Kilkanaście lat temu trybuny tego stadionu wypełnione były do ostatniego miejsca, a twarze świętujących kibiców roześmiane. Polonia odbierała właśnie Legii prymat w Warszawie, a i całej piłkarskiej Polsce pokazywała plecy. W efektownym stylu zdobywała mistrzostwo Polski, przy okazji zgarniała też w tamtym czasie Puchar i Superpuchar. Słowem – dominacja. Dziś z rozanielonego tłumu pozostała tylko garstka, która ze szczęściem za wiele wspólnego nie ma. Radość i euforię zastąpiły trwoga i niepokój, a jedyne kolejki na stadionie nie wiodą do kasy biletowej, by zaklepać już wejściówki na europejskie puchary, a w kierunku loży VIP, gdzie zasiada kierownictwo Polonii. I na próżno też czekać aż na Konwiktorską wybiegnie FC Porto prowadzone przez stojącego u progu wielkiej kariery Jose Mourinho. Prędzej zawita tutaj Sokół Ostróda lub Huragan Morąg. W obecnej sytuacji „Czarne Koszule” są już bowiem tylko przykrym wspomnieniem silnego klubu, który w XXI. wiek wchodził ze złotymi medalami na szyi.
ZŁOTE CZASY, GDY POLONIA BYŁA NA SZCZYCIE
Dla Polonii to był sezon jak z bajki. Rok wcześniej zajęła w ówczesnej I lidze piąte miejsce i kompletnie nic nie zwiastowało tego, że znienacka odpali z tak piorunującym efektem. Za sterami zespołu – Jerzy Engel (co ważne dla tej historii) i młodziutki Dariusz Wdowczyk. W składzie? Maciej Szczęsny, Arkadiusz Bąk, Igor Gołaszewski, Emmanuel Ekwueme, Emmanuel Olisadebe i wielu, wielu innych.
W tamtym sezonie “Czarne Koszule” szybko dały sygnał, że będą chciałby walczyć o najwyższe cele i praktycznie przez cały sezon swoje aspiracje potwierdzały. Jasne, czasem noga się powinęła, zdarzały się porażki, jak choćby z Ruchem u siebie, Amicą na wyjeździe (Jerzy Engel podkreślający w pomeczowym wywiadzie, że po stronie gospodarzy występowali też sędziowie), czy z Odrą w Wodzisławiu Śląskim, ale były to wyjątki. Ostatecznie sezon udało się skończyć z bardzo dobrym bilansem 20-5-5 i aż dziewięcioma punktami przewagi nad krakowską Wisłą i to nawet mimo tego, że zimą Engel opuścił klub na rzecz reprezentacji Polski.
Mistrzostwo zresztą udało się zapewnić w meczu derbowym z Legią i to na Łazienkowskiej. Nokaut, 3:0 dla Polonii.
A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE
W tych ponurych retrospekcjach nie trzeba się rzecz jasna cofać aż o blisko dwie dekady, bo przecież jeszcze kilka lat temu weekend na Konwiktorskiej spędzić można było choćby na podziwianiu Ekstraklasy. Czasem bywało lepiej, czasem gorzej, ale cały czas klub był na powierzchni, a przez księgowość przechodziły przelewy na naprawdę sporą kasę. Przykład? Pierwszy z brzegu. W 2011 roku na konto warszawskiego klubu wpłynęło ponad pięć milionów euro za Adriana Mierzejewskiego, a Warszawę z satysfakcją udanego interesu opuszczali tureccy biznesmeni z Trabzonsporu. Dziś ani o takich nazwiskach, ani tym bardziej o takich pieniądzach mowy nie ma.
Przez długi czas w Polonii bawiono się ponad stan, bo ani Józef Wojciechowski, ani Ireneusz Król nie stworzyli projektu o jakim marzyli kibice. Miało być wspaniałe zaplecze finansowe, mądrze przeprowadzane transfery, stabilizacja i konsekwentna budowa klubu na miarę stolicy. Były jednak nietrafione strzały, głupie decyzje i statek, który dzień po dniu szedł na dno. Zamiast regularnych wypłat były tylko wieczne obietnice i choć wówczas piłkarze podchodzili jeszcze z dystansem i ironią, to wielu pewnie przeczuwało jak to wszystko może się skończyć. Nie trzeba było być przecież Nostradamusem, by dodać dwa do dwóch i przewidzieć jak potoczy się ta cała farsa.
O samym Królu, grabarzu Polonii, tak pisaliśmy jakiś czas temu.
