Reklama

Największe sukcesy reprezentacji Polski w futbolu młodzieżowym

redakcja

Autor:redakcja

16 czerwca 2017, 16:19 • 11 min czytania 19 komentarzy

Jest wiele osób, które nie traktuje futbolu młodzieżowego zbyt poważnie. Pewnie mają trochę racji, bo wielu zawodników z kadr juniorskich nigdy nie zrobiło wielkiej kariery. Jednak mimo to, dla sporej części piłkarzy wielkie turnieje w piłce młodzieżowej to najpiękniejsze chwile z ich piłkarskiego życia. Zwłaszcza, jeśli odnieśli na tego typu imprezie znaczący sukces. My mieliśmy kilka reprezentacji młodzieżowych, których na pewno nie możemy się powstydzić. Oczywiście sporo tego nie było, ale jest też co powspominać. W końcu jednak nie każdy może pochwalić się wicemistrzostwem olimpijskim czy mistrzostwem Europy do lat osiemnastu. Zapraszamy więc na miłą podróż w czasie.

Największe sukcesy reprezentacji Polski w futbolu młodzieżowym

Można powiedzieć, że sukcesy w polskiej piłce młodzieżowej dzielą się na trzy etapy. Jak łatwo zauważyć, oddziela je zwykle około dziesięciu lat. Tylko jeden raz chłopcy z tego samego rocznika zrobili furorę na dwóch turniejach. Oczywiście mowa tutaj o złotym pokoleniu z końcówki lat dziewięćdziesiątych i początku nowego tysiąclecia. Trenerem tamtej niezwykle zdolnej młodzieży był Michał Globisz, który uchodzi za największego eksperta od futbolu młodzieżowego w kraju. A sam Globisz niejako potwierdził to jeszcze w 2007 roku na mistrzostwach świata do lat dwudziestu. Nasza reprezentacja, co prawda nie zdobyła wtedy medalu, ale wyszła z niezwykle trudnej grupy.

1992 – Wicemistrzostwo olimpijskie.
1999 i 2001 – Odpowiednio, wicemistrzostwo Europy U-16 i mistrzostwo Europy U-18.
2007 – Wyjście z trudnej grupy na mundialu U-20.
2012 – Brązowy medal mistrzostw Europy U-17.

Bez wątpienia, największym sukcesem naszej młodzieżowej piłki jest srebrny medal na IO w Barcelonie. Kadra Janusza Wójcika dała wtedy promyk nadziei na lepsze czasy w futbolu. Warto przypomnieć, że Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie były pierwszymi, na których w turnieju piłkarskim, mogli zagrać tylko zawodnicy poniżej 23. roku życia. Nim się zaczęły, drużyna Wójcika nie była traktowana zbyt poważnie, co było dość dziwne, bo ostatecznie w przeciągu trzech lat, przegrali tylko trzy mecze. Nie mogli więc być futbolowymi parodystami. Co zresztą doskonale potwierdzili w Barcelonie. To była drużyna, która pomimo młodego wieku, miała też bardzo duże doświadczenie. O jej sile stanowili tacy zawodnicy jak Wojciech Kowalczyk, Piotr Świerczewski, Grzegorz Mielcarski, Andrzej Juskowiak, Marek Koźmiński, Tomasz Wałdoch czy Aleksander Kłak. Na turnieju mieliśmy sporo szczęścia w stosunkowo łatwej drabince, ale trzeba otwarcie powiedzieć, że duża w tym zasługa piłkarzy, bo wyszli z pierwszego miejsca w grupie. Tak też przez fazę pucharową przemknęliśmy jak burza, a w finale na zapełnionym Camp Nou zabrakło naprawdę niewiele by zgarnąć złoty medal. No, ale nikt wam lepiej nie opowie o tamtych wydarzeniach, niż jeden z uczestników. Dlatego przekręciliśmy do Piotra Świerczewskiego.

