“To ostatnia niedziela, więc nie żałuj jej dla mnie, spojrzyj czule dziś na mnie, ostatni raz” śpiewał dekady temu Mieczysław Fogg, nie zdając sobie sprawy, że ta linijka jego szlagieru wszech czasów idealnie puentuje finisz Ekstraklasy sezonu 16/17. Takiej ostatniej niedzieli z Ekstraklasą nie można nie docenić: to wciąż wyścig czterech koni. Wyścig, który rozwiąże dziewięćdziesiąt minut Multiligi. Wątpliwe, by Ekstraklasa żałowała dziś kibicom emocji, ale naprawdę czule spojrzy tylko na jedno miasto, jeden klub.
Karty rozdaje Legia Warszawa. Uczciwie będzie powiedzieć, że Legia trzyma w tym momencie mistrzostwo Polski w rękach, a tylko może je wypuścić. To wielki luksus, o jakim marzą wszyscy pozostali, ale też i wielka presja. Zastanówmy się: czy ktokolwiek, poza Legią, musi? Każdy chciałby napisać historię, każdy chciałby mieć szansę rozbić bank Ligi Mistrzów – to oczywiste. Ale tylko w przypadku Legii brak tytułu będzie postrzegany jako klęska.
Problemem innych drużyn jest fakt, że kto jak kto, ale Legia wytrzymuje presję wielkich meczów. Ma w nich doświadczenie, bo jak ktoś efektownie tłukł się w fazie grupowej Champions League z późniejszym triumfatorem, to nie zmiękną mu nogi w Ekstraklasie. To jest najpoważniejszy argument Legii, który potwierdzają liczby: lider nie tyle gra z rywalami do MP, co ich leje. Licząc starcia wewnątrz TOP4 do tytułu ma znakomity bilans: sześć zwycięstw, dwa remisy, ani jednej porażki. Bramki: 16-5. Demolka. Może i Legia wywracała się w tym sezonie nie raz, może bywała chimeryczna, ale tylko wtedy, gdy uśpiła swoją czujność. W meczu o tytuł nie ma o to szans.
O to, czy dzisiejsze ligowe danie będzie pełnokrwiste, dobrze przyprawione i smakujące od początku do końca, musi zadbać Lechia Gdańsk. Lechia, drużyna dwóch twarzy: twierdzy Gdańsk, a także wyjazdowego popychadła. Dość powiedzieć, że w rundzie zasadniczej lepiej poza własnym stadionem radził sobie nawet… Ruch Chorzów.
Ale od tamtej pory Lechia przeszła metamorfozę. Defensywa gdańszczan w fazie finałowej to monolit, bez względu na to gdzie przyjdzie jej grać. To, że nie stracili jeszcze żadnej bramki w grupie mistrzowskiej, jest, powiedzmy sobie szczerze, ewenementem. Mógł czasem kuleć atak, tak jak w domowym 0:0 z Koroną, ale Lechia prezentuje w ostatnich tygodniach takie murarskie mistrzostwo, że jeśli chcielibyśmy budować atomowy bunkier, zgłosilibyśmy się do Nowaka. Orest Lenczyk co prawda powiedziałby pewnie, że skoro nie stracili żadnej bramki w sześciu kolejkach, to teraz niechybnie stracą sześć, ale zostawmy rachunek prawdopodobieństwa matematykom. Fakty są takie, że Kuciak już zapomniał jak to jest wyciągać piłkę z siatki. Nic nie zapowiada, że Legia będzie miała łatwą przeprawę. Lechia stoi przed – bez cienia przesady – najważniejszym meczem w swojej historii. O dziewięćdziesiąt minut od mistrzostwa Polski. Pytanie tylko, czy to ich zmotywuje, czy będzie stutonowym ciężarem na plecach.
