Okazało się, że Słowacy lepiej się rozumieją, górują nad Polakami organizacją, tworzą bardziej składne akcje. I tę przewagę gości można zrozumieć. Trener Pavel Hapal wystawił w piątek aż sześciu zawodników, którzy zagrali w młodzieżówce co najmniej 15 meczów. Dorna miał tylko jednego takiego piłkarza (Stępińskiego). Jemu naprawdę było trudno, nie dość, że oddawał piłkarzy reprezentacji seniorów (z czego, jak podkreślał, był dumny), to jeszcze od blisko trzech lat jego zespół grał wyłącznie sparingi. Innymi słowy, w Lublinie ta drużyna debiutowała w meczu o stawkę – czytamy w “Gazecie Wyborczej”.
FAKT
Lipski to nie kiler. Fakt pisząc o meczu nawiązuje do klasyka polskich komedii.
Lipski nie okazał się jednak killerem i meczu nie zabił. Niestety, jego bramka była najbardziej momentem wieczoru w wykonaniu naszej młodzieżówki. Na boisku dominowali Słowacy. Poniedziałkowe starcie ze Szwecją (godz. 20.45) rysuje się jako być albo nie być w turnieju. Regulamin prawo gry w półfinale oprócz zwycięzców grup daje tylko jednej drużynie, która zajmie drugie miejsce w swojej stawce. Limit niepowodzeń jest już wykorzystany.
Dalej wypowiada się Marcin Kamiński.
– Z debiutem w VfB wiąże się niezła historia. Trener zapytał, czy kiedykolwiek grałem na pozycji numer sześć. Powiedziałem, że byłem defensywnym pomocnikiem, ale krótko i dawno. Wystawił mnie na tej pozycji w debiucie – przeciw Karlsruhe. W przerwie trener zdjął stopera, cofnął mnie do obrony i tak już zostało. Doczekałem się szansy. Byłem cierpliwy, zaciskałem zęby, wiedziałem, że narzekanie nic mi nie da – opowiada obrońca.
Czytamy też o tym, jak od Wisły Kraków po tyłku dostał Alan Uryga.
Trudno o bardziej nieudolne pożegnanie człowieka, który klub ma w sercu. Wisła Kraków poinformowała o rozstaniu z Alanem Urygą (23 l.) internetowym komunikatem. – To ludzki błąd, informacja została opublikowana zbyt szybko – mówi prezes Białej Gwiazdy Marzena Sarapata (37 l.). Wisła długo zwlekała z podaniem Urydze informacji, czy ma zamiar przedłużyć z nim kontrakt. – Po 15 latach spędzonych w klubie nikt nawet nie podszedł do mnie, aby szczerze poinformować – mówił zawodnik po ostatnim meczu minionego sezonu. I tak było do końca. Na początku tygodnia klub poinformował agenta Urygi, że umowa nie zostanie przedłużona. Piłkarz nie został zaproszony na rozmowy. Wczoraj za pomocą krótkiego komunikatu Wisła poinformowała kibiców o rozstaniu z Urygą. – Wolałbym w cztery oczy… Ale dziękuję – skomentował wychowanek klubu.
GAZETA WYBORCZA
Okropny start Euro U21. Tak swój tekst tytułuje “Wyborcza”.
Na otwarcie młodzieżowych mistrzostw kontynentu Polska przegrała w Lublinie ze Słowacją 1:2. Za silny dla piłkarzy Marcina Dorny okazał się teoretycznie najsłabszy zespół grupy. Nie taki był plan. Mecz otwarcia miał być najłatwiejszym wyzwaniem na młodzieżowym Euro. W kolejnych spotkaniach gospodarze spotkają się przecież z broniącą tytułu Szwecją i uważaną za jednego z faworytów Anglią. Trudno sobie wyobrazić, by po porażce ze Słowacją Polacy zdołali jeszcze wygramolić się z grupy. I nie chodzi tylko o to, że nie zdobyli w piątek punktu, ale także o to, w jakim stylu go nie zdobyli. Zachwycali tylko kilkadziesiąt sekund. Pierwsze kilkadziesiąt sekund. Wtedy Mariusz Stępiński porozpychał się w środku pola, Przemysław Frankowski dograł do Tomasza Kędziory, ten dośrodkował, a gola strzelił Patryk Lipski. To był jeden z niewielu momentów, w których wydawało się, że Polska wypuściła na boisko w Lublinie lepszą drużynę. Później okazało się, że Słowacy lepiej się rozumieją, górują nad Polakami organizacją, tworzą bardziej składne akcje. I tę przewagę gości można zrozumieć. Trener Pavel Hapal wystawił w piątek aż sześciu zawodników, którzy zagrali w młodzieżówce co najmniej 15 meczów. Dorna miał tylko jednego takiego piłkarza (Stępińskiego). Jemu naprawdę było trudno, nie dość, że oddawał piłkarzy reprezentacji seniorów (z czego, jak podkreślał, był dumny), to jeszcze od blisko trzech lat jego zespół grał wyłącznie sparingi. Innymi słowy, w Lublinie ta drużyna debiutowała w meczu o stawkę.