– Wielki turniej i to w końcu były igrzyska olimpijskie. My jako drużyna piłkarska, przyjechaliśmy tam dużo szybciej i z racji, że doszliśmy aż do finału, byliśmy tam do samego końca. Przede wszystkim, co mam w pamięci, to znakomite postacie, które się tam mijało. Nie zawsze można spotkać w stołówce Bena Johnsona, Carla Lewisa, Magica Johnsona, Michaela Jordana, Steffi Graf czy Andre Agassiego. Wracając jednak do samego turnieju, to powiem szczerze, że byliśmy mocni i wiedzieliśmy o tym, bo graliśmy naprawdę dobrze w meczach towarzyskich przed IO. Pomogło też to, że trafiliśmy na dość egzotycznych rywali, bo w grupie mieliśmy Kuwejt i poszło dość łatwo. Graliśmy też z Włochami i ten mecz dobrze nam się ułożył, bo oni od początku grali bardzo ostro. Na szczęście sędzia to zauważył i kończyli w dziewiątkę. Miało być ciężko, a poszło łatwo, bo wygraliśmy 3:0. Na koniec jeszcze remis z Amerykanami i wyszliśmy z pierwszego miejsca, co było bardzo ważne, bo w fazie pucharowej trafiliśmy na Katar i Australię. No i nie mieliśmy z nimi dużych problemów. Następnie przyszedł czas na finał, który utkwił mi najbardziej w pamięci. Największą różnicą było to, że na wcześniejsze nasze mecze, przychodziło po parę tysięcy osób i nie było tego efektu. A tutaj finał i całe Camp Nou wypełnione po brzegi. Na trybunach zasiadł też król Hiszpanii. Ja to już chyba nigdy nie zagrałem na tak wielkim stadionie. No, a mecz potoczył się dość dziwnie, bo my już czekaliśmy na tę dogrywkę i niestety straciliśmy bramkę w ostatniej minucie. Był ogromny niedosyt, bo każdy chciał tego złota.

Reklama

Pamiętam też powrót do kraju. Na lotnisku, od razu zostaliśmy zapakowani do samochodów i pojechaliśmy na spotkanie z prezydentem. Dostaliśmy też nagrody w postaci złotego poloneza. Sam finał był wielkim wydarzeniem w kraju, bo jak rozmawiałem ze znajomymi, to ludzie spotykali się w różnych miejscach, aby wspólnie obejrzeć ten decydujący mecz.


Owszem, sukces w Barcelonie był dużym zaskoczeniem dla kibiców, ale niestety był to jednorazowy epizod. Pomimo dużych nadziei i oczekiwań, piłkarze z tamtej drużynie, nie zaistnieli w seniorskiej reprezentacji Polski. Właściwie, to nie zaistniała nasza reprezentacja, bo o sukcesach mogliśmy tylko pomarzyć. Zresztą podobnie działo się w młodzieżowej piłce, ale tutaj u schyłku lat dziewięćdziesiątych pojawił się przełom i kolejna nadzieja. Niestety jak się później okaże, po raz kolejny zmarnowana. W 1999 roku reprezentacja do lat 16 prowadzona przez Michała Globisza zajęła drugie miejsce w mistrzostwach Europy rozgrywanych w Czechach. Ale tu nie ma co gadać, tu trzeba dzwonić do jednego z uczestników tamtych wydarzeń. Tym razem połączyliśmy się z Pawłem Kapsą:

– Pamiętam, że szliśmy siłą rozpędu, bo na początku w grupie mieliśmy bardzo silną reprezentację Rosji. Udało się wygrać to spotkanie, a później był jeszcze remis z Chorwacją, po kolejnym zaciętym meczu. Na końcu dostaliśmy od Hiszpanów, ale ostatecznie wyszliśmy z grupy. Przez fazę pucharową przeszliśmy po zaciętych meczach z Portugalią i Czechami, o ile dobrze pamiętam. No, a finał znowu z Hiszpanami i po raz kolejny dostaliśmy srogi łomot. Byliśmy wtedy bardzo wściekli, ale i bezsilni. Mówiąc szczerze, oni byli zdecydowani lepsi od nas i bez wątpienia wygrali zasłużenie tamten turniej.

Porażki z Hiszpanami były naprawdę dotkliwe, bo najpierw w grupie było 3:0, a dziesięć dni później w finale 4:1. Co więcej, to były mecze, w których nie mieliśmy kompletnie nic do powiedzenia. Pomimo tego, że wicemistrzostwo było dużym sukcesem, to dla większości tych chłopaków było to ogromne rozczarowanie i trauma. Jedyne antidotum w takich przypadkach to oczywiście rewanż, który nadszedł dwa lata później na mistrzostwach Europy…


