Żyła złota KSW, nikt poza „Popkiem” nie sprzedaje więcej PPV. Niepoprawny, acz cierpliwy marzyciel, który nienawidzi się nudzić. Nigdy nie zastanawiał się nad pracą za biurkiem. „Jeżeli jesteś normalny, to chyba nie jesteś zbyt ciekawym człowiekiem” – mówi. On nie robi tego co wszyscy, on walczy. Marketing ma we krwi, wystarczy więc, że będzie wygrywał. Jeżeli 27 maja pokona Mameda Chalidowa – mimo woli – stanie się symbolem narodowców. Borys Mańkowski – mistrz KSW, który chce zdobyć świat. Dosłownie. Po zakończeniu kariery zamierza zostać podróżnikiem.
W styczniu gruchnęła informacja, że ambasadorem igrzysk w Tokio został Son Goku, bohater „Dragon Balla”. Chwilę po tym wyborze rozmawiałem z „Jurasem”. „Borys Mańkowski musi mieć teraz w domu gwiazdkę” – powiedział. Taki spóźniony prezent pod choinkę?
Jasne, cieszyłem się, wychowałem się na tej bajce. Wracałem ze szkoły i odpalałem RTL 7. Często spóźniałem się lub nie przychodziłem na poranne lekcje, bo oglądałem powtórkę.
Son Goku to bohater mojego dzieciństwa. Kiedy miałem 10-12 lat, to próbowałem trenować tak jak on.
Czyli?
Biegałem z plecakiem wypełnionym kamieniami i orałem pole.
Czym?
Gołymi rękoma. To znaczy, oni tam tak robili. Ja po prostu waliłem pięściami w piasek. Stwierdziłem, że w ten sposób wzmocnię swoje ręce. (śmiech)
Mimo słabości do mangi, gier RPG – nigdy nie miałeś skłonności, żeby zatracić się w wirtualnym świecie. Podpatrzone techniki wypróbowywałeś w realu.
Trenowałem zapasy w stylu klasycznym, kiedy przypadkowo trafiłem na zbiór najlepszych akcji zapaśniczych w UFC. Zacząłem podpatrywać również inne techniki. Trenerzy byli na mnie trochę źli, że zostawałem pół godziny po treningu i próbowałem wykorzystać je w praktyce. Wkurzało ich, że nie skupiam się na zapasach, tylko robię jakieś pierdoły.
Pierdoły?
Tak to wtedy nazywali. Nie wiedzieli, co to jest MMA.
Zawodnikiem wszechstylowej walki wręcz zostałeś w młodym wieku. Na zawodach amatorskich debiutowałeś jako 16-latek, w zawodowym MMA spróbowałeś sił dwa lata później. Już będąc uczniem trzymałeś odpowiednią dietę. Wstawałeś o 5.30 i przygotowywałeś sobie posiłki na cały dzień.
I to przeszkadzało nauczycielom. Z większością żyłem dobrze, ale zdarzały się parówczaki.
Przeszkadzało im, że jadłeś na lekcji?
Właśnie nie, to bym zrozumiał. Przecież nie byłoby w porządku, gdyby wszyscy wyjęli nagle kanapki i zaczęli ucztować. Ja niczego nie odpakowywałem, nauczycieli drażnił sam zapach. Taka złośliwość. Pamiętam, że jeden przysadził się do mnie na przerwie: „ty masz takie jedzenie, a inni muszą głodować, albo wcinać jakąś bułkę”. To było głupie, bo dla chcącego nic trudnego.
Pasujesz do KSW. Włodarze największej europejskiej federacji swoją XIII galę dedykowali kulturze japońskiej, nazywali ją Kumite. Martin Lewandowski z przymrużeniem oka opowiadał mi, że KSW to w założeniu miał być projekt na bazie „Tekkena”.
Nie wiem, czy „Tekkana”, ale pamiętam, że wzorowali się na PRIDE. To była ich zajawka, chcieli, żeby tak to wyglądało. Dzisiaj KSW trochę odbiega od nieistniejącej japońskiej organizacji. Dzisiaj to połączenie PRIDE z UFC. Nadal jest wielkie show, ale już nie ma ringu, jest klatka. Jeżeli do tego pasuję, bo jestem w miarę kolorowy, no to spoko.
