Już przed sezonem kadra Zagłębia Lubin wyglądała mocno, a zimą „Miedziowi” dorzucili jeszcze Kamila Mazka. Tym bardziej dziwiliśmy się, że klub do tego stopnia poukładany finansowo, do tego stopnia ambitny, jasno mówiący, że interesuje go wyłącznie awans do pucharów, decyduje się na tak ryzykowną strategię, jak gra bez bramkarza. Martin Polacek to chłop bardzo sympatyczny, z fajnym wizerunkiem i tzw. „korbą w bani”, ale wśród rozlicznych zalet (wzrost, ścinanie drzew forhendem, przerzucanie opon od tira nad własną bramką, wzrost) nie ma zbyt wielu argumentów czysto bramkarskich. W Zagłębiu najwyraźniej też to wreszcie dostrzegli – i od nowego sezonu między słupkami stanie u nich Piotr Leciejewski.
Tak, ten z Norwegii. Tak, ten, który zagościł tam nawet na okładce gry FIFA a w listopadzie został wybrany najlepszym bramkarzem 2016 roku.
Gość nieco zagadkowy – w Polsce raczej niedoceniany, w Norwegii ze statusem jednego z największych fachowców, który regularnie plasuje się gdzieś w TOP 3 tamtejszych ligowych bramkarzy. Można debatować nad różnicą poziomu ligi norweskiej i polskiej, przywoływać przykład Jarosława Fojuta czy Muhameda Keity, ale nie ma to chyba większego sensu – wystarczy nam świadomość, że Leciejewski nie jest Polackiem.
Ostatnio pogadaliśmy z nim nieco szerzej, więc odsyłamy do TEJ ROZMOWY KUBY BIAŁKA, poniżej zaś fragment, który stanowi dobrą charakterystykę bramkarza.
Trzy poprzednie sezony to dla ciebie kompletny roller-coaster. Przeżyłeś spadek, awans, wicemistrzostwo.
W sezonie 2013 zarząd był bardzo niezadowolony po tym jak zajęliśmy siódme miejsce. Miał być medal, zresztą jak co roku, ale życie weryfikowało. Zwolnili trenera, przyszedł nowy. To było dość głośne nazwisko na szwedzkim rynku, mówiliśmy „przyjdzie, zbawi”. Jednak drużyna za nim nie poszła, nie mówiliśmy wspólnym językiem, ja sam miałem z nim trochę spięć. W 2015 schował mnie do szafy. Pierwsza rozmowa w roku, powiedział wprost:
– Nie będziesz grał. Ściągnąłem bramkarza i możesz robić co chcesz.
Siedziałem w tej szafie, bo co miałem robić? Taka jest piłka. Wiek spowodował, że mi się głowa nie zagrzała. Spokojnie czekałem.
Wcześniej by się zagrzała?
Biegałbym po klubie jak wariat (śmiech). Następny trener na wejściu powiedział jednak, że jestem jego numerem jeden. Opłacało się czekać. Jeszcze w tym samym sezonie awansowaliśmy, potem poszliśmy siłą rozpędu na wicemistrzostwo. Trochę podobny scenariusz, co w Zagłębiu Lubin.
Miałeś sytuacje, że głowa grzała się aż za bardzo?
Miałem, ale trenerzy byli wyrozumiali. Na treningu nieraz się grzeje.
No to dawaj, kiedy ostatnio przesadziłeś?
Nie, to za dużo by było, zostawię dla siebie. Za słabo szukałeś!
Spokojnie, to już wyciągam.
(śmiech)
Raz widziałem filmik jak prawie pobiłeś się z kolegą na treningu o jakąś błahostkę, musieli cię odciągać.
A widzisz, to mój dobry kolega. Fajnie jest sprowokować kogoś, by były jakieś emocje. Ja jestem taki, że potrzebuję impulsu. Wtedy potrzebowałem, podniosłem ciśnienie, graliśmy dalej. Później normalnie razem funkcjonowaliśmy. Staram się oddzielać pracę od treningu. Jak się z kimś pokłócę na zajęciach, to nie chcę, by to nie wpływało na relacje poza boiskiem.
Inna akcja – doskoczyłeś do sędziego i złapałeś go za szyję.
No było tak, podyktował nieuczciwego karnego. Potem dostałem chyba cztery mecze zawieszenia. Głupota. Byłem pierwszy, dotknąłem pierwszy piłkę, powtórki też pokazały, że nie było karnego. Nieraz nie jesteś w stanie się opanować. Albo gol fair-play, widziałeś? Oddaliśmy im piłkę, a ich bramkarz puścił strasznego klopsa. Potem wszyscy od nas chcieli oddać im bramkę, ale ja się z tym nie zgadzałem. Nasz piłkarz oddał piłkę, a że ich bramkarz odwalił głupotę – przecież to nie nasza wina. Dla mnie to było uczciwe. Sprzeciwiłem się całej drużynie, wszyscy puścili gościa na sam na sam, a ja broniłem. Mecz, emocje, każdy interpretuje po swojemu.
(…)
Bardzo przeżywałem każdy mecz, każdą porażkę. Dwa-trzy dni odczuwałem, że daliśmy ciała. Życie toczy się dalej, to tylko mecz. Po co tak się zamartwiać? Lepsze jest skandynawskie podejście niż takie, jakie miałem ja. Nie możesz przerzucać tego na rodzinę. A były takie momenty, że przekładałem swoje frustracje właśnie na nią.
Podobno po jakimś babolu nie odzywałeś się tydzień do żony.
Tak było. Babol to może nie był, ale nie pomogłem w ważnym meczu. Zamknąłem się w pokoju, byłem mega wkurwiony na siebie. Tylko córka do mnie przychodziła i z nią utrzymywałem jakiś kontakt. 3,5 latka, „tatusiu, tatusiu”, potrafiła zmiękczyć. Musiałem parę dni odczekać – dopiero potem mogłem się odezwać. Mogłem nie podejmować żadnego ryzyka i kapcie byłyby czyste, ale zawsze biorę odpowiedzialność, nie asekuruję się. To też pokazało mi, jak mi zależy jeszcze po tylu latach, że jeszcze nie jestem wypalony. Później wybroniłem nam dwa mecze.
***
Wychodzi więc na to, że trochę wariat, ale mimo wszystko pozytywny. Biorąc pod uwagę, że w Zagłębiu są tacy, którzy fair-play bramki oddają nawet w normalnych meczach ligowych, Leciejewski nie tylko stanowi wzmocnienie na pozycji bramkarza, ale też wzmocnienie kręgosłupa drużyny, ostatnio dość dziwacznie powykrzywianego. Ważniejsza dla kibiców z Lubina jest jednak informacja, że ten słabszy sezon niczego nie zmienia – ich działacze nadal celują wysoko.