica finału tamtych mistrzostw świata z 1938 roku. Francuskiego mundialu wygranego przez faszystowskie Włochy, ale z piękną kartą zapisaną także przez polską reprezentację.

Duet Piola-Colaussi demoluje Węgrów – Włosi po raz drugi mistrzami świata!

19 czerwca 1938 roku, kilkanaście miesięcy przed tym, jak mrok zasnuł cały Stary Kontynent, na francuskie murawy zamiast czołgów wyjechały dwie pancerne jedenastki – fenomenalnych Węgrów oraz jeszcze lepszych Włochów.

Węgrzy mieli do finału prawdziwą autostradę. Wschodnie Indie, Szwajcaria i na koniec Szwecja – no nie, to nie są potęgi futbolu, ani tym bardziej nie były nimi pod koniec lat trzydziestych. „Azzurri” mieli nieco cięższą drogę – zaczęli od Norwegów, z którymi musieli męczyć się w dogrywce, rozstrzygniętej dopiero golem Silvio Pioli, o którym będziemy jeszcze mówili w kontekście finału. W ćwierćfinale dość bezproblemowo uporali się z Francuzami, a w półfinale po ciężkich bojach pokonali Brazylijczyków.

W finale, którego rocznicę dzisiaj obchodzimy, Włosi pokazali w pełni swoją jakość. Nie grali „catenaccio”, nie postawili muru, tylko od pierwszego gwizdka Georgesa Capdeville’a ruszyli do naporu na bramkę Antala Szabo. Efektem tego była szybka bramka, bo już w szóstej minucie gola strzelił Gino Colaussi. 120 sekund później stan rywalizacji się wyrównał. To też nieco rozgniewało Włochów, którzy do przerwy wpakowali rywalom jeszcze dwie sztuki. Emocje w końcówce miał zapewnić w 70. minucie Gyorgy Sarosi, ale za chwilę Silvio Piola skompletował „doppelpacka” i to „Azzurri” wznieśli puchar na Olympique Yves-Du-Manoir. W ten sposób obronili trofeum sprzed czterech lat i udowodnili, że stolicami przedwojennego futbolu były Rzym Silvio Pioli, Mediolan Giuseppe Meazzy czy Bolonia Michela Andreolo.

Ale dumę mogli czuć nie tylko zwycięzcy z Włoch. Jak wspomnieliśmy we wstępie – także Polacy ciepło wspominają ostatni mundial przed wojną. Co prawda, powrót do kraju po pierwszej rundzie w teorii chwały raczej nigdy nie przynosi ale jednak – los rzucił nam naprawdę ciężkiego rywala. Nie od dziś wiadomo, że Brazylijczycy potrafią grać w piłkę, a z Leonidasem w składzie, jak się później okazało – królem strzelców całej imprezy, należeli do faworytów. Ale i my mieliśmy swoje działo, strzelca, który właśnie z Brazylią ustanowił niepobity przez kolejne pół wieku rekord. Ernest Wilimowski na hat-trick Leonidasa odpowiedział czterema trafieniami, które przebił dopiero Oleg Salenko na amerykańskim turnieju w 1994 roku. Polacy doprowadzili do dogrywki – na minutę przed upływem 90 minut Wilimowski trafił na 4:4, ale w kolejnych 30 minutach Brazylijczycy strzelili o jednego gola więcej. 6:5. 11 goli, dwóch wielkich napastników, fura emocji.

Reklama

Tak, wstydu nie przynieśliśmy. Tym bardziej, że już rok później, niemal w przededniu wojny, 27 sierpnia, pokonaliśmy wicemistrzów świata, Węgrów. Co działo się zaledwie kilkanaście miesięcy później później, także z tym genialnym Wilimowskim, uczą niestety książki od historii, nie sportowe almanachy.

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...