Zasłużony transfer Michała Probierza do silniejszej piłkarsko ligi oraz następująca tuż po wyjawieniu tej informacji giełda nazwisk skłoniły nas do zastanowienia się nad stanem „polskiej myśli szkoleniowej”. Innymi słowy – ilu mamy dobrych trenerów? Ilu mamy gości, których chcielibyśmy u siebie zatrudnić prowadząc mocny klub w Ekstraklasie? Kto byłby pierwszym wyborem, na kogo byśmy postawili w drugiej kolejności, a kto otwierałby drugą dziesiątkę? Narady były burzliwe, szczególnie, że przy każdym z nazwisk szalenie łatwo było znaleźć minusy. Jeśli kogoś broniły wyniki – pewnie miał na sumieniu nietrafione transfery. Jeśli ktoś dobrze poradził sobie w mocnym klubie, zapewne chwilę później poległ w nieco trudniejszej szatni. Przegrał wyścig o utrzymanie, inny o puchary, kolejny o mistrzostwo.
Jesteśmy tego świadomi, podobnie jak konieczności zastosowania pewnych uproszczeń. Nie chodziło nam o ranking najbardziej utytułowanych, nikt nie myślał tutaj o ściąganiu z emerytury Henryka Kasperczaka, trenera uznanego, mocnego, ale jednak już trochę poza grą. Nie chodziło nam też o trenera sezonu 2016/17, bo tutaj zbyt duże znaczenie miałaby po prostu ligowa tabela. Chcieliśmy wypośrodkować umiejętność radzenia sobie w różnych warunkach, osiągnięcia, gablotę z trofeami oraz efekty w ostatnim czy aktualnym klubie. Wyszła nam taka jedenastka, zapraszamy do dyskusji.
I od razu widać, jak bardzo elastycznym trzeba być przy ocenie polskich szkoleniowców. No bo weźmy tego Wdowczyka. Z jednej strony to on odbudował Wisłę Kraków, wyprowadził ją z ostatniego miejsca w tabeli na dobrą pozycję wyjściową do walki o pierwszą ósemkę. To on w potężnym chaosie organizacyjnym uzbierał 15 punktów w 7 meczach, to on przejął Piasta Gliwice z 3 punktami straty do bezpiecznego miejsca nad strefą spadkową. Ale przecież to on był też odpowiedzialny za wcześniejszy kryzys Wisły. Nie awansował z nią też do ósemki w ubiegłym sezonie, z Piastem zaś nie zrobił nic szczególnego – bo jednak przy tej formie ostatniej ligowej trójki utrzymać gliwiczan powinien nawet Angel Perez Garcia na odwyku od Twittera. Do tego jeszcze te relacje z drużyną, władzami klubu, generalnie całym światem…
Najwięcej o Wdowczyku mówią jednak liczby, te wydają się go bronić. W Wiśle punktował lepiej niż punktuje Kiko Ramirez (fakt, że w grupie spadkowej łatwiej było o punkty, ale różnica jest dość spora, 1,69 do 1,44 na korzyść „Wdowca”), w Piaście też wypada lepiej od Latala (ale znów: cóż to znaczy, wobec medali, które wywalczył dla Gliwic Latal). Dość unikalną sytuacją jest, że pozwolono mu samodzielnie wyprowadzić drużynę z potężnego zakrętu – w dodatku warto tu dodać, że seria porażek raczej nie była jego winą, a przynajmniej nie była wyłącznie jego winą. Pierwszy do wyróżnienia w tego typu rankingu, ale jednocześnie bardzo długo trwała dyskusja, czy nie bardziej pasowałby tutaj Radosław Mroczkowski, Marcin Kaczmarek czy nawet Maciej Bartoszek.
Mistrz Polski 2009/10 z Lechem Poznań, a przecież to nie był jeszcze taki Lech. Dość powiedzieć, że przez lwią część sezonu na szczycie tabeli była Wisła Kraków z Mauro Cantoro na kierownicy i Diazem czy Marcelo w składzie. Innymi słowy – Wisła wciąż marząca o Lidze Mistrzów.
