Nie zbaczając na to, co dzieje się za plecami. Odpierając presję, którą wywierały i Lechia, i Lech, i Jagiellonia. Legia, choć nie bez przeszkód, wywozi dziś komplet punktów z Kielc i w kwestii mistrzostwa Polski rozdaje karty – wszystko bowiem przed ostatnią kolejką wciąż w nogach podopiecznych Jacka Magiery.
Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że kielczanie to nie jest zespół rozkładający nogi przed rywalami z czołówki. Ekipa Macieja Bartoszka wskoczyła co prawda do grupy mistrzowskiej fartem, rykoszetem korzystając z tego że Jose Kante perfekcyjnie wykonał “jedenastkę” w Gdyni, ale już po tym wydarzeniu złapała bardzo korzystny luz. Dzielnie stawiała opór kolejnym przeciwnikom i Legia nie okazała się w tej wyliczance wyjątkiem. Mimo że goście od początku spotkania starali się narzucić swój styl gry, swoje tempo i warunki – gospodarze nie pozostawali dłużni.
Znakomite okazje miał zwłaszcza Palanca, który nie dawał spokoju warszawskim obrońcom. Powiedzieć o nim, że był wszędobylski, to nic nie powiedzieć, bo swoich szans szukał i w szesnastce, i poza nią. A z obozu stołecznego? Jak co weekend… Vadis Odjidja-Ofoe. Nie ma już się co powtarzać po raz kolejny, Belg znowu rządził na boisku, a rytm gry legionistów uzależniony był od jego osoby. Precyzyjnie rozdawał piłki na skrzydła, sprawnie organizował ataki środkiem pola i tylko na karb braku skuteczności swoich kolegów zrzucać może winę za to, że dzisiejszy mecz kończy tylko z jedną asystą.
To była zresztą charakterystyczna dla Vadisa akcja. Przyjęcie piłki, skupienie na sobie uwagi kilku obrońców i znakomita, prostopadła piłka do Nagy’a, który z pokonaniem Borjana problemów nie miał żadnych. Węgier zresztą dzielnie dziś wtórował swojemu koledze prezentując cały repertuar zagrań. Szarpał indywidualnie wdając się w dryblingi, ale i szukał kombinacyjnej klepki na małej przestrzeni. Szczerze powiedziawszy to nie chcielibyśmy kiedykolwiek usłyszeć od trenera polecania typu: “Bądź plastrem Dominika”. Ile to się człowiek musi bowiem za tym chłopakiem nalatać, to jego.
Legia wyszła na prowadzenie jeszcze w pierwszej połowie, ale trudno powiedzieć, by ten gol sprawił, że Koronie udało się podciąć skrzydła. Gospodarze wciąż odważnie rzucali się na mistrzów Polski, zakładali wysoki pressing i szukali okazji do wyrównania. Prawdę powiedziawszy to gdybyśmy nie znali układu tabeli, śmiało moglibyśmy stwierdzić, że kielczanie są wśród zespołów wciąż walczących o mistrzostwo Polski.
Czego zabrakło do tego, by przed ostatnią kolejką cztery kluby z czołówki miały równą liczbę punktów? Chyba przede wszystkim skuteczności i zimnej krwi. Kilka razy znakomicie między słupkami wykazywał się Arkadiusz Malarz, ale i trzeba zarzucić ekipie Bartoszka, że była dziś wyjątkowo opieszała w szesnastce, bo zamiast w bramkę, kopała w… bandy reklamowe. To w pewnej chwili raziło już po oczach bardzo mocno, bo można znieść niepowodzenie i brak koncentracji raz czy drugi, ale przy trzeciej czy czwartej okazji robi się to zwyczajnie niesmaczne. Ale też warszawianie mogli i powinni zamknąć ten mecz o wiele wcześniej.
Tak czy owak – Legia prowadzenie dowiozła i znajduje się w niezwykle komfortowej sytuacji. Nikt oczywiście nie twierdzi, że starcie z Lechią będzie spacerkiem, ale dwa punkty przewagi nad resztą stawki na 90 minut przed końcem sezonu? Naprawdę trudno narzekać na taką sytuację.
Fot. FotoPyk