W tym wypadku kłamstwo ma krótkie nogi i – jak żartowali kibice Polonii na jednym z transparentów – podwójny podbródek. „Królu złoty, gdzie są banknoty?”, koszulkami z takim hasłem żegnali niedoszłego zbawcę „Czarnych Koszul” zawodnicy. 30 maja 2013 roku, meczem z Piastem, Polonia mówiła „do widzenia” Ekstraklasie, bez cienia nadziei na licencję w kolejnym sezonie. Król po raz kolejny nie spełnił obietnicy wypłat zaległych pensji piłkarzom i trenerom. Na meczu oczywiście się nie zjawił. Karykatura zarządzania. Od pierwszej (gdy chciał przenosić Polonię do Katowic), do ostatniej chwili. Oto za rządy w ekstraklasowym klubie wziął się człowiek, który przez dwa lata funkcjonowania w pierwszej lidze zainwestował góra milion złotych. Bogacz z szeregówki w Katowicach, i to w starym budownictwie. Nie potrzebował nawet roku, by od wotum zaufania otrzymanego od kibiców doprowadzić do kompletnego rozpadu zasłużonego klubu. Zresztą, jeśli prześledzić najświeższe informacje o jego innych biznesowych osiągnięciach, tam też nie jest zbyt wesoło. Windykatorzy, wierzyciele, komornicy…
21 czerwca 2013 roku „Czarne Koszule” oficjalnie nie otrzymały licencji na to, by wciąż występować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pogrążył ich wspomniany Król. Spadły w konsekwencji tego aż do IV ligi, gdzie z czystą kartą miały rozpocząć odbudowę klubu. Wiadomo, czasem lepiej jest wykonać krok, albo nawet dwa w tył, rozpędzić się i pomknąć przed siebie. Taki też był plan na Konwiktorskiej.
PUSTKI NA TRYBUNACH, NIENAWIŚĆ DO ENGELA I PIŁKARSKI KATAKLIZM
Zaczęło się znakomicie – zespół pod dowództwem kochającego klub z wzajemnością duetu Piotr Dziewicki – Emil Kot poradził sobie w towarzystwie, do którego, nie ma co ukrywać, przyzwyczajony nie był.
Przed kolejnym sezonem obaj panowie niespodziewanie jednak Konwiktorską opuścili. – Przez rok pracowałem charytatywnie. Nie brałem pieniędzy. Krzysztof Węgier, który jest magazynierem i był na każde zawołanie, bo też kocha Polonię, musiał podjąć pracę w piekarni, od czwartej rano, bo nie mógł się doczekać wypłaty w klubie. Kiedy wprowadziliśmy Polonię do III ligi, uznałem, że wypadałoby przestać być jedynym trenerem w Polsce, który pracuje za darmo – tłumaczył Dziewicki w “Rzeczpospolitej”.
W pierwszym sezonie po awansie stołeczni uplasowali się na 14. lokacie w III lidze, ale już w kolejnym awansowali do II ligi. Teraz cel był tylko jeden – utrzymać się na tym poziomie i powoli myśleć o szturmie na zaplecze Ekstraklasy. To jednak się nie udało, bo w ostatniej kolejce, w meczu o życie z pewnym już awansu Rakowem Częstochowa, “Czarne Koszule” przegrały na własnym stadionie 1:2.
W międzyczasie zresztą kolejne trupy wypadały z szafy. Jerzy Engel w pięknych, okrągłych słowach opowiadał o świetlanej przyszłości jaka czeka klub oraz o nowym, wspaniałym stadionie. W 2015 roku Radosław Majdan, ówczesny dyrektor ds. marketingu Polonii Warszawa, zapowiadał w rozmowie z TVP: – Daliśmy sobie pięć lat na powrót do Ekstraklasy i zagramy ten pierwszy mecz na wspaniałym, nowym stadionie.
No cóż – powiedzieć, że realizacja planu może okazać się trudna, to nic nie powiedzieć.
Jak odbierają całe to zamieszanie kibice? W tym celu najprościej porozmawiać było z Emilem Kotem, którego sylwetkę kiedyś już przedstawialiśmy. To człowiek, który wychował się na Konwiktorskiej, prowadził doping wśród kibiców, a z czasem – trafił do sztabu szkoleniowego. Dziś na Muranów ma już daleko, bo mieszka na Wyspach, ale z wciąż ma kontakt z fanatykami i żyje tem, co dzieje się w klubie.
Masz pewnie cały czas kontakt z kibicami Polonii, więc powiedz – jak zapatrują się na przyszłość klubu z Jerzym Engelem za sterami?