Tak, to było ładnych parę lat temu, ale warto zauważyć, że i wcześniej – kończąc historię Dyskobolii wywalczeniem z nią brązowych medali, i później – budując od nowa Cracovię, Zieliński potwierdził swoją pozycję. W 2015 roku został nawet trenerem roku Weszło, gdy z drużyny kręcącej się gdzieś w okolicach strefy spadkowej zrobił pucharowicza. Pomijając już, że trener miał znakomite wyniki – i na koniec walki o utrzymanie, i w kolejnym sezonie, gdy wywalczył miejsce w eliminacjach Ligi Europy – na uwagę zasługuje styl. Ustalmy: nie każdy szkoleniowiec potrafiłby z Mateusza Cetnarskiego zrobić jednego z najlepszych rozgrywających ligi. Pamiętamy zresztą moment, gdy Zieliński wypalił, że zamierza odbudować „Pasy” właśnie z pomocą tego piłkarza, co uznaliśmy za pomysł równie dobry, jak budowę domu za pomocą gumy do żucia, zapałek i trzech butelek whisky. On tymczasem udowodnił, że potrafi wycisnąć sporo nawet z takiego ligowego dżemiku, do którego zaliczylibyśmy też choćby Rakelsa czy nawet Wójcickiego.
Cieniem kładzie się długa przerwa od futbolu, przygoda z Ruchem Chorzów oraz naturalnie sytuacja Cracovii w tym sezonie, gdy w pewnym momencie w oczy zajrzało im nawet widmo spadku. Inna sprawa, że Zieliński ugasił pożar, opanował kryzys i może w przyszłość patrzeć z umiarkowanym optymizmem.
Nie mamy wątpliwości – razem z Piotrem Burlikowskim stworzył jeden z najsolidniej działających duetów w pionie sportowym ekstraklasowego klubu w ostatnich latach. Ogromną zaletą Piotra Stokowca jest fakt, że zna w Lubinie każdy kąt, każdego wyróżniającego się juniora i każdą ocenę Dominika Jończego na świadectwie szkolnym. Druga zaleta – zazwyczaj piłkarze pod jego wodzą raczej się rozwijają niż zwijają. To on ogarnął całe „Lubin Shore” i z drużyny, na którą po prostu nie dało się patrzeć, przesyconą zagranicznymi żużlowcami, stworzył sympatyczny projekt odprawiający z kwitkiem sam Partizan Belgrad. Maciej Dąbrowski, Filip Starzyński, Arkadiusz Woźniak, Jarosław Jach, Jarosław Kubicki, Krzysztof Janus, nawet Jakub Tosik. W kolejce zaś Adam Buksa, Kamil Mazek czy właśnie Jończy. Jeśli ktoś chce wejść na nieco wyższy poziom – może na pewno wziąć pod uwagę pracę ze Stokowcem.
Na pewno robotę robi świeżość jego sukcesów – wciąż pamiętamy marsz po Ekstraklasę, wciąż pamiętamy brązowy medal i późniejszą fajną przygodę z pucharami. Na minus działa fakt, że to właściwie jego jedyne osiągnięcia trenerskie plus… Zagłębie jest dziewiąte. Dało się wypchnąć z górnej ósemki. Miało walczyć o mistrzostwo, a brało pod uwagę spadek jeszcze i w 32. kolejce. Dlatego choć Stokowca cenimy – błąka się w dole zestawienia.
Kiedyś pisaliśmy, że największym problemem Marcina Brosza jest wizerunek. Patrzysz na fotkę i zastanawiasz się, czy na pewno odrobiłeś lekcję, bo pan Marcin potrafi być nieprzyjemny dla uczniów zgłaszających nieprzygotowanie. Stateczny nauczyciel matematyki, ewentualnie doradca ubezpieczeniowy, żaden demon charyzmy a już na pewno nie twarz i charakter, które ktokolwiek miałby zapamiętać. W sumie… niewiele się zmieniło. Brosz nadal wygląda, jak wygląda, zachowuje się, jak się zachowuje i punktuje jak wściekły. Nie rzuca krzesłami, nie biega przy linii, ale cholernie dobrze zna się na robocie. Udowodnił swoją wartość w Koronie Kielce, gdy z rozbitego malucha zrobił bolid ścigający się w środku stawki i urywający punkty największym i najmożniejszym klubom ligi. Przez cztery lata w Piaście… Może inaczej. Był przez 4 lata w Piaście, a dla polskiego trenera tak długi staż w dowolnym klubie to coś jak terminowe wypłaty w Chorzowie – wielu słyszało, część niby widziała, ale na własnej skórze odczuli nieliczni.
