Można było utyskiwać, że sierpień, wrzesień czy nawet październik były zaskakująco słabymi miesiącami w jego wykonaniu. Rozkręcał się powoli, miewał przestoje, chwilami nawet co śmielsi twierdzili, że to zmierzch tego fantastycznego piłkarza, który w ostatnich sezonach wykręcał kosmiczne liczby. On jednak szybko zamknął usta krytykom – powrócił w wielkim stylu, a wiosna – w tym maj – była już w jego wykonaniu perfekcyjna. Siegnął po mistrzostwo Hiszpanii i praktycznie w pojedynkę wprowadził Real do finału Ligi Mistrzów. Cristiano Ronaldo po raz drugi z rzędu zostaje zatem wybrany przez nas najlepszym piłkarzem mijającego miesiąca!
Maj pod względem wyboru najlepszego zawodnika był stosunkowo łatwy. Tak jak przy poprzednich zestawieniach mocno się głowiliśmy, radziliśmy, analizowaliśmy, tak Portugalczyk nie pozostawił nam jakichkolwiek wątpliwości. Pierwsze miejsce zawłaszczył sobie bezapelacyjnie i zdecydowanie odskoczył tym, z którymi dotychczas tłoczył się w czołówce „generalki”. Oczywiście kluczowy wpływ na tę sytuację miał półfinał Champions League, bo przecież o ile ciężej byłoby stworzyć to zestawienie, gdyby już w pierwszym meczu nie pozamiatał sprawy efektownym hat-trickiem.
Tak czy owak warto też rzucić okiem na miejsca choćby poza pierwszą dziesiątką, bo pojawia się i paru starych znajomych, ale i kilka nowych twarzy. Punktacja, rzecz jasna, wciąż ta sama – za pierwsze miejsce przyznajemy 50 oczek, za drugie 49, za trzecie 48, i tak dalej. Zaczynamy od zawodników z miejsc 50-21.
Niestety, ale zaskakująco niską pozycję zajął Robert Lewandowski. Nie ma też się jednak czemu specjalnie dziwić, bo w maju Polak trafiał tylko w jednym meczu z Lipskiem, a poza tym na samym finiszu przegrał walkę o koronę króla strzelców. Stosunkowo średni miesiąc ma też za sobą Luis Suarez, ale postanowiliśmy na przykład docenić Dirka Kuyta, który w ostatnim meczu sezonu, ale i generalnie w ostatnim meczu swojej kariery popisał się hat-trickiem w pojedynkę prowadząc Feyenoord do krajowego mistrzostwa. Poza tym jest też kilku świeżaków, jak choćby Andrej Kramaric, Heung-Min Son czy choćby Simon Mignolet.
No nic, zabieramy się do przedstawienia czołowej dwudziestki.
33 lata na karku, od dobrych kilkunastu ten sam schemat łamania akcji do środka i wciąż dynamika pozwalająca wkręcać w ziemię obrońców. Mimo że monachijczycy nie mieli już na głowie walki w europejskich pucharach, to Holendrowi ani się śniło być myślami na wakacjach. Sezon 2016/2017 zakończył z przytupem, zupełnie tak jakby chciał udowodnić światu, że wymiana pokoleniowa na skrzydłach Bayernu powinna zostać jeszcze odwleczona.
Synonim solidności i tego, że można trzymać równy, wysoki poziom przez cały sezon. Hiszpan bowiem zagrał w Premier League wszystkie mecze od deski do deski, nie opuścił ani minuty, a do efektywnej gry defensywnej dołożył też swoje z przodu, zwłaszcza w maju. Sezon kończy z jednym golem i pięcioma asystami, więc ostatnie tygodnie to praktycznie połowa jego dorobku.
Pewnie gdyby nie fakt, że Insigne to chłopak „stąd”, który kocha Neapol z wzajemnością i dopiero co przedłużył umowę z klubem, to tego lata stałaby w kolejce do niego całkiem pokaźna grupa zainteresowanych. Włoski skrzydłowy jest ostatnio w kapitalnej formie i pełnymi garściami czerpie z tego, że szkoleniowiec Maurizio Sarri ma fioła na punkcie ofensywnego stylu gry. Lorenzo – niezwykle dynamiczny piłkarz, zaawansowany technicznie, ale i przy tym zadziorny. A do tego z rzadką umiejętnością do zdobywania niezwykle finezyjnych bramek. Na przykład takich jak ta.
De Rossiemu udała się rzadka sztuka nie przepaść w cieniu pożegnania Francesco Tottiego. Bezdyskusyjnie większą legendą jest ten drugi, ale Daniele zrobił w maju wszystko, by kibice z Rzymu również i jego nosili na rękach. Piłkarz odpowiedzialny przede wszystkim za defensywę, który po raz ostatni strzelił w sezonie więcej niż dwie bramki pięć lat temu, nagle na przestrzeni kilku spotkań załadował aż trzy bardzo ważne bramki i walnie przyczynił się do tego, że to rzymianie są dziś wicemistrzami Włoch.