– Niesamowite przeżycie, to była duża euforia i ogromny sukces. Przede wszystkim pamiętam finałowy mecz z Czechami, który wygraliśmy 3:1. To było ciężkie spotkanie, bo graliśmy długi czas w dziesiątkę. Mimo to walczyliśmy i mecz naprawdę był zacięty. Pamiętam, że decydujące bramki strzeliliśmy dopiero w ostatnich minutach. Wykończył to wszystko mój obecny kolega klubowy Wojtek Łobodziński. Ogólnie na tym turnieju byliśmy najlepszą drużyną i wygraliśmy zasłużenie. Od początku wiedzieliśmy, po co tam przyjechaliśmy i znaliśmy swoją wartość. My przez dwa lata, nie przegraliśmy chyba żadnego meczu. Jak trafiliśmy w grupie na Hiszpanię, to każdy był zadowolony. To miał być rewanż i tak właśnie do tego podchodziliśmy. Wygraliśmy bodajże 4:1 i tym razem to oni byli bezradni. Fajnie, ze się udało, a tamtą reprezentację naprawdę wspominam bardzo dobrze, bo mieliśmy świetną atmosferę w szatni. Oczywiście paru chłopaków wymieniło się na przestrzeni tych dwóch turniejów np. doszedł Paweł Brożek, ale ogólnie to byliśmy bardzo zgrani i to było naszą największą siłą – wspomina Paweł Kapsa.

Reklama

Zaraz po ostatnim gwizdku sędziego, w takich słowach finał opisał Michał Globisz.

– Wynik do przerwy – 1:1 – doskonale odzwierciedlał poczynania obu zespołów w pierwszej połowie. Kluczowym momentem spotkania była czerwona kartka dla Adriana Napierały. Początkowo byłem bardzo niezadowolony z jego zachowania i spodziewałem się najgorszego, tymczasem chłopcy pokazali swoją fizyczną i psychiczną siłę. Takiej gry, jaką zaprezentowali, właśnie od nich oczekiwałem. To pierwszy złoty medal dla Polski w mistrzostwach Europy tej kategorii wiekowej. Mam nadzieję, że da do myślenia osobom odpowiedzialnym za rozwój młodych piłkarzy w naszym kraju i zachęci kibiców do większego zainteresowania ich poczynaniami.

Bez dwóch zda to było najlepsze pokolenie w dziejach naszego futbolu młodzieżowego. Oczywiście obie drużyny prowadził Michał Globisz, który po tak dużych sukcesach stał się znany w całym kraju. Gdy pytaliśmy uczestników tamtych wydarzeń o selekcjonera Globisza, to każdy odpowiadał w tym samym tonie. – Niesamowicie fantastyczny człowiek, który potrafił dotrzeć do każdego młodego chłopaka.

Nie da się ukryć, że Globisz potrafił zachować ciągłość, co wcale nie jest łatwe w futbolu młodzieżowym. Tamte drużyny opierały się przede wszystkim na takich zawodnikach jak Kapsa, Napierała, Mierzejewski, Mila, Sierant, Zawadzki, Madej, Grzelak, Nawotczyński. Niestety w późniejszym etapie, nie przełożyło się to na pierwszą reprezentacje.

Po wielkim sukcesie drużyny Globisza przez parę lat była posucha, ale w 2007 roku przyszedł mundial do lat dwudziestu w Kanadzie, i po raz kolejny za sterami reprezentacji Michał Globisz. Przypadek? Jakoś wątpimy w przypadki, gdy na pięć sukcesów, aż za trzy odpowiedzialny jest jeden człowiek. Oczywiście, tym razem nie było medalu, ale samo wyjście z grupy można uznać za naprawdę dobry wynik. Zwłaszcza, że mówimy o grupie, w której nie graliśmy z przypadkowymi drużynami. Każdy z nas, na pewno pamięta jak Krychowiak zasadził piękną bramkę z rzutu wolnego w meczu z Brazylią. Trudno też wyprzeć z pamięci lanie z USA czy już w ćwierćfinale z Argentyną, która później wygrała cały turniej. No, ale najlepiej będzie, jak opowiedzą nam o tym uczestnicy tamtych wydarzeń.


Do końca życia będę pamiętał niektóre wydarzenia z tamtego turnieju. Zwłaszcza ogromne wrażenie zrobił na mnie Mazurek Dąbrowskiego, zagrany w meczu z Brazylią. Na trybunach było wtedy z sześćdziesiąt tysięcy widzów, a większość z nich to byli Polacy. Samo przyjęcie naszej reprezentacji było bardzo miłe. Ludzie nas rozpoznawali, co bardzo nas dziwiło. Pamiętam, że byliśmy na mszy świętej, gdzie zostaliśmy szczególnie potraktowani przez kibiców. Sam turniej zaczął się dla nas bardzo dobrze i chyba nikt nie spodziewał się takiego startu. Wygrana z Brazylią napędziła nas na resztę turnieju, bo w końcu wygraliśmy z nimi grając przez sześćdziesiąt minut w dziesiątkę. Ja wiem, że grą tego nazwać nie można było, bo w sumie to wykopywaliśmy piłkę i broniliśmy się cały czas. Ale dowieźliśmy to zero z tyłu i były trzy punkty. Później przyszedł zimny prysznic z USA, chociaż tam też prowadziliśmy, bo Dawid Janczyk strzelił na samym początku. Ale później przyjęliśmy sześć bramek. Jednak dobrze, że ten mecz przyszedł, wyciągnęliśmy wnioski i z Koreą wywalczyliśmy remis, który dał nam wyjście z grupy. Szkoda, ze trafiliśmy od razu na Argentynę, która została ostatecznie mistrzem świata, ale to też duże przeżycie zmierzyć się z Aguero. – Mariusz Sacha

