Nie robimy tego zbyt często, ale dziś postanowiliśmy udać się do Wrocławia na mecz Śląska. Zazwyczaj podróże planujemy w inne miejsca, bo – nie ma co się oszukiwać – co może nam zaoferować ten klub i drużyna? Widowiska sportowego na wysokim poziomie – raczej nie. Wypełnionych trybun – tym bardziej. Jedynie wątek humorystyczny się pojawia, bo wiadomo, że bramkarz Śląska często jest na tapecie. Jednak dziś we Wrocławiu zaskoczyły nas trzy rzeczy. Właśnie poziom, frekwencja i – jakże by inaczej – Mariusz Pawełek.
Zdarzało się już, że Weszło przywoziło ze sobą różne klątwy lub rozpoczynało dobre serie klubów i poszczególnych piłkarzy. Tym razem możemy przypisać sobie wkład do utrzymania w Ekstraklasie Śląska Wrocław. Zaczniemy od tego, co zaskoczyło nas jako pierwsze. Jedziemy na stadion – korków oczywiście nie ma. No bo korki przed meczem? We Wrocławiu? Abstrakcja. Tym większy był szok wymalowany na naszych twarzach, gdy weszliśmy na trybuny, a na nim niemal 12 tysięcy kibiców.
Niespodzianka numer dwa – jakość. Śląsk grał dziś naprawdę nieźle, żeby nie powiedzieć, że dobrze. Z tyłu pewny Celeban wspomagany przez Pawelca, w środku rozdający karty Morioka i Madej, a z przodu znów groźny Kamil Biliński. Zresztą w przypadku tego ostatniego wystarczy spojrzeć na liczby – cztery ostatnie mecze i pięć goli. Przytomnie zachował się w polu karnym, gdy piłkę dośrodkował mu Morioka, po czym strzelił gola. A miał też inne okazje – gdy centymetrów zabrakło mu do piłki, gdy zabiegli sobie drogę z Pichem i 30-metrowy rajd od linii bocznej pod pole karne, gdy minimalnie przestrzelił.
Zupełnie inaczej wyglądała Cracovia, która błędy przeplatała większymi błędami. Gol Morioki to – innego słowa w przypadku Japończyka nie użyjemy – harakiri defensywy Cracovii. Więcej miejsca pomocnik Śląska miałby chyba tylko na pustym pasie startowym lotniska we Wrocławiu. Ale jak o tej akcji piszemy, to najważniejszy był jej początek. Madej miał piłkę na prawym skrzydle w okolicach linii środkowej. Przyciskał go Steblecki i wydawało się, że nic już z tego nie będzie, jednak Madej przepchnął rywala, wyprzedził go i zagrał idealnej do Japończyka. Steblecki się nie popisał i choć niby trudno rozliczać go za to, że po prostu wolniej biega, to miał już przewagę na dobre dwa kroki i mógł wybić piłkę na aut. Nie chciał, a to się zemściło.
Generalnie dzisiejsze popisy defensywy Cracovii, zwłaszcza Polczaka i Wołąkiewicza to bardzo wysoki, jeśli nie najwyższy poziom parodii. Pomijając słabe zorganizowanie w obronie, najbardziej rozśmieszyło dośrodkowanie Huberta Wołąkiewicza, które wylądowało gdzieś między dziesiątym a piętnastym rzędem trybun. Z przodu nie było lepiej, akcji naprawdę zagrażających bramce Śląska niewiele, oprócz tej, która mogła dać bramkę do szatni. Jednak strzał z dystansu jednego z zawodników Pasów wybronił Pawełek.
Genzo Wakabayashi z Wrocławia #ŚLACRA#Pawelekpic.twitter.com/aCbuYov7BY
— Pan Józek (@Pan_Jozek) 27 maja 2017
I tak doszliśmy do trzeciej, chyba jednak największej niespodzianki. Mariusz Pawełek. Od początku był dziś pewny przy dośrodkowaniach i za to może jeszcze brawa się nie należą, ale przy wideo, które czeka na was niżej – oczekujemy wręcz owacji na stojąco przed monitorami. Od kibiców ją dostał i “Pawełek” było skandowane nawet po meczu. Obejrzyjcie – cóż za zwrotność, refleks! Piątek kopiąc w słupek wystawił sam sobie patelnię, ale Pawełek zgasił pożar. Dobitka Jendriska – rzucając mu się pod nogi znów uratował zespół. Bramkarz Śląska jest chyba jedynym bramkarzem w naszej lidze, który w jednym sezonie może zgarnąć statuetki za babola oraz najlepszą interwencję sezonu. To taki polski narcyzm – jak nie możesz mówić, że jesteś w czymś najlepszy, to mówisz, że jesteś najgorszy. I odwrotnie. Dziś Pawełek, jeśli pójdzie się napić, to zdecydowanie na wesoło.