Choć Pavarottiego nie oceniało się po tym, jak śpiewał pod prysznicem, to jakoś tak się składało, że w tym wieku nasze słabe wyniki w sparingach słusznie zwiastowały katastrofę na wielkich w turniejach. Przed turniejem w Korei przegrywaliśmy z Japonią, Rumunią, ledwo ogrywaliśmy Estonię, cztery lata później kolumbijski bramkarz na długie lata przezwał Kuszczaka „Puszczakiem”, kiedy strzelił mu gola z własnej szesnastki. Przed historycznym Euro nie było lepiej – w marcu sygnał ostrzegawczy wysłali nam Amerykanie (0:3), potem Macedończycy (1:1) i Albańczycy (wymęczone 1:0). Natomiast 1 czerwca zmierzyliśmy się z Danią.
Było to ostatnie starcie przed wylotem do Austrii, z cyklu takich, kiedy warto poprawić sobie humor. Dania, choć nigdy specjalnie nam nie leżała, to jednak sama na mistrzostwa nie pojechała, musiała ustąpić miejsca w grupie Hiszpanii, Szwecji i Irlandii Północnej, a skoro my opuściliśmy grupę piekielnie trudną, mieliśmy przystąpić do spotkania jako faworyci. Niestety, nogi Polaków wówczas nie niosły, jak przez całe mistrzostwa, więc w efekcie oglądaliśmy mecz,w którym jedna drużyna myśli o wakacjach, a druga nawet mimo tego, że zaraz gra turniej, nie może rywala sforsować. Zresztą to Duńczycy wyszli na prowadzenie, w 28. minucie strzelił Vingaard, na szczęście kwadrans później wyrównał Krzynówek, ale i tak korki od szampanów nie strzelały.
Graliśmy słabo, jeszcze Żurawski zmarnował karnego. Polacy przyznawali: – Nie można grać tak, jak my przed przerwą. Szwankowało ustawienie, taktycznie więc jest sporo do poprawy. Za duże były odległości między nami, piłka za łatwo przechodziła przez pomocników. W drugiej odsłonie przynajmniej spróbowaliśmy nawiązać walkę. Ale 45 minut przyzwoitej gry to o 45 za mało na Niemców. – mówił Bąk. Dudka z kolei trochę zaklinał rzeczywistość: – W pierwszej połowie brakowało zaangażowania. Myśleliśmy o tym, by nie doznać jakiegoś głupiego urazu. Trenerzy uczulali nas, by w sytuacjach stykowych odstawiać nogę. Z Niemcami tego nie będzie. Widać, że brakowało nam jeszcze szybkości, wciąż czuliśmy w nogach zgrupowanie w Donaueschingen i mecze.
Szybkość i świeżość niestety nie wróciła, dobre wyniki z eliminacji również. Tego lata wygraliśmy bowiem jeden raz – 10 września z San Marino.