Bądźmy szczerzy, dotychczasowe mecze Polski z Kanadą średnio nas grzały. To były spotkania z gatunku trochę pańszczyźnianych: cóż, każą grać z leszczami, to trzeba odhaczyć. Tym razem było jednak inaczej, bo był to pierwszy mecz naszych przeciwko Stephanowi Antidze. Dzisiejsza potyczka ociekała więc od podtekstów, bo były trener naszych mistrzów świata rozstawał się z drużyną w kiepściutkiej atmosferze, a niektórzy zawodnicy z przyjemnością machali mu na do widzenia. Smaczku dodawał jeszcze fakt, że ewentualny oklep od Kanadyjczyków praktycznie pozbawiłby nas szans awansu do Final Six Ligi Światowej. Ale na szczęście wciąż jesteśmy w grze.
Na pewno znacie te teksy w stylu „skupiamy się na sobie”, „to mecz jak każdy inny”, „to zwykły mecz o trzy punkty”, „nie szukajmy tutaj żadnych podtekstów” i inne tego typu mądrości. Podobne opinie można było usłyszeć przed dzisiejszym meczem z Kanadą w Lidze Światowej. I wiecie co? Powiemy tak: zwykłe pieprzenie.
Stephane Antiga – chociaż oczywiście nigdy się do tego nie przyzna – na pewno chciał dziś chociaż częściowo odegrać się na Polskim Związku Piłki Siatkowej za kopa po przegranych igrzyskach w Rio. A z drugiej strony kilku naszych też chciało pewnie mu coś udowodnić. Tym bardziej, że dziś w wyjściowej szóstce było przynajmniej dwóch gości, którzy mają lub mieli z Antigą na pieńku. Pierwszy to Fabian Drzyzga, który po przegranych igrzyskach wręcz nawoływał w wywiadach do zmiany szkoleniowca. Drugie nazwisko to oczywiście Bartek Kurek, którego Francuz nieoczekiwanie odstrzelił przed mistrzostwami świata w Polsce. Przyjmujący miał ponoć wtedy nawet powiedzieć, że już nigdy u niego nie zagra. Chociaż ostatecznie panowie doszli do porozumienia i Kurek do kadry wrócił. Ale nie mogła to już być głęboka zażyłość.
Wiele mówiła też sobotnia wypowiedź Pawła Zatorskiego dla Polsatu Sport: – My ze Stephanem widzieliśmy się już w hotelu. Ci, którzy chcieli, to z nim porozmawiali. Ja zapominam o tym co było – mówił libero. Ciekawe, ilu faktycznie chciało z nim pogadać…
Kiedy ostatnio pisaliśmy o Antidze przy okazji podpisania przez niego kontraktu z ONICO Politechniką Warszawską (będzie łączył oba stanowiska), zapytaliśmy o niego jego byłych podopiecznych. – Ja na temat trenera Antigi nie będę się wypowiadał. Nie znam go na tyle dobrze, żeby dokonywać ocen, a jeżeli chodzi o relacje, które były między nami w reprezentacji, nie powinienem o nich mówić i ugryzę się w język. Proszę zapytać o niego może kolegów z boiska, jego grupę wsparcia – mówił wtedy Weszło jeden z mistrzów świata z 2014 r.
Słowem: czuć kwas. Antidze po przygodzie z naszą kadrą został tytuł mistrza świata, ale niekoniecznie liczne grono przyjaciół. Dlatego tak ciekawe zapowiadało się dzisiejsze spotkanie w bułgarskiej Warnie.
Polacy po trzech porażkach z rzędu praktycznie broczyli krwią, dlatego kolejna wtopa praktycznie pozbawiłaby ich szans na wyjazd na turniej Final Six w brazylijskiej Kurytybie. A że obecna Kanada to żadne ogórki, to wynik wcale nie był taką oczywistą sprawą. Świadczyła o tym tabela, w której Kraj Klonowego Liścia był wyżej od nas. Widać, że Antiga zagonił swoich podopiecznych do roboty, bo ci potrafili wygrać nie tylko z Belgią, ale też Stanami Zjednoczonymi i Bułgarią. Tą samą Bułgarią, od której my dostaliśmy po kłach w piątek.
Ten mecz znów pokazał, że dziś, aby namęczyć się na boisku, nie potrzeba nam wcale Brazylii czy innej potęgi. Wystarczy solidnie grająca drużyna. Pierwszy set, wygrany do 21, był jeszcze spacerkiem. Niedługo później było już 2:0 dla naszych, ale set kończył się już na przewagi. Później Kanada zobaczyła, że Polska w tegorocznej LŚ to żaden kiler, dlatego podkręciła tempo wygrywając trzecią partię. Nasi jednak na szczęście zdołali wygrać za trzy, bezcenne punkty – 3:1 (25:21, 27:25, 20:25, 25:19). Polacy wygrali, ale widać, że w rękach i nogach wciąż mają ciężkie treningi, jakie zaaplikował im Ferdinando De Giorgi. Ten mecz został w pewnym sensie przepchnięty.
Kolejny turniej LŚ w przyszły weekend w Katowicach i Łodzi. Do Polski przyjadą ekipy Rosji, Stanów Zjednoczonych i Iranu. To w tych spotkaniach rozstrzygnie się, czy nasi obejrzą finały w Brazylii, czy w kapciach przed telewizorem. Chociaż De Giorgi nie będzie rozliczany za ewentualny brak awansu, bo liczą się głównie sierpniowe mistrzostwa Europy, to – co tu dużo gadać – byłby to kiepski początek jego pracy z naszą kadrą. A więc „Fefe” – do roboty!
Fot. FotoPyk