Lewandowski i Kawulski zwlekali z wprowadzeniem klatki, w związku z głośnym dokumentem Sylwestra Latkowskiego.
O, możemy tutaj nadmienić. Gość, który wyreżyserował „Klatkę” pomieszał sport z kibolami. Nie miał w ogóle pojęcia o MMA. I najlepsze jest to, że zrobił teraz film o Mamedzie.
Widziałem, że czytasz książkę o Chalidowie. Film też oglądałeś?
Oglądałem. Teraz jego autor jest z kolei niby za MMA. Nie polubiłem tego gościa. Jak dla mnie, w filmie jest go za dużo, jak na reżysera. Widać, że jest oderwany od świata sportów walki, totalnie do niego nie pasuje.
Klatka jest w KSW od maja 2014, łokcie od konfrontacji sztuk walki w Londynie. Wielu zawodników czekało na wprowadzenie dodatkowej broni, a ty najchętniej wróciłbyś do starego porządku. Dlaczego?
Łokcie są kontuzjogenne. Ktoś wygrywa z jakimś zawodnikiem dwie rundy, dochodzi do trzeciej, nagle przez łokieć odnosi ranę i walka jest zatrzymywana. Nie lubię takich sytuacji, to mnie denerwuje. MMA musi być odwzorowaniem realnej walki. A tu zawodnik przegrywa nie przez nokaut, nie przez poddanie, ani przez to, że był słabszy. Z reguły chce dalej walczyć, lecz nie może. Będzie za dużo krwi, źle to będzie wyglądało w telewizji.
Poza tym, nie kumam. Na dłoniach mamy rękawice, a na łokciach? To przecież groźniejsza broń.
Wy z bratem zakładaliście sobie na dłonie skarpetki.
Cały czas się biliśmy, jak to bracia. Starliśmy się gdzieś w przedpokoju, coś tam rozwaliliśmy, w salonie wpadliśmy na telewizor. Mama reagowała raz, drugi, trzeci, a my ciągle nie słuchaliśmy. W końcu zaczęła nas wpuszczać do sypialni. Tam nie było nic, oprócz łóżka. Mieliśmy dwadzieścia minut dziennie, żeby się wyżyć, wyszaleć, oszczędzając dom
Mama nagrywała wam transmisję nocnych walk Andrzeja Gołoty, zachęcała cię do treningu. Sama trenowała judo i karate. Twój ojciec również był judoką, zdobył nawet srebro ME. Temat sportów walki był więc u was w domu od zawsze. Podobnie jak temat psów.
Mieliśmy hodowlę goldenów retrieverów i sealyhamów terrierów. Przez moje mieszkanie, jakby to zliczyć, przewinęło się z jakieś sto psów. Szczeniaków, dużych, małych – różnych. Czy to dobry biznes? Na pewno pomógł mojej mamie, bo jakieś pieniążki z tego można zarobić. Zależy, jak duży masz dom, ogród i jaką rasę sprzedajesz. Jeden pies kosztuje pięć tysięcy złotych, drugi tysiąc.
Miałeś nieudany debiut w KSW. Na KSW XIV, w turniejowym boju, uległeś Niko Puhakkce. To była twoja czwarta porażka z rzędu. Nie zniechęciłeś się?
Było ciężko, toczyłem w głowie walkę z samym sobą. No bo nie dosyć, że przegrywałem walki, to jeszcze wtedy nie było kasy z MMA. Zawziąłem się. Myślałem, jak pokierować swoją przyszłość i doszedłem do wniosku, że w każdej chwili wszystko może zmienić się o 180 stopni. Wystarczy rok-dwa, żeby całkowicie odmienić karierę. To takie przesłanie dla innych. Nie można się załamywać.
U Chalidowa było podobnie. Dwie pierwsze walki przegrał i zastanawiał się nad powrotem do Czeczenii. Tobie sił dodała „Potęga podświadomości” Josepha Murphy’ego.