Gdy pogoniono go z Korony, wróżyliśmy, że raczej sobie poradzi. Zgarnął zespół Górnika Zabrze i po absolutnie szalonym sezonie pełnym wzlotów i upadków, prawdopodobnie powróci do Ekstraklasy. A momentów, w których Łukasz Sierpina wyglądał jak piłkarz nikt mu z CV nie zabierze. Przyznacie, że zrobienie z Sierpiny piłkarza można w rankingu trenerów punktować podobnie jak miejsce na podium Ekstraklasy.
Gdyby brać pod uwagę tylko osiągnięcia Waldemara Fornalika z Ruchem Chorzów, pewnie byłby wyżej. W tak toksycznym, chorym i po prostu kompletnie zdezorganizowanym klubie zachowywać fason i wyciągać kolejne króliki z kapelusza – to naprawdę duży wyczyn. Fornalik jest skrojony pod tego typu drużyny – wydaje się gościem zdolnym do zarządzania grupą młodych, bądź niedocenionych, z których trzeba wyciągnąć coś ekstra. „Coś ekstra”, czyli na przykład formę strzelecką Jarosława Niezgody, „coś ekstra”, czyli na przykład progres Patryka Lipskiego, który wyrósł właśnie pod jego okiem. Zresztą, ta lista jest długa – Sadlok, Piech, Starzyński, Stępiński, jeszcze paru kolejnych, często dość młodych Polaków. Fornalik działał jakby zupełnie poza okolicznościami – przejmował Ruch w fatalnych pozycjach, potem prowadził go nawet do wicemistrzostwa czy trzeciego miejsca. Waldek King. Na tej fladze nie było ani grama przesady.
Ale pamiętajmy, że Fornalik w międzyczasie był selekcjonerem. I przez wzgląd na to, jak bolesny był to czas, poprzestańmy na tym, że praca wykonana z reprezentacją Polski (i fakt, że wciąż ma w gablocie „zero tituli”) nie uprawnia go do miejsca w pierwszej szóstce polskich trenerów.
„Zero tituli” ma też Jacek Magiera, ale wszystko wskazuje na to, że wkrótce ten stan może ulec zmianie. Z tym trenerem mamy zresztą duży problem. Jeszcze nie zawiódł, w kluczowych momentach raczej sobie poradził, wyprowadził na prostą Legię i jest faworytem do mistrzostwa, w międzyczasie zaś jeszcze wprowadził na dobrą drogę do Ekstraklasy zespół Zagłębia Sosnowiec. Jego kariera trenerska to pasmo sukcesów z remisem z Realem Madryt włącznie. Problem polega na tym, że to pasmo sukcesów trwa wyjątkowo krótko na tle wszystkich pozostałych szkoleniowców obecnych w zestawieniu. Magiera tak naprawdę nie miał jeszcze okazji poznać uroków okienka transferowego, nie miał żadnego poważniejszego kryzysu w szatni, nie zmagał się z przełamaniem rutyny u siebie i swoich graczy. Tak, wjechał w ligę i ogółem w polską piłkę na białym koniu, ale tak naprawdę wciąż trwa jego miesiąc miodowy, ba, może się okazać, że koniec końców przegra mistrzostwo i zostawi Legię bez żadnego trofeum mimo obecności w składzie jednego z najlepszych zawodników w ostatnich kilkunastu latach.
