Reklama

Arsenal nie jest frajerem sezonu, Arsenal ma Puchar Anglii!

redakcja

Autor:redakcja

27 maja 2017, 20:56 • 4 min czytania 13 komentarzy

Oglądając w ostatnich tygodniach największe futbolowe szlagiery można odnieść wrażenie, że ktoś nieźle zainwestował w marketing i promocję VAR. Praktycznie w co drugim meczu najwięcej się mówi o technologii, która dopiero ma zostać wprowadzona. W rozgrywanym na Wembley finale Pucharu Anglii wystarczyły cztery minuty, by VAR odmieniano przez wszystkie możliwe przypadki. To właśnie wtedy Alexis Sanchez zagarnął piłkę ręką, po czym wpakował ją do siatki. Sędziowie długo się jeszcze konsultowali, ale nie rozmawiali o meritum, tylko o pozycji spalonej Ramseya (którą ostatecznie słusznie puszczono). W całym zamieszaniu umknęła im jednak ręka Chilijczyka, przez którą wpłynęli na wszystkie następne wydarzenia wieczoru. Od 4. minuty gry Arsenal miał bowiem ustawiony cały finał.

Arsenal nie jest frajerem sezonu, Arsenal ma Puchar Anglii!

I szkoda, wielka szkoda, że rozgrywany w niesamowitej atmosferze i przy niesamowitym tempie gry finał został w taki sposób popsuty. Trzeba to sobie jasno powiedzieć – prowadzący mecz Anthony Taylor, mimo że później większych błędów już nie popełnił, był najsłabszym elementem całego widowiska. A było tak między innymi dlatego, że też piłkarze Arsenalu i Chelsea bardzo wysoko zawiesili poprzeczkę i zagrali naprawdę kapitalne zawody. To było spotkanie z gatunku akcja za akcję, spotkanie pełne świetnych kombinacji w ofensywie i niesamowitych interwencji w obronie. Spotkanie, po którym kibice siedzący na wysokości linii środkowej będą musieli udać się na porządny masaż karku. Z którejkolwiek strony spojrzeć, to było widowisko niemal kompletne.

No dobra, może nieco rozpędziliśmy się z tą wysoko zawieszoną poprzeczką przez piłkarzy, bo do jednego gościa to zdanie zwyczajnie nie pasuje. To Victor Moses, który w żenujący sposób zaliczył przedwczesny zjazd do bazy. W 68. minucie Nigeryjczyk odstawił w polu karnym padolino w stylu Miroslava Radovicia z najgorszych lat, przez co cholernie utrudnił Chelsea sprawy i o mało nie zabił tego meczu. Ale nie, dziś to po prostu było niemożliwe – tego meczu zwyczajnie nie dało się zabić.

Pójdźmy jednak po kolei – Arsenal co prawda dostał gola w prezencie, ale też z całą pewnością był w pierwszej połowie zespołem lepszym i mógł prowadzić znacznie wyżej. Dość napisać, że sam Gary Cahill dwa razy wybijał piłkę z okolic linii bramkowej, a w jeszcze innej sytuacji futbolówka w odstępie sekundy dwa razy odbiła się od słupka bramki Courtois. Chelsea starała się odgryzać, ale to podopieczni Wengera zdecydowanie dominowali. W drugiej połowie obraz gry uległ zmianie, bo to The Blues przycisnęli, a Arsenal ograniczył się do szybkich ataków. Tak było do feralnej 68. minuty, kiedy wyleciał Moses, a Chelsea… po kilku chwilach wyrównała. Do podopiecznych Conte nieco uśmiechnęło się szczęście, bo raz – po strzale Costy piłka delikatnie odbiła się od rozgrywającego świetne zawody Mertesackera i dwa – w bramce Arsenal stał Ospina, nie Cech. Mieliśmy więc wyrównanie, z którego jednak mistrzowie Anglii cieszyli zaledwie przez trzy minuty.

Bo po trzech minutach Oliver Giroud w swoim pierwszym kontakcie z piłką zanotował kapitalną asystę przy golu Ramseya, po którym Kanonierzy znowu wyszli na prowadzenie. I nie oddali go już do samego końca, mimo że osłabiona Chelsea wcale nie zamierzała rezygnować. Ponownie mieliśmy akcję za akcję i ponownie byliśmy świadkami ogromnych emocji, i to do samiutkiego końca. Gdyby nie chwilowe zaćmienie sędziego z początku meczu, właściwie moglibyśmy teraz pisać o najlepszej możliwej reklamie futbolu.

Reklama

Ale też oddajmy Arsenalowi, że wreszcie zagrał tak, jak się tego od niego oczekuje. Wreszcie była to drużyna grająca z agresją, polotem i fantazją, która nie zatrzymała się ani przez chwilę. Kapitalnie wyglądała defensywa, za którą odpowiadali dziś między innymi Ospina (2 mecze w Premier League w tym sezonie), Holding (9 meczów) czy Mertesacker (1 mecz). Kapitalnie wyglądał Alexis Sanchez, dla którego to przecież mogło być pożegnanie z klubem. Chilijczyk błyszczał dziś najjaśniej, co było widać nawet przy golu, gdzie – gdyby nie zagranie ręką – moglibyśmy tylko kiwać z uznaniem głową, bo sam sobie podał i sam strzelił. Ponadto Alexis brał na siebie ciężar gry, rozgrywał i raz po raz świetnymi podaniami rozrywał defensywę rywala. Ale tak naprawdę cały Arsenal nie miał dziś słabych punktów.

I właściwie ciężko powiedzieć, dlaczego Chelsea nie pokazała dziś tego, do czego przyzwyczaiła w tym sezonie swoich kibiców. Być może przeciągnęło się nieco świętowanie mistrzostwa, a być może to właśnie Arsenal nie pozwolił im dzisiaj rozwinąć skrzydeł. Tak czy inaczej Kanonierzy rzutem na taśmę zrzucili z barków miano frajerów sezonu, bo klubowa gablota właśnie zostanie uzupełniona o kolejny Puchar Anglii. Co jednak ważniejsze, piłkarze Wengera pokazali, że dla tej drużyny jest jeszcze nadzieja, i że w tym składzie personalnym można naprawdę dobrze kopać piłkę.

Najnowsze

Francja

Kolejny francuski klub w poważnych tarapatach. Właściciel zapowiada wielką wyprzedaż

Paweł Marszałkowski
0
Kolejny francuski klub w poważnych tarapatach. Właściciel zapowiada wielką wyprzedaż
Niemcy

Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”

Aleksander Rachwał
4
Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”

Anglia

Anglia

Ruud van Nistelrooy szybko wróci na ławkę? Zainteresowanie z Championship

Mikołaj Wawrzyniak
0
Ruud van Nistelrooy szybko wróci na ławkę? Zainteresowanie z Championship
Anglia

Anglicy potraktowani gazem w Grecji. Federacja zaczyna dochodzenie

Patryk Stec
2
Anglicy potraktowani gazem w Grecji. Federacja zaczyna dochodzenie

Komentarze

13 komentarzy

Loading...