Patrzą na to wszystko pesymistycznie, atmosfera jest w ostatnim czasie mocno zagęszczona. Choć zobaczymy jeszcze jak zakończą się te wszystkie sprawy licencyjne, bo tradycyjnie, jak zawsze w Polsce, mimo spadku jest szansa się jednak utrzymać. Natomiast co do Jerzego Engela. Wiem, że jest ważna osoba, dość blisko związana z miastem, która interesuje się przejęciem klubu. Nazwiska niestety nie podam, bo nie chcę spalić tematu, ale tak jak mówię – mowa o znanym człowieku, który miałby ułatwiony start w klubie. To osoba ze środowiska piłkarskiego, rozmowy trwają, ale co z nich wyniknie – nie wiadomo. Wiadomo, to że będzie nowy to nie znaczy, że będzie lepszy, ale i gorzej być już chyba nie może.
fot. FotoPykKlub się najwyraźniej mocno przejechał na obietnicach Engela w sprawie nowego stadionu.
Z tego co czytałem, to miasto jest już w pewnym sensie postawione przed faktem dokonanym, że ten obiekt miałby powstać, ale z wypowiedzi pani wiceprezydent nie wieje optymizmem. Mam wrażenie, że to swego rodzaju chwyt typowo amerykański. Ktoś obiecuje, opowiada „zbudujemy, zbudujemy” i a nuż ludzie w to uwierzą. Taktyka dość dziwna, bo oparta na tym, że im więcej będzie się o tym mówić, tym większe prawdopodobieństwo że może nam ten stadion postawią, a jeżeli chodzi o konkrety to droga do tego jest bardzo daleka.
Generalnie była kiedyś taka koncepcja, żeby dostawić trybuny za bramką, by zamknąć ten stadion w prostokąt i na to miasto chciało się zgodzić, ale oczywiście apetyt urósł w miarę jedzenia, pojawiło się jeszcze kilka innych pomysłów na to, co mogłoby powstać dookoła i ostatecznie pomysł nie przeszedł. A szkoda, bo patrząc na to z perspektywy czasu wydaje mi się, że byłoby to najlepsze dla naszego klubu.
Był jakiś konkretny moment, może wydarzenie, gdy kibice stwierdzili, że czas dać sobie spokój z regularnymi wizytami na stadionie?
Jeszcze w czasach gdy prowadziliśmy zespół z Piotrkiem Dziewickim czuliśmy takie niewygodne ciśnienie wokół klubu, to wszystko stopniowo narastało i w pewnym momencie kibice odwrócili się od klubu. Rządził już wówczas prezes Engel i ludzie czuli się w pewnym stopniu oszukiwani w tamtym czasie i zaczęli znikać z trybun, ze stadionu. To boli, bo przecież kibice tworzą ten zespół, a nie ludzie w zarządzie, trenerzy czy piłkarze. Nie od dziś wiemy, że tak jest wszędzie, więc gdy stadion pustoszeje, to drużyna na tym bardzo traci.
Kiedyś ci ludzie na trybuny powrócą. Mam kontakt z wieloma osobami, oni nadal śledzą losy Polonii, obserwują jak radzi sobie w kolejnych meczach, jak jest transmisja to oglądają, ale na razie odsunęli się na chwilę na bok. Doskonale wiem jednak, że oni wkrótce wrócą, ale kwestia jest taka, że uzależniają to od wydarzeń w klubie w najbliższych kilku miesiącach. To najważniejsza rzecz w tej chwili.
A ty – wrócisz do Polonii?
Przyznam szczerze, że pan prezes… Może nie prezes – Engel junior, bo nie chcę mówić pan, wstępnie się ze mną kontaktował i poruszył temat tego, czy chciałem powrócić do Warszawy, ale póki co nie widzę tego. Nie w tym składzie osobowym, na pewno nie przez najbliższe trzy, cztery lata. Są też sygnały i z pierwszej, i z drugiej ligi, ale tak jak mówię – na razie się nie ruszam. Ale nie ukrywam, że jestem w kontakcie z Piotrkiem Dziewickim i obaj doskonale wiemy, że na pewno tam wrócimy, ale w jakich rolach? Kiedy? Tego nie wie nikt. Może kiedyś Piotrek będzie dyrektorem sportowym, może prezes, nie wiadomo. Czas pokaże.
*
Kibice. Oni właśnie mocno wspierali projekt w czasach IV-ligowych, gdy Emil Kot prowadził zespół do spółki z byłym zawodnikiem Polonii, Piotrem Dziewickim. Dziś w klubie nie ma już żadnego z nich. – Były takie a nie inne okoliczności na które nie mogłem pozwolić, by firmować je swoim nazwiskiem i dlatego z tej współpracy zrezygnowałem. Wyłącznie dlatego. Polonia dalej jest mi bliska i życzę jej jak najlepiej. – mówi nam Piotr Dziewicki. Mimo wszystko jednak okres spędzony na ławce trenerskiej “Czarnych Koszul” wspomina bardzo dobrze i jest praktycznie przekonany, że jeszcze wróci na Konwiktorską.