Przeczytałem ją cztery lata temu. Od tego momentu, myślę tylko o zwycięstwach. Życie stało się łatwiejsze.
Masz ciekawy sposób na zrzucenie z siebie presji przed zawodami. Powtarzasz sobie: „ciesz się, że wytrwałeś przygotowania, uniknąłeś kontuzji”. Tłumaczysz: „gladiatorzy walili się na miecze i jeszcze praktycznie nic z tego nie mieli, jeden zachowywał życie”. Mówisz: „niepełnosprawni, którzy oglądają KSW, nie tylko nie mogą robić fikołków, biegać, ale i nawet chodzić”.
W miarę dobrze radzę sobie z presją. Są zawodnicy, których stres tak paraliżuje, że w walce dają z siebie 20 procent. Lubię bić się najlepszymi. Wtedy wiem, że nie mogę się zblokować, bo nic z tego nie wyjdzie. Dlatego w klatce pokażę się nie raz z lepszej strony niż na sali i zacznę stosować techniki, których normalnie bym nie stosował. Po prostu chcę za wszelką cenę wygrać i otwieram się na walkę. Potrafię sobie tak to wszystko poustawiać w głowie, żeby się nią cieszyć. Wychodzę do ringu i czuję, że to ta chwila, na którą tyle czasu czekałem. Że jest, w końcu! W końcu mogę się dobrze bawić! Nie jestem tam za karę.
W dzień walki odcinasz się od otaczającego świata. Gadasz jedynie z ludźmi, którzy czują MMA.
Wydaje mi się, że w zależności od tego, jaki mamy styl walki, to tak staramy się przed nią zachowywać. Jeżeli jestem Andersonem Silvą, mam metr dziewięćdziesiąt i walczę z dystansu lawirując rękoma, to mogę się uśmiechać i wejść do rytmu śpiewając, na luzie, bo ten luz potrzebny jest mi i w walce. Ja dociskam rywala, idę ciągle na presji, mam być dynamiczny, mocny, agresywny. Dlatego muszę być zły. Jak Mike Tyson. O, to jest dobre porównanie.
Z racji niskiego wzrostu wzorujesz się pięściarsko na „Żelaznym Mike’u”.
Muhammad Ali mógł krzyczeć, tańczyć, pokazywać język, Tysona nigdy takiego nie zobaczyliśmy. Jego styl walki nie pozwalał na robienie sobie jaj.
Jeden chce siedzieć ze znajomymi i totalnie nie myśleć o pojedynku. Grać w karty, a potem wyjść i zrobić swoją robotę. Ja przed walką potrzebuję skupienia, wyciszenia.
Przed zapoznaniem się z „Potęgą podświadomości” nie byłeś tak pozytywnie nastawiony do kariery, życia?
Generalnie zawsze byłem. Tyle że wcześniej w moich myślach, postanowieniach było sporo chaosu. Kiedyś rozkminiałem, dzisiaj wszystko mam uporządkowane. Ilekroć zaczynam postrzegać coś w czarnych barwach, łapię się na tym. Mówię: „Borys, koniec. Nie zadręczaj się, wyrzuć to z siebie”.
Ci, co mnie znają, wiedzą, że z reguły uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Cieszę się tym, co mam i szukam coraz to większych wyzwań, trudniejszych przeciwników do pokonania. Bardzo wierzę w realizację swoich planów, chociaż nie mogę wszystkich zdradzić.
Jesteś tak tajemniczy, że niektórzy dziennikarze dzwonią do twojej dziewczyny, gdy chcą dowiedzieć się, co u Borysa.
Danusia ogarnia dużo tematów. Pracuje w ten sposób, że musi być pod telefonem.
Danusia (dziewczyna Mańkowskiego): Zaczyna się od: „co u ciebie słychać?”. Kolejne pytanie to już: „a Borys, jak tam, jak tam z nogą?”. Taka sekretarka. (śmiech)
Do Borysa trudno się dodzwonić.