Najbardziej pamiętam jaka masa ludzi nas powitała, ta cała otoczka tego turnieju, no to była naprawdę fajna sprawa. Ludzie nas rozpoznawali niemal wszędzie, jakieś autografy, zdjęcia itd. Dla większości z nas, to było coś niesamowitego, bo w Polsce prawie nikt nas nie rozpoznawał. Co do samego turnieju, to wygraliśmy z Brazylią i to nam dało pozytywnego kopa, później zimny prysznic z USA i remis z Koreą. Ostatecznie wyszliśmy z grupy i szkoda, że wpadliśmy na tę Argentynę. Jednak z samym turniejem mam tylko pozytywne wspomnienia. Mało, kto może przeżyć coś takiego. –  Łukasz Janoszka

Właściwie, to tylko najmłodsi zawodnicy z tamtej kadry zrobili duże kariery. Mowa tutaj o Wojciechu Szczęsnym i Grzegorzu Krychowiaku. Największym rozczarowaniem na pewno jest Dawid Janczyk, który uchodził wtedy za piekielnie duży talent. Cała reszta przepadła całkowicie albo nie do końca wykorzystała swój potencjał.

Po erze Globisza, przyszedł czas na Marcina Dornę, który w 2007 roku sięgnął po brązowy medal mistrzostw Europy do lat siedemnastu. Miało to miejsce pięć lat temu, ale kilku zawodników z tamtej kadry przygotowuje się właśnie do pierwszego meczu ze Słowacją w ramach Euro U-21. O tamte wydarzenia, zapytaliśmy osobę dużo bardziej zorientowaną. Zadzwoniliśmy do Aleksandra Wandzla.


– Przede wszystkim, wydaje mi się, że to było super wydarzenie dla każdego z nas. Bądź co bądź, było to wejście w prawdziwy futbol. Patrząc teraz na skład U-21, to kilku chłopaków z tamtej drużyny zagra teraz na mistrzostwach Europy. Ale wracając do tamtych wydarzeń, to na pewno mieliśmy ogromny niedosyt. Walczyliśmy z tymi Niemcami, jak równy z równym. Pamiętam jeszcze jak Karol Linetty uderzył w spojenie, w ostatnich minutach meczu. Ogólnie rzecz biorąc ta kadra zawsze chciała wygrywać. Właściwie to półtora roku czekaliśmy na te mistrzostwa Europy i jechaliśmy tam z zamiarem zdobycia medalu.

Uważam, że ten turniej wiele pomógł, bo wszystko było robione profesjonale. Ja co prawda nie gram już w piłkę, ale cały czas mam w głowie wartości, które wtedy przekazywał nam trener Dorna. Co ciekawe, za moich czasów w tamtej reprezentacji przez półtora roku trenowaliśmy cztery czy pięć schematów rozegrania stałych fragmentów gry. Właśnie z tych schematów strzeliliśmy później 70 procent bramek.

Prawdą jest, że kilku zawodników z drużyny U-16, która wywalczyła brązowy medal, jest teraz w reprezentacji U-21. Mowa tutaj o Karolu Linettym, Mariuszu Stępińskim i Igorze Łasickim. Oczywiście nie jest to tak duża powtarzalność, jak za czasów Globisza z lat 1999 i 2001, ale tutaj minęło też znacznie więcej czasu. Miejmy też nadzieję, że reprezentacja U-21 z Karolem Linettym na czele także zdobędzie medal na właśnie rozpoczynających się mistrzostwach Europy U-21 i tym samym podaruje nam kolejny młodzieżowy turniej, do którego chętnie będziemy wracać myślami.

Bartosz Burzyński

Fot. główne: 400mm.pl

Najnowsze

Boks

Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
1
Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
2
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

19 komentarzy

Loading...