Przeklęty turniej. Strzelając jednego gola na całych mistrzostwach awansowaliśmy do jednej ósmej finału, gdzie tak dostaliśmy w ciry od Brazylijczyków, że niektórych do tej pory boli. Jednak Meksyku nie zapamiętamy głównie przez pryzmat katastrof z Anglikami i „Canarinhos”, ale przede wszystkim przez prorocze słowa Zbigniewa Bońka. Świetna drużyna, trener Piechniczek też dawał radę, więc dlaczego MVP spotkania z Anglikami, Gary Lineker, pozwolił sobie na aż tak dużo? Dzisiaj mija 31. rocznica tamtego starcia.
Nasza kadra na tamten mundial wyglądała naprawdę dobrze. Do doświadczonych Włodzimierza Smolarka, Zbigniewa Bońka, czy Józefa Młynarczyka dołączyli Dariusz Dziekanowski, Ryszard Tarasiewicz i Jan Urban. Poza konstelacją gwiazd w zespole mieliśmy świetnego dyrygenta na ławce. W końcu to Antoni Piechniczek w naszym zeszłorocznym rankingu selekcjonerów zajął drugie miejsce, tuż na Kazimierzem Górskim. Jednak jego nazwisko nie było zawsze używane w dobrym kontekście. Andrzej Iwan w swojej autobiografii napisał: „Antoni Piechniczek nie spełniał ani jednego warunku, byśmy mogli znaleźć wspólny język. Wszystkie sygnały, które wysyłał, były sprzeczne z moimi. Kiedy został selekcjonerem, powiedziałem tylko: – O kurwa. Miałem awersję do apodyktycznych trenerów”. Były zawodnik Ruchu Chorzów jako selekcjoner polskiej kadry osiągnął nieprawdopodobny wyczyn. W końcu, jak mamy nazwać trzecie miejsce na mundialu w 1982 roku?
Kadra Piechniczka w 48 miesięcy przebyła drogę z nieba do piekła. Gdy wylosowaliśmy Maroko, Anglików i Portugalię, to wszyscy myśleli, że to będzie dla nas spacerek przed dalszymi fazami turnieju. W pierwszym meczu zremisowaliśmy bezbramkowo z reprezentacją pochodzącą z Afryki. Przeciwko Portugalczykom udało nam sie wygrać, tylko dzięki Włodzimierzowi Smolarkowi. Tak naprawdę w trzecim starciu nie musieliśmy w ogóle wychodzić na plac boju, bo awans mieliśmy zapewniony. Jednak wyszliśmy i dostaliśmy solidne baty od “Synów Albionu” pod batutą Gary’ego Linekera, który załadował nam trzy sztuki. Przez to zajęliśmy trzecie miejsce w grupie i trafiliśmy w jednej ósmej finału na mocną (chociaż nie aż tak jak kilka lat wcześniej) Brazylię. Od “Canarinhos” dostaliśmy czwórkę, a nasi kibice pożegnali nas gwizdami. Co oczywiście nie przeszło bez echa w szatni Polaków.
“Wszystkim się w głowach poprzewracało. Już sam awans do mistrzostw jest wielkim sukcesem i że jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami” – Zibi tym samym wywołał klątwę. Na następny turniej czekaliśmy szesnaście lat. Obecnie też nie jest to najlepsza passa jeśli chodzi o mundial z udziałem “Biało-czerwonych”, bo na owe czekamy niemal od 2006 roku. Wszystko wskazuje na to, że przyszłoroczna Rosja przerwie tę haniebną serię.