Tu dochodzimy do kolejnej zagwozdki. Jak oceniać trenera, który walczy z zespołami grającymi Putiwcewami i Przybeckimi, samemu mając do dyspozycji takich grajków jak wspomniany Vadis Odjidja-Ofoe, Thibault Moulin czy Miro Radović? Pamiętamy, co z tym samym zespołem wyczyniał Besnik Hasi, ale też nie łudźmy się – od początku sezonu było wiadomo, że Legia ma najsilniejszą kadrę, w której praktycznie każdą pozycję obsadza dwóch co najmniej solidnych graczy. Trochę się zmieniło, gdy dwóch napastników podmieniono dwoma turystami i faktycznie, z tym wyzwaniem Magiera poradził sobie znakomicie. Nadal jednak chyba lepiej nie mieć nominalnego, klasycznego napastnika, ale mieć Radovicia, Hamalainena i Kucharczyka, niż dysponować taką siłą ognia, jak choćby rywalizująca z Legią w grupie mistrzowskiej Korona, atakująca ostatnio Maciejem Górskim.
Niewykluczone, że za rok Magiera będzie na podium podobnego rankingu, a może nawet na jego szczycie, o ile znów udałoby mu się powtórzyć te przepiękne mecze w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Na ten moment jednak stawiamy ponad jego kandydaturę pięciu wyjadaczy, którzy potwierdzili klasę w kilku miejscach i na przestrzeni kilku ładnych lat.
Wielką piątkę zaczynamy od Michniewicza, który chyba w całym towarzystwie ma największe doświadczenie. Wie, jak to jest prowadzić klub z szeroko pojętego topu, zna smak szampana pitego z Pucharu Polski i fetowania na murawie po mistrzostwie. Z drugiej strony walczył już o utrzymanie z Arką Gdynia (zostawił ją na 12. miejscu z 4 punktami przewagi nad strefą spadkową, w kolejnych 7 spotkaniach ugrała 5 punktów i utrzymała się z 1 oczkiem przewagi), z Widzewem (zastał na przedostatnim miejscu, zostawił na dziewiątym z 15 punktami przewagi nad strefą spadkową) czy z Podbeskidziem (przejął z 8 punktami straty do bezpiecznego miejsca, utrzymał z punktem przewagi). Wydaje się, że nieco ponad stan grał też z Bruk-Betem, bardzo długo trzymając się z nim w okolicach podium oraz z Pogonią – kończąc z nią po 30 kolejkach na trzecim miejscu, ustępując jedynie Legii i Piastowi. Nieco słabiej wypada weryfikacja w Jagiellonii, do tego pozostaje też spora odległość dzieląca nas od ostatnich trofeów Michniewicza.
Chętnie zobaczylibyśmy go znów w roli nieco ambitniejszej, niż tylko strażaka na pożar w nieco zaniedbanym budynku takim jak ówczesne Arka, Widzew czy Podbeskidzie. Wtedy można byłoby go pełniej zestawić z Jackiem Magierą czy kolejnym w zestawieniu Piotrem Nowakiem. Na razie trzeba bazować na CV – trzech cudownie utrzymanych klubach, mistrzostwie z kompletnie lekceważonym Zagłębiem i sukcesach z początku kariery w Lechu Poznań. Jak na polskiego szkoleniowca – to bardzo dużo.
Trochę zagadkowy przebieg kariery. Jeszcze nie zszedł dobrze z boiska, a już wygrał jako trener Major League Soccer, w dodatku dwukrotnie uczestnicząc w meczu gwiazd jako trener drużyny „All-Stars”. USA wówczas nie było jeszcze na takim poziomie piłkarskim jak dziś, ale… Wzniesienie całej ligi i reprezentacji na wyższy poziom to także zasługa Piotra Nowaka, który w roli trenera reprezentacji U-23 dostał się na Igrzyska Olimpijskie w 2008 roku. Zespół z Altidore i Adu w składzie, zajął drugie miejsce w eliminacjach, na samym turnieju zaś m.in. zremisował z Holandią zajmując trzecie miejsce w grupie. Równolegle Nowak był asystentem Boba Bradleya, który konsekwentnie podnosił jakość amerykańskiej drużyny. Zrezygnował z pracy dla USA na rzecz Filadelfii, którą po raz pierwszy w historii miasta wprowadził do fazy play-off.
