Kiedy Zarandia kończył akcję swojego życia na Stadionie Narodowym, było właściwie wiadomo, że jedna z czterech czołowych drużyn ligi na jej finiszu weźmie mało zaszczytny tytuł frajera roku. Może to i mocne określenie, ale jednak adekwatne – być właściwie przez cały czas wysoko, a na końcu zostać z niczym… Boli i to bardzo, a ten cios ostatecznie przyjęła Lechia Gdańsk.
Ekipa Piotra Nowaka płaci olbrzymią cenę. Z jednej strony – nie straciła ani jednej bramki w rundzie finałowej, ale z drugiej trzykrotnie przyniosło jej to tylko jedno oczko. Wydaje się, że trener biało-zielonych chciał sprawę rozegrać mądrze, wywozić cenne zdobycze z trudnych terenów w Poznaniu i Warszawie, lecz ostatecznie przekombinował. Może nie trzeba było się bać, tylko rzeczywiście ruszyć na Lecha? Może pierwsze 10 minut dzisiaj powinno być drogowskazem dla gdańszczan jak należy grać przeciwko Legii? Przecież biało-zieloni potrafią futbolówkę kopać celnie, mają masę doświadczonych piłkarzy, byłych i obecnych reprezentantów, młode talenty jak coraz lepszy Haraslin. Tymczasem na obu wspomnianych delegacjach gdańszczanie sami pozbawili się tych atutów, taktyką, która chyba nawet nie przystoi medaliście ekstraklasy.
To tylko wierzchołek góry lodowej, bo przecież była olbrzymia wpadka z Koroną u siebie. Przecież Lechia na wyjazdach grała najczęściej słabiutko, żadna inna drużyna nie strzelała tak rzadko w delegacjach jak właśnie ekipa Nowaka. Do tego dochodzi absolutna głupota, czyli festiwal agresji w Poznaniu czy dzisiaj idiotyczne wejście Peszki, który zapewne w przyszłym miesiącu będzie już opowiadał, że czerwone kartki dostaje rzadko.
Błędy i niedociągnięcia, które może kiedyś dałoby się zatuszować, lecz nie w sezonie 16/17, najbardziej wyrównanym od lat.
No, ale dość o przegranych, to i tak duży ukłon, że od nich zaczęliśmy – znowu triumfuje Legia, ale chyba ten tytuł będzie im smakować wyjątkowo dobrze. Zaczęli bowiem tę kampanię fatalnie, kilka dobrych kolejek zajęło władzom klubu zrozumienie, że z albańskim dowódcą za sterami trudno będzie dojechać w sensowne miejsce, jeśli rywalem nie będzie ciągle Dundalk. Przyszedł Magiera i naprawdę zrobił świetne wrażenie, poukładał ten zespół tak, że właściwie od razu zaczął gonić czołówkę (3:0 z Lechią w ligowym debiucie) i można go było bez strachu pokazać w Europie. Legia udowodniła – chyba jeszcze dobitniej niż rok temu – jak jest mocna, najmocniejsza w Polsce. Wojskowi mieli bowiem wpadki (1:3 z Ruchem u siebie), ale Magiera sprawił, że zespół zaczął grać równo, nie zdarzyło się, by Legia przegrała dwukrotnie z rzędu w lidze.
Jej sukces ma wiele twarzy – jest wspomniany Magiera, jest genialny Vadis, dowodzący obroną Pazdan, ratujący dupę Malarz (choćby dzisiaj, strzał Paixao!). Jest w końcu niesamowita historia Hamalainena, który dwukrotnie pognębił Lecha. Do czego zmierzamy – ESA37 przy wszystkich jej wadach jednak powoduje, że jeszcze bardziej opłaca się mieć szeroką kadrę, a tutaj Legia jest niezrównana. Pewnie, brakuje jej napastnika, lecz gdy problem zaczął doskwierać, o ważne bramki dbali choćby Kucharczyk z Radoviciem.
Przegrać z taką Legią to żaden wstyd, ale Jagiellonia, gdyby nawet zajęła czwarte miejsce, nie musiałaby się wstydzić niczego. Probierz był dziś o jedną bramkę od tytułu, jednak i tak zaimponował każdemu, kto potrafi odłożyć kibicowskie animozje na bok. Poruszał się w klubie o określonych, dość wątłych warunkach, a stworzył maszynę jakiej zazdrości mu w Polsce wielu. Naprawdę trzeba docenić jak ułożył te klocki – wyciągnął zapomnianego u nas Kelemena, z Tomasika zrobił czołowego lewego obrońcę ligi, Frankowski w końcu zaczął dawać liczby, Cernych grał mniej chimerycznie, w tym towarzystwie świetnie poczuł się Vassiljev. A Sheridan? Przecież to transferowy majstersztyk – facet przyleciał z Cypru, nie gadał nic o aklimatyzacji, tylko zaczął z miejsca ładować bramki i asystować. Kapitalny gość, którego przegapili więksi i możniejsi w Polsce – na przykład Legia pokusiła się na znane nazwisko i tyle z Necida miała. Pięć liter w kadrze zespołu.
Probierza zdecydowanie będzie brakować, bo nie dość, że to super fachowiec, to jeszcze charakterny gość. Ktoś powie, że bywa kontrowersyjny aż do przesady, ale wolimy sto razy jego przesadzone wypowiedzi niż kolejny wykład pt. „to jest futbol, to jest sport”.
Podium zamyka zaś Lech i wydaje się, że na dziś to odpowiednie miejsce dla Kolejorza. Bjelica już teraz zrobił dużo dobrego, przechodził podobną drogę co Magiera, bo Lech też potrzebował powrotu na dobre tory i długo to się udawało. Końcówka na pewno już udana nie była – porażka w Pucharze Polski i zgrzyty w zespole nigdy chluby nie przynoszą – jednak poznaniacy zapracowali na dobrą pozycję przed następnym sezonem. Są puchary, teraz tylko porządnie się wzmocnić i podążać ścieżką, którą wyznacza Chorwat. Wydaje się, że to dobry przewodnik i Lecha w maliny nie zaprowadzi.
*
Kończąc – świetnie się oglądało tę Multiligę, szczególnie po tym obrzydliwym cyrku w piątek. Wtedy cofnęliśmy się do lat dla polskiej piłki okropnych, widzieliśmy sceny jako żywo wyjęte z okresu, kiedy do dobrych wyników nie potrzeba było potu na treningach, ale kilku telefonów do odpowiednich ludzi. Dzisiaj wyciśnięto z futbolu naprawdę wiele, mecz w Białymstoku był fascynujący, a ostatnie 10 minut to chyba najlepsze co spotkało ekstraklasę od dawna. Wiadomo: w spotkaniu Legii z Lechią było trochę kombinowania, ale Lechia została za to solidnie ukarana.
Chcielibyśmy jednak, by cały sezon 17/18 wyglądał jak ta niedziela.
Fot. FotoPyK