W Poznaniu sytuacja jest dość specyficzna – lokalni dziennikarze wiedzą o Lechu Poznań absolutnie wszystko, ale wiele spośród informacji pozostaje tajemnicą poliszynela. Doskonale widać to przy transferach – polityka klubu polegająca na maksymalnym uszczelnieniu zazwyczaj przynosi efekt i konkretne nazwiska oficjalnie pojawiają się dopiero na ostatniej prostej. W praktyce jednak pół Poznania już kilkanaście dni wcześniej doskonale zna nawet numer buta nowego piłkarza Lecha. Ten króciutki wstęp jest konieczny, by uzmysłowić sobie skalę zjawiska, które ma miejsce w “Kolejorzu”. Otóż o konfliktach w szatni, czy nazwiemy je sporem, różnicą zdań, kłótnią czy buntem, piszą już także poznańskie media.
To zaś oznacza, że konflikt nie tylko nie jest wydumany, nie tylko nie jest realny, ale jest na tyle poważny, że mleko rozlało się poza wyjątkowo dobrze wyciszone ściany stadionu przy Bułgarskiej.
Można się spierać, co do nazewnictwa: czy to jakaś rebelia? Bunt? Drobna scysja, sprzeczka, incydent? Uszeregujmy jednak fakty:
– Łukasz Trałka stracił miejsce w składzie
– Szymon Pawłowski stracił miejsce w składzie
– Marcin Robak stracił miejsce w składzie
– Łukasz Trałka stracił opaskę kapitana
– Łukasz Trałka i Marcin Robak nie wzięli udziału w przedmeczowej rozgrzewce
To, co powiedział Trałka do Bjelicy, Pawłowski do dziennikarzy i tak dalej to wyłącznie didaskalia. Istotniejsze są decyzje. Te są zaś takie, że po raz pierwszy od lat, w najważniejszych meczach sezonu brakuje duetu Trałka-Pawłowski. Choć ciężko w to uwierzyć – naprawdę, obaj nie opuszczali praktycznie żadnej istotnej klęski w najnowszej historii Lecha Poznań.
Pierwszy mecz z Żalgirisem – w środku Trałka, na boku Pawłowski.
Drugi mecz z Żalgirisem – w środku Trałka, na boku Pawłowski.
Obie porażki z Legią w sezonie 2013/14 – w środku Trałka, na boku Pawłowski.
Oba mecze ze Stjarnan – w środku Trałka, na boku Pawłowski.
Oba finały Pucharu Polski przegrane z Legią – w środku Trałka, na boku Pawłowski.
Nawet teraz wiosną, gdy Pawłowski grał już nieco mniej, zdążył zameldować się na boisku w pierwszym składzie przy porażce z Legią w Poznaniu (choć zszedł przed cyrkiem w końcowych minutach, trzeba przyznać) i w przegranym Pucharze Polski z Arką (tutaj odwrotnie, wszedł idealnie, by z poziomu boiska obserwować jak Arka demoluje jego klub). Innymi słowy – zmieniali się wokół towarzysze niedoli, smutną apatyczną twarz Kamińskiego zmieniała smutna apatyczna twarz Wilusza, ale Trałka z Pawłowskim trwali. Można oczywiście się upierać, że obaj panowie sygnowali swoim nazwiskiem mistrzostwo 2014/15, ale mamy wrażenie – albo raczej jesteśmy pewni, że równie mocno jak świętowanie mistrzostwa w świadomości kibiców zapisały się ich opuszczone głowy, z którymi trzykrotnie opuszczali Stadion Narodowy, a kilka kolejnych razy – murawy w najważniejszych meczach pucharowych czy też przeciw Legii w lidze.
Gdy pisaliśmy obszerną analizę o tym, że Lech nie potrafi wygrywać ważnych meczów, zastanawialiśmy się – jak to zmienić? Kim to zmienić? Czy to kwestia klubu? Otoczenia? Miasta? A potem Nenad Bjelica, który w trakcie swojej trenerskiej kariery miał już za sobą konflikt ze starszymi piłkarzami ustawiającymi szatnię według własnej wizji, zaczął się ścierać z Trałką. Potem okazało się, że da się wygrać w bardzo ważnym meczu przeciw dość silnemu przeciwnikowi bez dryblingów Pawłowskiego między czterech obrońców i bez podań Trałki do obu stoperów.
Największy zarzut do Lecha Poznań w starciu z Legią chociażby? Gra na alibi. Do najbliższego, z minimalnym ryzykiem, bez wysokiego pressingu, bez przełamania schematu. Teraz, post factum, to może zabrzmieć jak dopisywanie scenariusza pod tezę, ale czy to nie zaczynało się czasem od zwalniania gry w środku pola? Czy to nie zaczynało się czasem w chwili, gdy Pawłowski zamiast odegrać klepką wchodzi w kolejny drybling? Albo – nieco szerzej – czy to nie zaczynało się w momencie, gdy rutyniarze grali… rutynowo?
Wystarczy prześledzić reakcje kibiców Lecha na wiadomości dotyczące sporu “starszyzny” z Bjelicą. Naprawdę ciężko odnaleźć ludzi, którzy stanęliby po stronie szatni. Gdy dodatkowo czyta się – jak w Przeglądzie Sportowym – że jednym z zarzutów do Trałki była jego stateczna bezsilność w kluczowych momentach (kontrastująca z wbiegającym na murawę Bjelicą) to wszystko zaczyna się układać w czytelną narrację. Bjelica przy Łazienkowskiej, wcześniej w meczu z Legią w Poznaniu, nie tylko podziwiał Vadisa Odjidję-Ofoe, ale też uważnie diagnozował. Oglądał piłkarzy bezsilnych, zrezygnowanych, zbyt zmanierowanych, by zagrać coś, czego nie grali już w ostatnich czterech sezonach.
Oglądał Szymona Pawłowskiego i Łukasza Trałkę, którzy podobnie jak cały Lech w latach 2013-2017, poza jednym wyjątkiem zawodzili w kluczowych momentach. Najpierw wszyscy sądzili, że winny jest Mariusz Rumak. Potem że “awanturnicza polityka transferowa”, która nie pozwoliła znaleźć godnego następcy chociażby Sadajewowi. Czy Bjelica jako winowajców tego paraliżu drużyny, gdy stawka meczu jest nieco wyższa niż 3 punkty, będzie wskazywał weteranów?
Tego jeszcze w tej chwili nie wiadomo. Ale wiele wskazuje na to, że czas na choćby pozory rewolucji. Trudno ją w Poznaniu przeprowadzić bez obalenia symbolicznych postaci “starego porządku”. Podobnie zresztą już kiedyś w Lechu się stało – wówczas usunięto ze zgrupowania Rafała Murawskiego i Bartosza Ślusarskiego, wchodząc w wiosnę 2014 bez kluczowych weteranów ze środka pola i napadu. Niecałe półtora roku później “Kolejorz” został mistrzem Polski.
Fot.FotoPyK