SUPER EXPRESS
Z piłkarskich spraw “Superak” pisze dziś tylko o meczu. Nie dowiecie się z tego tekstu niczego nowego – nie będziemy was więc katować. W zamian rozmówka z Bogusławem Leśnodorskim mającym w zamiarze wyprawę na K2.
Brakuje panu adrenaliny, skoro porywa się pan na tak ekstremalne posunięcie, jak zdobycie K2?
Zdobyć K2 planuje Andrzej Bargiel. Ja uczestniczę w tej wyprawie, współorganizuję ją, ale moim celem jest przejście do bazy. Sama wędrówka po Baltoro – najdłuższym lodowcu świata – będzie ogromnym wyzwaniem. To potrwa cztery-pięć dni i stworzy okazję do płynnej aklimatyzacji. A baza znajduje się na wysokości ponad pięciu tysięcy metrów. Nie byłem jeszcze tak wysoko, nie wiem, jak się będę czuł. Jeśli dobrze, to planuję aktywność powyżej bazy, zabieram narty i sprzęt wspinaczkowy. Nie wiem, na ile uda mi się wspiąć. Może nigdzie, a może dotrę do pierwszego albo drugiego obozu. Marzę o zdobyciu ośmiotysięcznika, ale to moja pierwsza taka wyprawa. Wszystkiego się uczę i znam miejsce w szeregu.
Kiedy zrodził się pomysł tego szalonego przedsięwzięcia, zjazdu na nartach z K2?
O wyprawie usłyszałem zimą. Spotkaliśmy się po nartach w Yurcie w Kuźnicach. Jędrek właśnie ruszał na trening na Kasprowy Wierch. Rzucił, że planuje wyprawę i że będzie to K2. Trochę wziął mnie pod włos, bo znając mój zapał do narciarstwa pozatrasowego, stwierdził, że mógłbym jeszcze coś fajnego w wysokich górach osiągnąć.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Po otwarciu najpierw trafiamy na tekst pomeczowy.
Prawie pół miliona wyświetleń na YouTube ma filmik, na którym ktoś parodiuje analizę pomeczową w wykonaniu Jacka Gmocha. Niby-Gmoch opowiada tam m.in., że Koreańczycy wygrali z nami w 2002 roku, bo mieli „szybsze buty”. W piątek można było odnieść takie wrażenie, patrząc na Słowaków, którzy przed odlotem do Polski śmiali się, że dostali od producenta sprzętu dokładnie ten sam model obuwia, w którym w filmie biegał Forrest Gump. – Obyśmy byli równie szybcy – żartowali. Nieco proroczo, bo dominowali nad Polakami także pod tym względem. I wyglądali na zespół, który jest zdecydowanie bardziej zgrany. Chociaż biało-czerwoni jako gospodarz mieli duży komfort przygotowań i mogli spokojnie ćwiczyć schematy w sparingach, trudno było oprzeć się wrażeniu, że nie do końca się rozumieją. I zapłacili za to najwyższą cenę, gdy pozwolili wyprowadzić rywalom zabójczą kontrę, zakończoną golem na 2:1. W trakcie zgrupowania w Arłamowie piłkarze dostali dzień wolny w niedzielę. Część wykorzystała czas na wizytę w kościele, dość długo trwały poszukiwania świątyni. Kilku zawodników udało się na mszę także w Boże Ciało, dzień przed meczem. Zwycięstwa nie wymodlili. Na początku drugiej połowy znakomitą okazję miał Przemysław Frankowski, ale bramkarz Adrian Chovan odbił jego strzał. Wtedy było jeszcze 1:1. Zaraz po drugiej bramce dla Słowacji golkiper gości w sobie znany sposób sparował piłkę na poprzeczkę po strzale Pawła Dawidowicza. Lepszej okazji, by wyrównać, już nie mieliśmy.
Gdy patrzymy w oceny mamy wrażenie, że Polacy rozegrali całkiem niezły mecz. Tylko jedna trója (Wrąbel), trzy szóstki (Lipski, Moneta, Kędziora), poza tym same piątki i czwórki.