Mańkowski: Lubię wyłączyć telefon. Jak jest na chodzie, to i tak mam specjalnie nastawioną spokojną muzyczkę. Jest na tyle lajtowa, że zupełnie mi nie przeszkadza, nie czuję obowiązku odebrania komórki. Niech sobie pogra.
Prawie połowa z nas po seksie, zamiast przytulić się do partnera, sprawdza powiadomienia na Facebooku.
Dlatego unikam telefonu. Nie tylko nasze społeczeństwo jest uzależnione od takich rzeczy. Ludzie idą do restauracji i zamiast ze sobą rozmawiać, grzebią w komórkach. To w sumie przykre, coś jest nie tak. Ja dopiero wieczorem patrzę, kto dzwonił. I wtedy albo oddzwaniam, albo odpisuję. Jak muszę coś załatwić, to załatwiam. Komórkę traktuję jak telefon domowy.
Czasami chcecie odciąć się zupełnie od wszystkiego i wszystkich. Ostatnie Boże Narodzenie spędziliście w Tajlandii.
Nie lubię spędzać świąt w domu, większość ludzi nie lubi.
Większość?
No, może są rodziny, których członkowie dogadują się lepiej niż starzy przyjaciele. Wiele wygląda jednak fajnie tylko na zdjęciu. Fałsz i sztuczność – ciężko cieszyć się na takie święta.
Tak jest w waszych rodzinach?
W Danusi nie, ale w mojej każdy jest z kimś pokłócony. Oprócz mnie. Musiałbym jechać tu na dzień, tam na dzień, jeszcze gdzieś. I gdzie tu odpoczynek? Wolę sobie uciec. Przynajmniej nikt nie ma do mnie pretensji, na zasadzie: „dlaczego tak krótko?”. (śmiech)
Podróże to twoja pasja. Na miejscu bierzecie taksówki czy bratacie się z tubylcami?
Różnie. Raz wynajmujemy samochód i objeżdżamy całą wyspę, a ostatnio wylądowaliśmy w Dubaju z postanowieniem – a co dalej, to zobaczymy.
Skończyliście właśnie w Tajlandii. Polecasz Bangkok?
Nie, w ogóle nie polecam zwiedzania tam żadnych miast. Smród i straszny syf. Trzeba spierdzielać jak najszybciej, byle jak najbliżej natury.
Zdecydowanie negatywnie zaskoczył mnie też Egipt. Byliśmy tam z 5 lat temu. Dla mnie mentalność tamtych ludzi to tragedia.
Natrętni?
Męczą, ale nie tylko to. Strasznie agresywni, lepiej nie wchodzić w zaułki. My wchodziliśmy i dochodziło do dziwnych sytuacji.
Musiałeś się bić?
Musieliśmy uciekać, żeby nic się nie działo. (śmiech)
Przeżyłbyś za dolara dziennie, czy raczej jesteś chłopakiem od opcji all inclusive?
Jeśli mam możliwość skorzystania z czegoś, spędzenia czasu w fajnych warunkach, to czemu nie. Jakbym jednak musiał przejść 100 kilometrów przez dżunglę, to też przejdę. Chodzi o to, żeby była to realna przygoda. Przykład. Jak mi ktoś da rower, żebym podjechał na Morskie Oko, to na niego wsiądę. To Morskie Oko jest atrakcją, a nie nudna, betonowa droga tam prowadząca. Na Rysy już rowerem nie wjadę, zdobędę je zatem wspinając się pieszo.
Ale rzeczywiście, chciałbym znaleźć się w miejscu, gdzie nie będę mógł skorzystać z żadnego ułatwienia. Przejść przez jaskinię, zaliczyć wspinaczkę.
Prowadzisz kanał na Youtube, na którym odpowiadasz na pytania fanów, uczysz ich podstaw MMA i dzielisz się z nimi wrażeniami z egzotycznych podróży. Skoro myślisz o własnym programie podróżniczym po zakończeniu kariery, nie mogłeś zacząć lepiej. Przy odpowiedniej liczbie subskrypcji, przedstawiciele National Geographic lub Discovery sami do ciebie przyjdą.
