Zaczęło się od razu z grubej rury. „Transfer Kapustki do Leicester był efektem jednego dobrego meczu. On nie był nawet podstawowym piłkarzem Cracovii.” Później było tylko lepiej. Jedno z ostatnich (ostatnie?) spotkanie z ekstraklasą 16/17 z komentarzem Tomasza Hajty było jednocześnie jednym z tych najbardziej edukujących, inspirujących, pobudzających do działania i przede wszystkim do zmiany postrzegania futbolu.
Jeżeli Bartosz Kapustka oglądał spotkanie swojego byłego klubu, mógł się dowiedzieć, że tak naprawdę to cały szum wokół jego osoby wziął się z jednego dobrego meczu w jego wykonaniu. Że choć w sezonie, po którym odchodził z Cracovii zagrał w 33 spotkaniach (29 w pierwszym składzie), to nigdy tak naprawdę nie został ważnym zawodnikiem „Pasów”. Że choć miał swój udział przy 16 bramkach klubu z Krakowa w rozgrywkach 15/16, to nigdy nie miał na grę swojego zespołu wielkiego wpływu. Że generalnie w jego przypadku wiele hałasu o nic. Bo od roku nie gra w piłkę, poza „kilkoma minutami w FA Cup, czyli pucharze ligi”.
Temat talentu Kapustki tak dogłębnie poruszył Hajtę, że nie odpuścił go jeszcze przez długie minuty. Najpierw wymienił kilkunastu piłkarzy z jego czasów, którzy debiutowali jako szesnastolatkowie, a chwilę później wciągali już ligę nosem (w międzyczasie także kilkunastu byłych piłkarzy urodzonych w Krakowie z różnych epok), później znów przyłożył tym dzisiejszym:
„Proszę mi podać zawodnika, który jako nastolatek wyjechał z Polski i gra. Nie ma takich.”
Po chwili zastanowienia Hajto się jednak zreflekrował. Wymienił Karola Linettego (podpowiemy: 21 lat w momencie transferu). Po kolejnej dorzucił Bartosza Bereszyńskiego (tu też służymy pomocą: 24 lata).
W pierwszej połowie dostało się też choćby Stojanovi Vranjesowi:
„Gdybym był trenerem i widział takiego piłkarza jak Vranjes, to powiedziałbym: goodbye, do widzenia. I postawił na młodego Polaka. Jak jemu na cztery przyjęcia piłka cztery razy odskakuje, to ja bym wszedł na boisko w półbutach i lepiej przyjął.”
Choć on akurat zasłużył na słowne biczowanie jak nikt inny. My i w japonkach strzelilibyśmy przynajmniej w jednej z sytuacji, które spaprał Bośniak. W drugiej części meczu skończyło się jednak branie jeńców. Po głowie dostał choćby Francesco Totti (!):
„Jego końcówka w Romie była żenująca. Grał pięć, dziesięć minut. To za duże nazwisko, by się tak rozdrobnić.”
…czy Gianluigi Buffon (!!!):
„Nie wiadomo, czy da radę jeszcze, czterdzieści lat już na karku. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Myślę, że on przeciąga swoją karierę tylko dlatego, że nie wygrał Ligi Mistrzów.”
Gdzieś po drodze zostaliśmy też poczęstowani historią Bernda Leno w pigułce, gdzieś tam okazało się, że dziś w Romie gra Maciek Szczęsny. Jak już pan Tomasz się nakręcił, to doprawdy trudno było mu się zatrzymać.
Dobrze, że w miarę wcześnie uprzedził, że doskonale, że bywa kontrowersyjny, a z jego opiniami można się nie zgadzać. Najważniejsza jest w końcu samoświadomość…
***
PS. Jako że ten tekst z założenia miał być relacją pomeczową, pewnie uważacie, że przydałyby się dwa-trzy zdania o przebiegu samego spotkania. Jasne, jesteśmy wam to winni.
Jankowski strzelił bramkę po naprawdę składnej akcji Piasta i podaniu Żivca, które związało obrońców Cracovii. Swoje sytuacje na to, by wynik zmienić mieli też Vranjes i Adamczyk – Bośniak mógł spokojnie schodzić z boiska z hat-trickiem, jednak zamiast tego powinien się udać prosto do konfesjonału, wyspowiadać z grzechu marnotrawstwa. I tak naprawdę trudno napisać cokolwiek więcej, cokolwiek mądrego. Bo prawda jest taka, że mecz był słaby. Naprawdę, zajebiście, zajebiście słaby.
fot. FotoPyK