I nagle… Bach. Najpierw odejście z klubu w atmosferze skandalu i zarzutów o metody treningowe z lat pięćdziesiątych, potem jakieś treningi z dzieciakami na zabitej deskami amerykańskiej wsi, wreszcie posada doradcy w państwie nazywającym się Antigua i Barbuda (tak, nie byliśmy pewni jak to się w ogóle odmienia). Tak naprawdę wielu, łącznie z nami, pomyślało wówczas, że w tym USA to był jakiś hobby futbol, a gdy zaczęło się nieco poważniejsze granie, amerykański wolny rynek wypluł Nowaka gdzieś na bezludne wyspy na końcu świata. O ile wcześniej jego powrót do Polski mógł się jawić jako „powrót króla”, o tyle przy zatrudnianiu Nowaka w Gdańsku pojawiły się wątpliwości. Wątpliwości rozwiane w taki sposób (tabela od momentu zatrudnienia Nowaka z 90minut.pl).
Jedynie Legia punktowała lepiej, ale przecież pamiętajmy, że Piotr Nowak przejmował zespół pod poprzednimi trenerami punktujący tak:
Thomas von Hessen – 1,0 pkt / mecz, 12-15 w bramkach
Jerzy Brzęczek 1,34 pkt / mecz, 34-33 w bramkach
Joachim Machado – 1,33 pkt / mecz, 14-13 w bramkach
Ricardo Moniz – 1,80 pkt / mecz, 13-7 w bramkach
Michał Probierz – 1,26 pkt / mecz, 33-34 w bramkach
On sam do teraz utrzymuje średnią 1,82 punktu na mecz, wreszcie wprowadzając Lechię na miejsce zbieżne z mocarstwowymi planami jej właścicieli. Zachowuje też szansę na mistrzostwo Polski, wprawdzie dość niewielką, ale mimo wszystko: nie spodziewaliśmy się, że Lechia tak szybko wskoczy na poziom prezentowany przez dwa największe polskie kluby i prowadzoną przez Probierza Jagiellonię. Nawet jeśli wypadnie z pucharów – ten sezon potwierdza, że sukcesy z DC United, reprezentacją USA do lat 23 i Philadelphią Union nie były kompletnym przypadkiem.
45 lat, trzy mistrzostwa Polski, trzy Puchary Polski. Można oczywiście tłumaczyć, że Maciej Skorża prowadził takie kluby, że właściwie to powinien ten dorobek podwoić, ale nie da się uciec od zimnej matematyki: zagrał tak naprawdę w Polsce siedem sezonów, wliczając w to pracę dla Amiki Wronki i zdobył osiem trofeów, bo trzeba jeszcze doliczyć Superpuchar z Lechem i Puchar Ekstraklasy z Dyskobolią.
2004/05 – 6. miejsce (Amica Wronki)
2006/07 – 5. miejsce + Puchar Polski + Puchar Ekstraklasy (Dyskobolia)
2007/08 – Mistrzostwo Polski + finał Pucharu Polski (Wisła Kraków)
2008/09 – Mistrzostwo Polski (Wisła Kraków), w sezonie 2009/10 zwolnienie w marcu, gdy Wisła pozostawała jeszcze liderem
2010/11 – 3. miejsce + Puchar Polski (Legia Warszawa)
2011/12 – 3. miejsce + Puchar Polski + 1/16 finału Ligi Europy (Legia Warszawa)
2014/15 – Mistrzostwo Polski + finał Pucharu Polski (Lech Poznań)
Oczywiście nie wliczamy tutaj rozgrywek, w których zwalniano go po kilku spotkaniach – szczególnie w Lechu, gdzie koniec miał naprawdę fatalny. Tak czy owak jednak – to musi robić wrażenie. Skorża od 10 lat nie punktował ze średnią poniżej 1,70 punktu na mecz, wyłączając naturalnie arabską przygodę. Ktoś powie – z taką Wisłą, z taką Legią i z takim Lechem mistrzostwo i puchary zdobywałby nawet Besnik Hasi. Ale z jakichś przyczyn zdobywał Maciej Skorża. Teraz nadchodzi wreszcie wyczekiwane „sprawdzam” od losu – praca w Pogoni Szczecin, czyli drużynie na tyle poukładanej, by o coś walczyć, ale jednocześnie wciąż na tyle zdezorganizowanej, by nikt nigdy nie pomyślał o niej jako o samograju. Na razie jednak, dopóki nie zepsuje sobie opinii – podium wśród polskich trenerów.