Piotr Dziewicki oraz Igor Gołaszewski/fot. FotoPyk– To był dobry rok, gdy prowadziliśmy zespół. Myślę jednak, że to nie chodziło o to, czy ja byłem trenerem, czy kto inny. Chodziło o to, że bardzo mocno to środowisko zostało połączone, skonsolidowane i wszyscy czuli, że razem tworzą ten klub i to było kluczową rzeczą. W końcu na Polonii było mniej osób które dzieliły, a więcej które łączy łączyły, więc kibice również czuli się bardzo odpowiedzialni za odbudowę tego klubu. Ostatnimi czasy miałem mniej okazji, by śledzić to, co się dzieje. Niemniej jednak sytuacje teraźniejsza troszeczkę mnie boli, bo widnieje nad Polonią znowu możliwość spadku do niższej klasy rozgrywkowej, więc na pewno nie jest to ani przyjemne, ani pomocne w odbudowie wizerunku i konsolidacji całego środowiska. Ten rok czasu, kiedy byłem trenerem Polonii, kosztował mnie bardzo dużo zdrowia i czasu rodzinnego, więc musiałem troszeczkę te straty nadrobić, ale myślę że jeszcze kiedyś będzie taki czas, że na Konwiktorskiej zawitam. Zobaczymy tylko w jakiej roli.
SPADEK DO III LIGI I UTOPIJNE WIZJE NOWEGO OBIEKTU
Piłka piłką, ale jak sprawa wygląda ze stadionem? Jerzy Engel plany ma niezwykle ambitne, ale i jednocześnie… mało wiarygodne. Wstępnie idea zakładała kompletnie nową budowlę, pomysłodawca opowiadał o niej jako o “salonie stolicy”. Projekt miał być kilkupiętrowy, wyposażony niezwykle nowocześnie i bogato. Inne zdanie w tej kwestii miały jednak dotychczas władze miasta, więc nie pozostało nic innego jak porozmawiać z Renatą Kaznowską, wiceprezydent Warszawy.
Zapytam wprost: jak dziś wygląda sprawa stadionu dla Polonii?
Na chwilę obecną, zgodnie z posiadaną dokumentacją w sprawie, możemy mówić wyłącznie o wstępnych planach koncepcji zagospodarowania nieruchomości zlokalizowanej przy ul. Konwiktorskiej 6 w Warszawie. Przedstawiona przez Polonię wstępna koncepcja ww. zagospodarowania została przesłana do Wojewody Mazowieckiego do zaopiniowania.
W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” mówiła pani niedawno, że w kierunku budowy obiektu zostały wykonane trzy ze stu kroków? Czy od tamtego czasu udało się ruszyć do przodu?
Tak jak mówię – aktualnie oczekujemy na stanowisko Wojewody Mazowieckiego tej sprawie. Należy podkreślać, że m.st. Warszawa otrzymało przedmiotową nieruchomość od Skarbu Państwa na podstawie umowy darowizny, która zawiera szereg obostrzeń dla obdarowanego. Dlatego też przedstawiciele władzy wykonawczej miasta zwrócili się do Wojewody z ww. wnioskiem. Dopiero po otrzymaniu stanowiska przedstawiciela Darczyńcy w sprawie proponowanej przez Polonia Warszawa S.A. koncepcji zagospodarowania nieruchomości możliwe będzie rozpoczęcie gromadzenia wszelkich możliwych i wymaganych dokumentów i informacji związanych z planowaną przez klub inwestycją. Dopiero tak skonstruowany i opisany stan faktyczny i prawny będzie mógł stanowić podstawę do podjęcia właściwej decyzji o przeznaczeniu lub nieprzeznaczaniu przedmiotowej nieruchomości do wieloletniej dzierżawy. Ostateczną decyzję w tej sprawie – właśnie na podstawie tak zgromadzonego materiału – podejmować będzie ostatecznie Rada m.st. Warszawa. Na tym etapie nie sposób określić kiedy, przy spełnieniu szeregu niezbędnych wymogów formalnych, możliwe byłoby przedłożenie pod obrady ww. organu uchwałodawczego odpowiedniego wniosku w powołanym zakresie.
A jaki wpływ na decyzję dotyczącą budowy ma aktualna sytuacja sportowa Polonii?