Taką samą stawkę ma dzisiejszy dzień dla Jagiellonii. Dziś mogą zapisać najbardziej efektowną kartę w historii klubu. To znaczy – według Michała Probierza już dawno to osiągnęli, a teraz jest tylko szansa na dublet, czyli do MP dorzucenie Pucharu Maja. O bilety w Białymstoku było trudniej niż o konwencjonalny drybling w wykonaniu Jacka Kiełba – gdyby przy Słonecznej stał 50-tysięcznik, też by się zapełnił. Probierz ma do dyspozycji wszystkich graczy poza Mackiewiczem i Wasilukiem. Jaga w tym sezonie wykręca maksimum, bije własne rekordy – nigdy nie zdobyła tak wielu punktów, nigdy nie wygrała tak wielu meczów, nigdy nie strzeliła tak wielu bramek. Mogą zapytać: jak nie teraz, to kiedy? Nostalgia na bok, idole sprzed lat za boczną linię – tak mocnej Jagiellonii po prostu nie widziano.
Lech, jeśli przyjrzeć się indywidualnościom, ma bardzo dobry zespół. Ma wszystko, by przechylić szalę na swoją korzyść. Ale też ma problemy z meczami podwyższonego boiskowego ryzyka. Pal już licho w pucharowe porażki sprzed lat, które zniszczyły znakomity ranking Kolejorza – Bjelica przegrał finał Pucharu Polski, przegrywa notorycznie z Legią, nie potrafił przebić się przez mur Lechii u siebie, przegrał już też w Białymstoku. Licząc mecze wewnątrz TOP4, jego bilans to jedno zwycięstwo, sześć porażek. Porażająco słaby jak na zespół aspirujący do mistrzostwa Polski. Forma w ostatnich tygodniach też nie jest atutem Lecha, bo już tydzień temu z Wisłą u siebie nie zagrali przekonująco. Oddali pole, Stilić i Boguski obijali słupki – znowu ważny mecz i znowu brak kontroli.
Ale to wszystko może odejść w cień, może zostać zapomniane, jeśli dzisiaj Kolejorz sięgnie po tytuł. To nie jest scenariusz science-fiction. Raptem dziewięćdziesiąt minut, jedno spotkanie – po prostu mogą wrzucić piąty bieg i wygrać.
Przypomnijmy, co komu daje mistrzostwo:
Legia będzie mistrzem, jeśli:
– Wygra swój mecz
– Zremisuje swój mecz, a w Białymstoku Jagiellonia straci punkty.
Jagiellonia będzie mistrzem, jeśli:
– Wygra swój mecz, a Legia straci punkty.
Lech będzie mistrzem, jeśli:
– Legia przegra swój mecz, a Lech wygra w Białymstoku.
Lechia będzie mistrzem, jeśli:
– Wygra z Legią, a w Białymstoku padnie remis.
Co musi się stać, by ktoś wypadł z pucharów?
Legia:
– Jest ich pewna, w najgorszym wypadku – mistrzostwo Jagiellonii lub Lecha – zajmie trzecie miejsce.
Jagiellonia:
– Wypadnie z pucharów, jeśli przegra, a Lechia odbierze Legii punkty. Innymi słowy: Jaga wypadnie z pucharów jeśli przegra mecz, który dałby jej mistrzostwo.
Lech:
– Jeśli Lech przegra w Białymstoku, musi… trzymać kciuki za Legię. Jej mistrzostwo daje Kolejorzowi trzecie miejsce. Jeśli Lech zremisuje z Jagiellonią, ale Lechia wygra w Warszawie, Bjelica i spółka także mają wyjątkowo długie wczasy.
Lechia:
– Lechia musi urwać punkty w Warszawie. Zwycięstwo daje jej pewne puchary – zależy tylko jakie. Remis z Legią wciąż może okazać się niewystarczający, jeśli w Białymstoku także dokona się podział punktów.
“Ta ostatnia niedziela, dzisiaj się rozstaniemy, na wieczny czas” – wszystko się zgadza. Przerwa letnia ciągnie się jak wieczność i wiemy, że już wkrótce będziemy pisać zupełnie szczerze “ale by podeszło takie poniedziałkowe 0:0 Sandecji z Termaliką”. Niemniej to rozstanie z ostatnią niedzielą sezonu zapowiada się wyjątkowo. Jest potencjał pod scenariusz nie gorszy, niż Legia – Widzew sprzed lat. Prosimy jednak tylko o jedno: by sędziowie nie mieszali się do wyników. Przeżyjemy żenujące spotkania, przeżyjemy najbrzydsze bramki lub nawet ich brak, ale nie arbitrów w roli odbierających i wręczających mistrzostwo Polski.