Paweł Dawidowicz – 4
Czasem udało mu się wybić przeciwnika z rytmu albo wyłuskać piłkę, ale zupełnie przegrał rywalizację w środku pola. Tak jak większość kolegów – głównie biegał za przeciwnikami. Miał problem z uspokojeniem gry i współpracą z Karolem Linettym. Każdy grał pod siebie, zamiast wzajemnie się wspierać.
Bartosz Kapustka – 4
Skrzydłowy Leicester rok spędził w Anglii, więc wydawało się, że pod względem fizycznym powinien być wiodącą postacią. A właśnie w tym aspekcie Kapusta odstawał. Bardziej jednak rzucał się w oczy brak rytmu meczowego u byłego pomocnika Cracovii. Był niepewny, a piłka często odskakiwała mu przy przyjęciu. Choć starał się jak mógł, nie zawsze nogi słuchały. Ostatecznie jako pierwszy zszedł z boiska z powodu urazu.
Największą gwiazdą polskiego turnieju jest Marco Asensio. Tekst o nim.
– Co wieczór smarowałem mu kolana maścią i owijałem bandażem, żeby w ogóle mógł zasnąć. Lekarze mówili nam, że dorośli nie wytrzymaliby takiego bólu. A Marco zaciskał zęby i wytrzymał wszystko. Chciał po prostu kopać piłkę – wspomina ojciec Gilberto. Asensio pochodzi z holendersko-baskijskiej rodziny, a imię dostał na cześć Marco van Bastena. To zasługa matki Marii Gertruidy. – Umówili się z tatą, że ona wybierze imię dla drugiego dziecka. Trafiło na mnie, więc mam coś z holenderskich korzeni mamy – tłumaczy Marco. Wydaje się, że przejście Asensio do Realu było przeznaczeniem. Kiedy jako ośmiolatek spacerował po porcie na Mallorce z rodzicami, jego mama dostrzegła na jednym z jachtów Florentino Pereza. Poprosiła go o zdjęcie z młodym Marco i dodała: “To mój synek. Zobaczy pan, kiedyś zostanie piłkarzem Realu. Kocha was”.
Jagiellonia wróciła już do pracy. 29 czerwca gra pierwszy mecz w pucharach.
W tej chwili to samo dotyczy Vassiljeva, choć jego ewentualna nieobecność wynika z faktu, że nie porozumiał się z klubem w kwestii przedłużenia kontraktu. Umowa reprezentanta Estonii i czołowego ligowca ubiegłego sezonu (13 goli i tyle samo asyst) wygasa z końcem czerwca. Od minionej zimy szefowie Jagi i piłkarz (a właściwie jego menedżer) nie mogą osiągnięć porozumienia co do warunków nowego kontraktu. Rozmowy raz były wznawiane, by za chwilę w temacie następowała długa cisza. Milczenie z obu stron trwa do dziś, lecz sprawa nowej umowy lub decyzja o rezygnacji z jej przedłużania powinny zakończyć się na początku następnego tygodnia. Vassiljev jest jeszcze na urlopie w rodzinnym Tallinie i zapewne natychmiast po powrocie zechce wyjaśnić swoją sytuację. Część kibiców już projektuje przyszłość Estończyka. Niektórzy upierają się, że “Kosta” za chwilę trafi do Śląska Wrocław, którego współudziałowcem być może zostanie były trener Jagi Michał Probierz. Ale przejęcie klubu przez Probierza i biznesmena Andrzeja Kuchara wcale nie jest przesądzone.
Na koniec rozmówka z Marcinem Kamińskim, którego kariera zaczęła układać się w dobrym kierunku.
W 2014 roku chciało pana Palermo.
To był moment, w którym byłem gotowy się pożegnać. Lech zresztą też, bo sprowadzał na moje miejsce Maćka Wilusza. To było zielone światło, ale… się nie udało. Zostałem w Lechu, po dwóch meczach na ławce rezerwowych wskoczyłem do podstawowego składu i zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Trochę żałowałem, że nie udało się wyjechać do Serie A, ale zostałem i robiłem wszystko, by pojawiły się kolejne oferty. Przyzwyczajałem się, że jest trudno rozstać się z Lechem.
Kiedy przestał pan patrzeć na listę zawodników powoływanych do kadry?
Nigdy, choć wiedziałem, że nie dostanę powołania. Trener Waldemar Fornalik zabrał mnie tylko na debiut – w Estonii, ale w Tallinie nie zagrałem. Potem nastąpił “zjazd”, o którym wspominałem. Byłem zmęczony fizycznie i psychicznie, nie nadawałem się do kadry.