Lista klubów, które ustawiły się w kolejce do Probierza pokazuje jak gigantyczną pracę wykonał w Białymstoku. Ma praktycznie wszystkie cechy, których szukamy u dobrego trenera – potrafi wprowadzić młodych zawodników (Drągowski!), potrafi wprowadzić ich na zupełnie inny poziom wykorzystywania własnego potencjału (Cernych!), potrafi wyszperać perełkę i w niższej lidze (Góralski!), i w rezerwach, i w juniorach. Wszystko w efekcie zaś nie tylko przynosi kolosalne dochody z tytułu kolejnych transferów, ale też wysokie miejsca w lidze (a może nawet i mistrzostwo). Probierz do tego stanowi sam w sobie sporą wartość marketingową – bo liczba publikacji dotyczących klubu, który prowadzi, automatycznie rośnie o kilkadziesiąt procent. Można mu zarzucać, że nie wszędzie sobie poradził, ale i tutaj widać, jakim wartościowym jest fachowcem. Gdy tylko miał ostatnie słowo – jak na przykład w ŁKS-ie Łódź – drużyna skakała za nim w ogień i grała zdecydowanie powyżej swoich możliwości. Gdy problemy były z działaczami – jak w Grecji, czy z szatnią – jak w Wiśle – wyniki były dużo gorsze. Czy to jednak na pewno wina Probierza?
Można go nie lubić. Jego styl może irytować. Nie da się mu jednak odmówić sukcesów osiąganych na wszystkich polach – od tych czysto boiskowych, gdzie musiał nadrabiać wielomilionowe transfery Legii samodzielnym kreowaniem liderów pokroju Góralskiego czy Vassiljeva, aż po ekonomiczne – bo Jaga z nim za sterami regularnie zarabia. Nawet gdy startowała z dziesięcioma ujemnymi punktami – Probierz spokojnie utrzymał ją w Ekstraklasie plus dorzucił jeszcze Puchar Polski i Superpuchar.
Wcześniej utrzymał w II lidze Polonię Bytom, w Ekstraklasie Widzew i znów Polonię (przeskakując m.in. Widzew właśnie). ŁKS zostawiał nad strefą spadkową. Wyłączając epizody z GKS-em Bełchatów i wspomniane problemy w Gdańsku czy Krakowie – realizował wyznaczone mu zadania. Czasem – jak choćby w obecnym sezonie – ze sporą nadwyżką.
Jakkolwiek spojrzeć – od pewnego czasu w zupełnie innej lidze. Gdy Magiera musi rozważać pomysł z Kucharczykiem na dziewiątce, Probierz zastępcy dla Runje szuka w trzecioligowych rezerwach, a Nowak przez kilka miesięcy bezskutecznie próbuje wygrać wyjazdowy mecz – Nawałka spokojnie prowadzi sobie Roberta Lewandowskiego, Piotra Zielińskiego i Łukasza Piszczka. Jak trudna jest przesiadka z ligowego Poloneza na solidną audicę można zapytać Smudy czy Fornalika. Adam Nawałka w przeciwieństwie do nich udźwignął ciężar, stworzył drużynę, wychował sobie kilku zawodników (Milik!), kilku innym zaś pomógł uwierzyć we własne umiejętności (Grosicki! Jędrzejczyk!). Dokonał rzeczy niemal niemożliwej – siadamy przed telewizorami i autentycznie emocjonujemy się meczami zespołu, który jeszcze trzy-cztery lata temu budził raczej niesmak.
Ciepło wspominają go i w Wiśle Kraków, choć to prehistoria, i w GKS-ie Katowice, choć awansu nie ugrał. Na zawsze pozostanie trenerską legendą Górnika Zabrze, natomiast w historii polskiego futbolu zapisze się jako ten, który po trzech dekadach wreszcie wyszedł z grupy na wielkiej imprezie, wcześniej pokonując Niemców w eliminacjach i kolejny raz urywając im punkty w fazie grupowej. Że mogliśmy być Portugalią? Że mogło zabraknąć odwagi czy finezji, odrobiny ryzyka? Sam fakt, że dyskusja toczy się na takich szczeblach (czy nie powinniśmy grać w najlepszej europejskiej czwórce?) świadczy o sile tej drużyny. I sile tego trenera.