Otworzyłem kanał głównie z myślą, żeby uzbierać ich jak najwięcej. Nawet, jeżeli nikt nie byłby zainteresowany stworzeniem programu podróżniczego z delikatnym zahaczeniem o tematykę sportów walki, to mam nadzieję, że sam znajdę sponsorów, którzy umożliwią mi zwiedzanie świata i uwiecznianie tych podróży. Wtedy będę się spełniał.
Założyłeś konto na portalu Patronite. Czytam, że jeżeli uda ci się uzyskać 2500 zł. miesięcznego wsparcia od fanów, to cykl „co nowego u Mańkowskiego” zmieni się z miesięcznego vloga, na cotygodniowy.
Na razie musiałem lekko przystopować z filmami. Wiadomo, z uwagi na zbliżającą się walkę. Skupiam się na przygotowaniach i zostawiłem jedynie próg 5-10 zł. Jeżeli ktoś chce mieć wpływ na rozwój mojej kariery, może rzucić mi piątkę.
Co oferowałeś za większe wpłaty?
Miałem grupę wyróżnionych fanów, którzy dzięki wpłaceniu mi jakiegoś tam hajsu – powiedzmy dwóch dych – mogli liczyć, że odpowiem na ich pytania, pogadam z nimi, wyślę jakiś autograf. Przy 135-tysiącom polubień na Facebooku, nie ma opcji, żebym odpisał każdemu. Taki, nazwijmy go, sponsor ma pierwszeństwo. Byłem ciekaw reakcji ludzi.
Sytuację finansową wielu zawodników UFC skomplikowało związanie się przez Danę White’a umową z Reebokiem. Vitor Belfort wyszedł temu naprzeciw, mówiąc: „Jeśli Donald Trump, czyli gość, który ma 10 miliardów dolarów, organizuje zbiórkę pieniędzy na swoją kampanię, to ja chętnie opublikuję w internecie, ile wydaję na swoje obozy przygotowawcze i dam ludziom możliwość dołożenia się. Mam 1,4 miliona śledzących na Twitterze. Gdyby każdy z nich zapłacił jednego dolara, ile bym zebrał? A kogo nie stać na jednego dolara? Każdy fan Vitora Belforta będzie mógł pomóc i powiedzieć: «Mam w tym swój udział»”.
No właśnie, to jest pomysł! Podglądam i słucham wybitnych w dziedzinie, w której chcę być najlepszy. Ludzie piszą: „Borys, ciągle kogoś reklamujesz”. Dobra, jeżeli macie pretensje, wpłaćcie każdy po złotówce miesięcznie, nawet mniej, i wtedy nie potrzebuję żadnych sponsorów. Mogę olać wszystkich, nic nie reklamować i być wyłącznie dla fanów. Opisywać swoje uczucia i wrzucać posty, jakie sobie życzą.
Żyjemy w erze hejtu. Według szacunku niemieckich analityków, jeżeli w dzisiejszych czasach aprobata danej osoby, jej działań, wypowiedzi wynosi 35% – jest nieźle. 50-60% to bardzo dobry wynik. Ty do jakiego poziomu dochodzisz? Pytam, bo wiem, że miałeś robioną taką analizę.
95% odpowiedzi pozytywnych, 4% neutralnych, a tylko jeden negatywnych. Także dzięki!
Zacytuję cię. „W UFC jest 600 zawodników, a ilu z nich wykorzystuje potencjał marketingowy? 20? 30?”
W MMA nie brakuje dobrych zawodników, ale ilu z nas potrafi się sprzedać? Niejeden robi w klatce coś fenomenalnego, dostaje do łapy mikrofon i nie potrafi wykorzystać swoich trzech minut. A przecież może przyciągnąć sponsorów, na tyle fajnie się zaprezentować, że po gali przyjdzie do niego prezydent danej organizacji i poklepie go po ramieniu: „stary, ale to powiedziałeś, masz tu więcej hajsu”. Nie oszukujmy się, o to też w tym wszystkim chodzi. Żeby zarobić jak najwięcej, odłożyć na emeryturę. Mamy bardzo mało czasu.
