Blamaż na dzień dobry z Shkendiją Tetowo. Jedna wygrana w dziewiętnastu meczach wyjazdowych. Zjazd z 4. na 14. miejsce w ligowej hierarchii. Przemiana z piekielnie efektownej w drażniąco apatyczną drużynę, niezdolną do strzelenia gola w niemal 1/4 ligowych starć. Gdyby sezon 16/17 w wykonaniu Cracovii doczekał się filmowej adaptacji, byłby czymś pomiędzy „Gulczas, a jak myślisz” a „Wyjazdem integracyjnym”. Kichą, za której obejrzenie powinno się przyznawać medale. I która skończyła się happy endem tylko dlatego, że znalazło się w ekstraklasie kilka dzieł jeszcze niższych lotów.
MOCNY PUNKT
Gdyby Serbowie (wtedy w zasadzie Jugosławianie) uczestniczyli w wyścigu kosmicznym z takim rozmachem jak on ładuje z główki, pierwszy na księżycu nie byłby Apollo, tylko Miro. Jego brak w ostatniej fazie sezonu w dużej mierze pozwala wyjaśnić, dlaczego Cracovia, niedawny pucharowicz, skończyła sezon na równi z dramatycznie słabą Arką, utrzymaną dzięki niezwykłej waleczności i doskonałej formie dnia jej zawodników w Lubinie. O ile w poprzednim sezonie jego klasa umykała przy popisach Rakelsa, Cetnarskiego, Jendriska czy Kapustki, o tyle w tym, gdy liderzy zaniemogli, jasnym stało się, jak wiele znaczy dla Pasów.
Gdy trzeba było – ładował z dystansu. Potrafił uspokoić grę w środku. A przy tym mieliśmy osobiście okazję się przekonać (jeśli ktoś nie czytał – TUTAJ duży wywiad z Miro), że to mega sympatyczny gość, którego dystans do siebie jest wprost proporcjonalny do wzrostu. Nie dość, że piłkarsko to duża klasa, to tak zwyczajnie, po ludzku, takim jak Miro kibicujemy dużo mocniej.
PIĄTA KOLUMNA
Obrona. W zasadzie tradycyjnie, bo od paru lat to problem większy niż zadania z gwiazdką w książce z matematyki. Trudno w szeregach defensywnych Cracovii znaleźć zawodnika, który mógłby dziś, chwilę po zakończonym sezonie, mieć czyste sumienie. Większość ma je raczej umorusane jak białe koszulki w reklamach proszków do prania. Jeszcze zanim zdążył wbić Zygmunt Chajzer.
Grzegorz Sandomierski raz potrafi czynami udowodnić, dlaczego nie tak dawno zainteresował się nim Genk, by w kolejnym meczu zasiać ziarno wątpliwości, czy potrafiłby utrzymać Arkę mając w ostatniej kolejce zgodowy mecz z Zagłębiem. Paweł Jaroszyński zdecydowanie za często zamiast podbijać swoją rynkową wartość, musiał podbijać do gabinetów lekarskich. A i grając nie dawał spodziewanej jakości. Diego Ferraresso na zawsze będzie nam się kojarzyć z sytuacją, w której próbując wrzucać zarył spektakularnie w ziemię, o oznacza, że nic bardziej pamiętnego (ale już w pozytywnym tego słowa znaczeniu) nie zrobił. Para stoperów – nieważne w jakiej konfiguracji – była zamieszana w tak wiele elektrycznych sytuacji, że spokojnie naładowałaby do pełna baterie wszystkich komputerów w siedzibie Comarchu. O Deleu, Wójcickim czy Brzyskim też ciężko wypowiadać się ciepło, tyle co odkupili kilka błędów dużą aktywnością z przodu. Choć na przykład po “Brzytwie” i tak spodziewaliśmy się znacznie większej liczby asyst ze stałych fragmentów.
NAJWIĘKSZE POZYTYWNE ZASKOCZENIE
To, że od pierwszej do ostatniej kolejki zespół prowadził Jacek Zieliński.
Z jednej strony wybór trochę z braku laku, bo wskazywać zawodnika, który zagrał w tym sezonie na swoim najwyższym poziomie (poza Covilo oczywiście), nie wspominając już nawet o wzbiciu się ponad dotychczasowe osiągnięcia, po prostu się nie da. Trochę ważnych, dających punkty goli zapewnił Piątek, ale wciąż jest zbyt chimeryczny, by postawić przy nim zdecydowany, kilkakrotnie poprawiony długopisem plus.
O Januszu Filipiaku wielokrotnie w tym sezonie można było powiedzieć, że – za przeproszeniem – pieprzy od rzeczy. Sprawa z prowizją od transferu Kapustki dla Tarnovii, z atakiem na agenta Budzińskiego… Ale fakt, że do samego końca wytrzymał ciśnienie i nie zwolnił architekta utrzymania dwa sezony temu i pucharów rok temu, zasługuje na pewno na pochwałę. Bo z klubu wysłany zostaje sygnał o jakiejkolwiek stabilności. Oczywiście, w końcowym rozrachunku sezonu Cracovii za udany uznać nie można, ale ostatecznie z Zielińskim na ławce udało się uniknąć nerwów już przed ostatnią serią gier.
Patrząc na wielokrotnie serwowany przez Pasy paździerz ofensywno-defensywny – to już jakiś sukces.
NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE
Damian Dąbrowski.
Żebyśmy mieli jasność – nie rozczarował nas piłkarsko sam Dąbrowski. Rozczarował nas fakt, że słabość zespołu sprawiła, że z pierwszego szeregu najbardziej elektryzujących zawodników ligi został wbrew swojej woli popchnięty do równego rządku ligowych szaraków.
Bo może w pewnym momencie jego kariery okaże się, że tegoroczna walka o utrzymanie i związana z nią nerwówka to spektrum doświadczeń, które pozytywnie wpłynęły na rozwój Dąbrowskiego. Może konieczność odnalezienia się w zespole grającym w tych samych barwach, a jednak drastycznie słabszym od tego z rozgrywek 15/16, wyzwoliła w nim dodatkowe pokłady ambicji i paradoksalnie pomogła stać się lepszym piłkarsko.
My jednak widzimy to tak, że Dąbrowski ostatni rok przedreptał w miejscu. Chcielibyśmy zachwycać się tym, jak wiele widzi na boisku, jak często doprowadza partnerów do sytuacji, w których ci wzbogacają się o gole i asysty, ale w Cracovii 16/17 jego wysiłki były zdecydowanie zbyt często partaczone, by pochwały w kierunku Damiana nie zostały przykryte przytykami w stronę jego kolegów.
OPINIA EKSPERTA
“Słabi są, opierdolimy ich”
~ każdy ligowy trener przed meczem z Cracovią u siebie.
SZALENIE ISTOTNY FAKT
Gdyby Erik Jendrisek golił się tylko po strzelonych bramkach, dziś wyglądałby tak:
SEZON OKIEM WESZŁO
ANKIETA WESZŁO
[yop_poll id=”13″]
WERDYKT
Wydaje się, że wszystkie nieszczęścia skumulowały się i jak zaczęły sypać na głowę Jacka Zielińskiego i jego piłkarzy, tak gradobiciu nie było końca. Część była oczywiście ich winą, na część nie mieli wpływu. Odszedł Kapustka, zaciął się Jendrisek, nie wyszły transfery, kontuzja wykluczyła Covilo. Słowem – posypało się wszystko to, co mogło się posypać.
Dla równowagi w przyszłym sezonie powinno więc być lepiej.