48. minuta półfinału mundialu U-20. Wenezuelczyk fauluje Urugwajczyka w polu karnym, a Szymon Marciniak, choć jest dobrze ustawiony, nie dostrzega przewinienia i puszcza grę. Za około dwadzieścia sekund zmienia jednak decyzję i dyktuje jedenastkę. Coś mu się przypomniało? Przeanalizował sobie wszystko w myślach? Nie, po prostu dostał sygnał od kumpla obsługującego VAR.
Cała korekta kluczowego zagrania zajęła może kilkadziesiąt sekund. Wszystkie historie o tym, że mecze z VAR będą trwać dłużej niż cygańskie wesele, można między bajki włożyć. A oto i sama sytuacja:
Wciąż dziwią nas w tym wszystkim dwie rzeczy. Po pierwsze, że dożyliśmy tej rewolucji. Że to, co wydawało się tak oczywiste, a przed czym wzbraniały się największe piłkarskie organizacje oraz sami arbitrzy, wreszcie zaczyna pomagać. Futbol przestaje być archaicznie sędziowanym sportem, tylko korzysta ze zdobyczy technologicznych. Po drugie – dziwi nas to, jak długo to wszystko potrwało. Przecież równie dobrze coś na kształt VAR można było wprowadzić już dwie dekady temu. Dzisiaj nie tyle cieszylibyśmy się z dobrej decyzji Marciniaka, co dawno by nam takie wydarzenia spowszedniały, a nawet więcej – rosłoby już drugie pokolenie kibiców, którzy nie wyobrażają sobie futbolu bez VAR, dla których mecze bez VAR są tak przestarzałe, jak bramkarz łapiący piłkę po podaniu od własnego obrońcy.
Przyszłość jest dzisiaj. Choćby Messi latem przeszedł do Realu, tak jesteśmy przekonani, że transferem roku jest wzmocnienie futbolu o VAR.