Aż trudno to sobie wyobrazić, ale zdobyty przez Borussię Puchar Niemiec stał się dopiero drugim trofeum w zawodowej karierze niemieckiego skrzydłowego (po Superpucharze). Oczywiście, jak to w jego przypadku, nie mogło obyć się bez kontuzji, która wyeliminuje go z gry na kilka miesięcy. Tak czy owak jednak, jeśli już 28-latek na boisku przebywał, to każdą minutę na nim spędzoną może zaliczyć do udanych. Najpierw pomógł pokonać właśnie Eintracht, a przecież w ostatniej kolejce sezonu mocno przyczynił się też do tego, że to BVB, a nie Hoffenheim, zajęło trzecie miejsce w tabeli. W konfrontacji z Werderem, wygranej minimalnie 4:3, ustrzelił bowiem dwie bramki, a przeciwku samemu Hoffe – jedną.
Urugwajczyk pokazał w tym sezonie, że istnieje życie bez Zlatana Ibrahimovicia. Strzelał praktycznie w każdym meczu, w 35 spotkaniach trafiał do siatki aż 34-krotnie i bardzo dobry maj w jego wykonaniu był po prostu logicznym następstwem jego wysokiej dyspozycji.
Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości co do tego, czy Bośniak będzie jeszcze w stanie pod kątem skuteczności nawiązać do zamierzchłych czasów gry w Wolfsburgu, to Edin Dzeko zrobił absolutnie wszystko, by te znaki zapytania wyeliminować. W dużej mierze to jego zasługa, że Roma sezon zakończyła na drugim miejscu i choć scudetto wygrać się nie udało, to napastnik dorzuca do swojej gabloty małe trofeum.
The top scorer in Serie A 2016/17: Edin Dzeko.
37 games 🏃
29 goals ⚽️The first Roma player to score 29 league goals for 86 years. 🔥 pic.twitter.com/TEmrWo3MXa
— Squawka Football (@Squawka) 28 maja 2017
Patrząc na formę Belga trudno dziwić się temu, że Arkadiusz Milik aktualnie pełni funkcję rezerwowego. Wokół Mertensa obudowana jest cała gra ofensywa Napoli i patrząc z perspektywy czasu trzeba być pod wrażeniem tego, jak szybko Mertens się rozkręcił. Po 15 kolejkach miał przecież na swoim koncie tylko trzy gole, a ostatecznie sezon zakończył z dorobkiem 28 trafień. Piłkarz niezwykle uniwersalny, świetnie odnajdujący się w grze kombinacyjnej, szybki i potrafiący zrobić użytek tak z prawej, jak i z lewej nogi. W ostatnim miesiącu tylko potwierdził, że na tę chwilę w Neapolu mają spokój na pozycji numer dziewięć.
Arsenal praktycznie przez cały sezon radził sobie ze zmiennym szczęściem i dopiero w końcówce podkręcił tempo wygrywając kilka spotkań z rzędu i sięgając po Puchar Anglii. To oczywiście nie wystarczyło do tego, by wskoczyć do TOP4, ale trudno nie docenić Czecha, który miał spory udział w tym, że „Kanonierzy” w całym maju nie przegrali nawet jednego meczu, a mierzyli się też nie z byle kim – gola nie strzelił im Manchester United czy Southampton, a tylko raz tej sztuki dokonał zawsze niebezpieczny Everton i upierdliwe Stoke.
Patrząc na jego majowe popisy indywidualne – ścisła czołówka. Istotna jest też jednak waga goli i asyst, które zawodnik notuje, a Brazylijczyk ani nie miał okazji poszaleć w półfinale Ligi Mistrzów, ani też nie pomógł na ostatniej prostej wyprzedzić Realu Madryt. Swoje trzy grosze dorzucił jednak w finale Pucharu Hiszpanii, co stanowiło małą rekompensatę za mimo wszystko przeciętny sezon w jego wykonaniu.
Praktycznie w pojedynkę uratował Barcę od kompromitującej straty punktów w starciu przeciwko Eibar, podobnie jak Neymar dorzucił gola i asystę w finale CdR i generalnie w maju świetnie spuentował swój kapitalny sezon pod kątem indywidualnym, ale już znacznie gorszy na płaszczyźnie drużynowej.
Swoją drogą – wielka szkoda, że realizator postawił na facjatę Suareza, a nie rajd Messiego bo w tej akcji Argentyńczyk ruszył przez pół boiska, orżnął jakichś pięciu, może sześciu rywali i wpakował piłkę do siatki.
Brazylijska skała w środku pola. Aż dziw bierze jak szybko ten chłopak się rozwija, bo przecież jeszcze dwa lata temu tkwił na wypożyczeniu w Porto. Grający na pograniczu faulu, agresywny, ale przy tym niezwykle skuteczny i mimo wszystko rzadko osłabiający swój zespół (ani jednej czerwonej kartki w karierze!). I choć finału Ligi Mistrzów do majowego zestawienia nie wliczamy to takie ciekawostki dają jednak sporo do myślenia. Zwłaszcza jeśli spojrzeć na to, jak wymagających kandydatów do gry w środku pola Casemiro musi pokonać, by zjawić się w wyjściowej jedenastce.