Obecna sytuacja klubu nie napawa optymizmem. Budowa wartego kilkaset milionów złotych stadionu w sytuacji odnotowanego spadku zespołu musi powodować pytania o sens takiej inwestycji, a pańskie pytanie jest tego najlepszym potwierdzeniem. W chwili obecnej urząd miasta w ogóle nie rozważa tej kwestii ponieważ, po pierwsze, prawdopodobny spadek do III ligi to informacja sprzed paru dni, bo wciąż trwają procedury przyznawania odpowiednich licencji, które mogą „uratować” Polonię, a po drugie oczekujemy na wiążące decyzje urzędu wojewódzkiego.
*
Mecz ostatniej kolejki sezonu 2016/2017 w II lidze w pozytywnej atmosferze odbywał się tylko przez pierwsze 45 minut. Gospodarze prowadzili, ale po zmianie stron szybko stracili gola. A potem drugiego. Grali żałośnie, bo mimo że piłkę mieli po swojej stronie to kompletnie nie potrafili zrobić z niej użytku. Walili głową w mur, a czas płynął, minuta po minucie. A każda z nich przybliżająca Polonię do spadku do III ligi. Ostatecznie nie udało się wyrównać, więc gdy tylko sędzia wskazał na środek, ci najwierniejsi zalali się łzami. Mało kto opuszczał stadion, w pierwszym odruchu ludzie albo zbierali się jak najbliżej murawy, albo pozostawali na krzesełkach łkając. Smutny, bardzo smutny widok, gdy upada kolejny zasłużony dla polskiej piłki klub.
Co można było usłyszeć w rozmowach młodszych i starszych fanatyków z Konwiktorskiej? O dziwo na zawodników nie narzekał nikt. Ci podeszli po spotkaniu, pożegnali się oklaskami, wrócili do szatni. Wszystkie problemy sprowadzono do jednego nazwiska – tego zaczynającego się na “E” a kończącego na “l”. Jeśli to trybuny miałyby zdiagnozować bolączkę Polonii i znaleźć na nią remedium, to prawdopodobnie jeszcze tamtej soboty pozbyliby się z gabinetów całego kierownictwa.
Teraz historia spina się więc klamrą, bo Jerzy Engel znów działa w Polonii. Tym razem jednak nie w atmosferze sukcesu, a porażki. Nie z ławki trenerskiej, a z gabinetu dyrektorskiego. Nie w duecie z Dariuszem Wdowczykiem, a wraz ze swoim synem – Jerzym Engelem Juniorem. I nikomu ta współpraca póki co nie wychodzi na dobre. Kibice są w odwrocie, na każdym kroku krytykują kierownictwo i domagają się jego dymisji. Po meczu z Rakowem… Dobrze, że loże VIP od trybun oddziela ogrodzenie, bo syn byłego selekcjonera reprezentacji Polski mógłby odczuć nieco nieprzyjemności ze strony tych, którzy najchętniej wywieźliby go z Konwiktorskiej na taczkach. A i chyba druga strona nie wytrzymuje ciśnienia.
Wyższy poziom absurdu w @polonia1911, prezes złożył do prokuratury donos na kibiców piszących o nim niekorzystnie na stronie internetowej…
— Marcin Bratkowski (@marcin_bratek) 30 maja 2017
Czy Polonia jednak się utrzyma? Jest taka możliwość, wszystko zależy od tego, jaki finał będą miały sprawy walki o licencję klubów z wyższych lig. Być może cudem uda się II ligę na Konwiktorskiej utrzymać, a jeśli nie – znów będzie trzeba budować wszystko od początku. Znów wyburzona zostanie postawiona niedawno prowizoryczna budowa, a ktoś spróbuje wznieść ją od początku. Tym razem jednak tak łatwo, jak w IV lidze wcale być nie musi, a wiele wskazuje na to, że będzie wręcz trudniej. Nowy stadion jest w tej chwili utopią, kadrę też będzie trzeba pewnie wymienić, a zabraknie jednak tego, o czym mówił i Emil Kot, i Pi0tr Dziewicki. Kibiców. Wspólnych chęci i walki o to, by “Czarne Koszule” powróciły na swoje miejsce. Atmosfery tworzenia czegoś krok po kroku tak, by miało to trwałe fundamenty. I wcale niewykluczone, że trybuny, i tak już mocno przetrzebione, będą coraz bardziej samotne. Bo wkrótce za próby walki o lepsze jutro w takim bałaganie podziękować mogą nawet ci najcierpliwsi.
MARCIN BORZĘCKI
Obserwuj @m_borzecki