Ty umiejętnie korzystasz owych kilku minut. Po zastopowaniu Johna Maguire’a walczyłeś z Mateuszem Borkiem o mikrofon. Znów wygrałeś.
Nie zawsze to potrafiłem. Chociaż mi akurat aż tak źle nie szło, bo już tak mam, że lubię sobie pogadać. Natomiast dopiero niedawno ruszyłem z social mediami. I dostrzegam efekty. Ludzie widzą, że jestem fajny, przychodzi coraz więcej sponsorów.
Styl walki także zmieniłeś pod ludzi? Jeżeli ktoś mówi, że MMA jest nudne, to argumentuje, że dwóch dorosłych facetów tarza się po ziemi. Ty – mimo zapaśniczego rodowodu – bardzo często walczysz w stójce. Zacząłeś od pojedynku z niepokonanym wówczas Marcinem Naruszczką. To był twój zwycięski powrót do KSW.
Przed walką z Naruszczką zacząłem trenować stójkę z Łukaszem Rajewskim. Poprawił ją w bardzo szybkim czasie. Mądry zawodnik bije się w najgorszej płaszczyźnie dla swojego przeciwnika.
Kiedy walczę efektownie, to walczę najlepiej. Absolutnie nigdy nie próbowałem robić niczego widowiskowego typowo pod kibiców. Mam po prostu styl walki, który podoba się ludziom. Niektórzy oglądając w klatce Mańkowskiego widzą sceny z filmów akcji.
Słyszałem, że sparingi w Ankosie Mańkowski-Gamrot przebijają niejedną walkę na KSW.
No tak, zdecydowanie, są fajerwerki. Jak się łapiemy, to to są dopiero sceny rodem z filmu. Nawet lepsze, bo my jesteśmy prawdziwymi zawodnikami, a tam są jednak aktorzy. Namiastkę można było zobaczyć w lutym w Poznaniu, gdzie zrobiliśmy sobie sparing grapplinowy. Mniej więcej tak to wygląda.
Deklarujesz, że jeżeli miałbyś zmierzyć się z Gamrotem, to tylko jako mistrz UFC, na zakończenie kariery i za rekordową gażę. Dotychczas z największym obciążeniem psychicznym spotkałeś się przy okazji rywalizacji z innym przyjacielem – Rafałem Moksem. Mamed Chalidow to nie przyjaciel, lecz kolega. Mówisz, że walka z nim to skok w nadprzestrzeń. A ty przecież zawsze chciałeś nauczyć się latać.
No i właśnie dzięki Mamedowi się nauczę. (uśmiech) Dzięki Mamed!
Zwykle po walce wyruszacie w podróż. Teraz, z uwagi na zaawansowaną ciążę Danusi, raczej nie będziecie wierni tej tradycji.
No, nic z tego. Będziemy musieli zostać na miejscu.
Zakończę dowcipem. Taki dialog.
– Tato, dlaczego zmywasz, pierzesz, gotujesz, a mama tylko spotyka się z koleżankami?
– Wiesz synku, jak się urodziłeś, mama powiedziała, że pozwoli mi wybrać dla ciebie imię, jeśli od tej pory będę robił wszystko, co ona mi każe.
– I co, zgodziłeś się?
– Oczywiście, Son Goku.
My nie będziemy mieć Songa, aczkolwiek jedną z opcji dla chłopaka było również to imię. Moja kobitka jest na tyle wyluzowana, że by mi na to pozwoliła. Nawet nie musiałbym potem prać i sprzątać przez całe życie. (śmiech)
Syn mógłby być jednak odbierany niezbyt poważnie w szkole. Jesteśmy trochę pospinani. Jakbym chodził na wywiadówki, to ludzie mówiliby: „patrz, to ten pajac, od tego Songa”. Moje dziecko miałoby przerąbane, nie zaryzykowałbym.
Postanowiliśmy, że jeśli będzie chłopak, to będzie miał na imię Hektor.
Był ktoś taki w „Dragon Ballu”?
Nie, był w „Troi”.
ROZMAWIAŁ: HUBERT KĘSKA
Fot. 400mm.pl