To już jedenasty sezon Brazylijczyka w barwach „Królewskich” i bardzo prawdopodobne, że najlepszy. Wszędobylski piłkarz, który apogeum formy osiągnął wraz z końcem rozgrywek. Za każdym razem gdy wydawało nam się, że za bardzo zapędził się do przodu i nie zdąży wrócić – on wyrastał w trakcie kontrataku jak spod ziemi, odbierał piłkę i ruszał z akcją. Liczby mówią same za siebie – ten sezon La Liga skończył z aż dziesięcioma asystami, a mając przecież tak wiele zadań defensywnych nie jest to łatwa sztuka.
To że Chilijczyk otwiera w tej chwili listę życzeń Bayernu Monachium to żaden przypadek. Arsenal jest bowiem dla Sancheza zwyczajnie za ciasny, bo trudno nie odczuwać niedosytu, gdy ciągnie się na swoich barkach cały zespół, a ten wciąż jakiekolwiek trofea zdobywa sporadycznie. Finisz rozgrywek Alexis miał znakomity i to w dużej mierze jemu kibice mogą być wdzięczni, że „Kanonierzy” sięgnęli po Puchar Anglii. Skrzydłowy bowiem otworzył wynik w wygranym starciu z Chelsea, a i w ostatnich meczach ligowych nie zwalniał tempa – gol przeciwko Southampton, gol przeciwko Stoke, dwa gole przeciwko Sunderlandowi i trafienie z Leicester.
Zaatakował nieco z cienia, ale gdy już otrzymał trochę zaufania i więcej minut – pokazywał całą swoją paletę rozwiązań. Brał na siebie ciężar rozegrania piłki, strzelał gole i zaliczał asysty, a przede wszystkim trafił do siatki w bardzo ważnym momencie rewanżowego starcia z Atletico Madryt (przy stanie 0:2), czym praktycznie przekreślił szanse ekipy Simeone na awans.
Prawdziwy szef turyńskiej defensywy i dyrygent całej formacji. Kapitalnie spisywał się w trakcie półfinałowej batalii z Monaco, a i finale Pucharu Włoch udowodnił, że nie tylko w swojej szesnastce czuje się jak ryba w wodzie.
Gdyby ten sezon trwał jeszcze przez najbliższą dekadę to prawdopodobnie ani Aubameyang Lewandowskiemu, ani Lewandowski Aubameyangowi nie odskoczyłby na znaczną odległość w wyścigu po koronę króla strzelców. Na finiszu było piekielnie gorąco, obaj panowie szli łeb w łeb. Kiedy już wydawało się, że któryś z nich zdąży przed ostatnią kolejką wyrobić sobie komfortową przewagę, to chwilę później drugi z nich ładował gola i status quo pozostawał zachowany. W ostatniej kolejce Auba znalazł się w pewnym momencie w doskonałej sytuacji, bo na kwadrans przed końcem meczu Borussia otrzymała karnego. Do piłki podszedł jednak Reus, ale co się odwlecze to nie uciecze – w 89. minucie Gabończyk tym razem nikomu piłki już nie oddał i sam wymierzył sprawiedliwość z jedenastki. Ostatecznie, skromnie bo skromnie, ale jednak wyprzedził „Lewego” o jednego gola. A i chwilę później triumfował w Pucharze Niemiec.
Wielką sztuką jest sięgnąć po koronę króla strzelców w Premier League, a już zwłaszcza wtedy gdy za rywali ma się czy to Ibrahimovicia, czy to Diego Costę, czy też Romelu Lukaku. I jeśli prawdą jest, że mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy to Harry Kane jest facetem z krwi i kości. Ostatnie trzy ligowe kolejki w jego wykonaniu to aż osiem zdobytych goli i jedna dorzucona asysta. Kosmiczny rezultat, który wspomnianego Lukaku pozwolił zdystansować na aż cztery trafienia.
Do Juventusu trafił kompletnie za darmo, bo wygasł jego kontrakt z Barceloną, a on zdecydował się zmienić otoczenie. I chyba nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się, że Brazylijczyk odpali w tym sezonie tak efektowną petardę. Nie dość, że z prawego skrzydła urządził sobie korytarz, którym jak opętany śmigał w jedną i drugą stronę, to wykręcał też znakomite liczby. Asystował, strzelał, a do tego wszystkiego podrywał publikę z krzeseł kapitalnymi uderzeniami. Jak choćby w starciu z Monaco.
Król polowania. Hat-trick przeciwko Atletico, wspaniała postawa na finiszu rozgrywek La Liga, która sprawiła, że nawet dobrze dysponowana Blaugrana musiała zapomnieć o tytule. Cristiano znów jest wielki, znów robi show, znów bierze sprawy w swoje ręce nogi i upokarza rywali. I znów wygrywa nasze zestawienie miesięczne.
***
I jeszcze klasyfikacja generalna po pięciu miesiącach tego roku.