Gdy Czesław Michniewicz został pogoniony z Niecieczy i głównym argumentem podnoszonym przez środowisko Bruk-Betu było to, że nie słuchał swojego asystenta, wchodziły w grę tylko dwie opcje:
a) albo ktoś w Niecieczy upadł na głowę, skoro uznał, że pierwszy trener ma słuchać się drugiego,
b) albo ten asystent był takim trenerskim przekozakiem, że faktycznie trzeba było się go słuchać.
Dziś już w oparciu o twarde fakty można stwierdzić, że znacznie bliżej prawdy leży opcja numer jeden. Nie chcemy być zbytnio kontrowersyjni, ale wydaje nam się, że Marcin Węglewski nie zostanie wybrany trenerem roku w żadnym plebiscycie wykraczającym poza gminę Żabno. Mówiąc wprost: Ekstraklasa zweryfikowała trenera Bruk-Betu w sposób brutalny. Rzućmy okiem na oszałamiający bilans po tych dziesięciu meczach:
Punkty: 0,70 na mecz.
Bramki: 6:20.
Mecze, w których podobał nam się Bruk-Bet: 0.
Ligowa tabela od momentu, gdy Węglewski przejął stery w Bruk-Becie:
No i dla porównania tabela, do kiedy był tylko asystentem.
(źródło grafik: 90minut.pl)
To oczywiście początek kariery Węglewskiego w roli pierwszego trenera, więc nie chcemy wysnuwać daleko idących wniosków, ale niewiele zapowiada, by potoczyła się ona w sposób spektakularny. Największy zarzut do Węglewskiego wykracza jednak poza suche liczby – na Bruk-Bet tak zwyczajnie nie da się patrzeć. Byłaby to jeszcze sytuacja do przyjęcia, gdyby w Niecieczy punktowali na jakimś znośnym poziomie. Problem polega jednak na tym, że nie dość, że wszyscy leją ich po twarzach jak leci, to jeszcze ci nie bardzo mają ochotę, by się odmachnąć. Praktycznie wszystkie mecze Bruk-Betu w grupie mistrzowskiej to gra w chodzonego, pozorowanie walki, zero chęci na ugranie czegoś więcej niż ósme miejsce (znamienne, że jedyny punkt zdobyli z równie beznadziejną Pogonią Szczecin). Czyli w skrócie – totalne wakacje.
Potwierdzają to nasze noty. Rzućmy okiem, ilu piłkarzy rozgrywało u Węglewskiego słabe mecze (czyli takie, za które dostali ocenę 3, 2 bądź 1).
Z Jagiellonią (2 kwietnia, 0:1): Gutkovskis, Guba, Ziajka
Z Wisłą Kraków (8 kwietnia 2:3): Kupczak, Babiarz, Stefanik
Z Piastem Gliwice (17 kwietnia, 1:0): –
Z Koroną Kielce (22 kwietnia, 1:0): –
Z Lechią Gdańsk (29 kwietnia, 0:2): Trela, Ziajka, Miković, Stefanik, Misak, Nowak
Z Lechem Poznań (7 maja, 0:3): Fryc, Putiwcew, Ziajka, Pleva, Stefanik, Gutkovskis, Misak
Z Legią Warszawa (14 maja, 0:6): Fryc, Szarek, Osyra, Putiwcew, Jovanović, Kupczak, Nowak, Peda
Z Pogonią Szczecin (17 maja, 1:1): Peda, Guba, Misak
Z Koroną Kielce (22 maja, 0:2): Fryc, Miković, Stefanik, Guba
Z Jagiellonią Białystok (28 maja, 1:2): Kupczak, Osyra, Misak, Stefanik, Gutkovskis, Nowak
No dobra, a ile razy piłkarzy Bruk-Betu u Węglewskiego ocenialiśmy bardzo dobrze (czyli na 7, 8, 9 lub 10)? Trzy. Nowak po Koronie i Piaście oraz Misak po Wiśle.
40 razy piłkarze u Węglewskiego zagrali tak, że ciężko na drugi dzień wstać z łóżka i spojrzeć w lustro, trzy razy zagrali tak, że mogli być z siebie względnie zadowoleni. O rany, dla porównania tyle samo piłkarzy ocenionych jak Nowak czy Misak Jagiellonia uzbierała tylko w jednym meczu z Bruk-Betem właśnie (i nie mówimy wcale o meczu wybitnym). Jedyne, co broni Węglewskiego to zryw drużyny za pięć dwunasta w rundzie zasadniczej i załapanie się do ósemki. Nie mamy wątpliwości – gdyby wtedy się to nie udało, dziś Bruk-Bet mógłby walczyć z Arką i Górnikiem o ligowy byt.
Na niekorzyść Węglewskiego działa też to, że zdarza mu się podejmować decyzje, które sportowo niekoniecznie się bronią. Mamy tu na myśli odsuwanie Guilherme, jedynego naprawdę sensownego piłkarza w Bruk-Becie (cztery mecze poza kadrą z powodów sportowych) czy wystawianie Gutkovskisa na skrzydle. Co jak co, ale ksywka „biały Lukaku” nie została dolepiona Łotyszowi przypadkowo – jego zalety to raczej gra tyłem do bramki, przepychanie się, gra głową. Wszystko, co raczej średnio przydaje się skrzydłowemu. Węglewski nie brylował też w kontaktach z mediami – po meczu z Legią, w którym Bruk-Bet upokorzył się przegrywając 0:6 i ani na moment nie podejmując rękawicy powiedział, że drużynie zabrakło… wykończenia.
Totalna mizeria.
Fot. FotoPyK