Krzysztof Włodarczyk to taki swojski chłopak. W przeciwieństwie do wielu bokserów, nie nosi głowy w chmurach. Dla kibiców jest raczej jak kumpel ze starszej klasy: czasem rzuci jakiś dowcip, czasem zorganizuje zadymę, kiedy indziej powie lub zrobi coś tak głupiego, że w zasadzie wypadałoby się złapać za głowę. Ale z drugiej strony – da się go lubić, bo jest wyrazisty i zawsze wali prosto z mostu. Jeśli też czujecie do niego sympatię, to pamiętajcie, by jutro wieczorem trzymać kciuki: „Diablo” będzie walczył o być albo nie być.
Lista numerów, jakie w czasie długiej kariery wyciął Włodarczyk w ringu i poza nim, jest długa. Często mówi się o kimś na wyrost, że jego życie to gotowy scenariusz filmowy. W przypadku „Diablo” takie stwierdzenie nie byłoby żadnym nadużyciem. Jaki byłby film o nim? Trochę sensacji, dużo sportowych emocji, sporo komedii, garść dramatu, solidna szczypta „M jak miłość”. Jednym słowem: kompletnie zakręcona i pełna głupich żartów kryminalna telenowela rodem z Wenezueli.
Mistrz olimpijski na deskach
Krzysztof Włodarczyk wielkim bokserem był. Z tym ciężko dyskutować. Czy dalej nim jest w wieku 36 lat, to już zupełnie inne pytanie, na które odpowiedź ma dać jutrzejsza walka. Ale przez ostatnią dekadę „Diablo” poniżej pewnego poziomu raczej nie schodził. I nie ma się co obrażać, że walczył głównie w Polsce, że czasem może pomogli mu sędziowie. Tytuł mistrza świata zdobył, stracił, odzyskał i znów stracił. Bywało dramatycznie, bywało spektakularnie. W filmie o „Diablo” musiałaby się znaleźć jego walka z Dannym Greenem. Polak poleciał do Australii, bo finansowo była to oferta marzeń. Tam przez większość pojedynku obrywał po głowie od pretendenta. U wszystkich sędziów przegrywał kilkoma punktami, walka nieuchronnie zbliżała się ku końcowi. W 11. rundzie Włodarczyk posłał Greena na deski i wrócił z pasem mistrza świata do Polski.
Później znokautował także w Moskwie niepokonanego mistrza olimpijskiego Rachima Czakijewa, choć w 3. rundzie sam był na deskach. Kolejna wyprawa do Rosji już tak udana nie była. Włodarczyk z Grigorijem Drozdem wygrał 1 z 12 rund i w 12. walce o tytuł mistrza świata zaliczył bolesną porażkę.
Po utracie pasa zaliczył ponad roczną przerwę. W ubiegłym roku wygrał trzy walki ze średnimi rywalami, nawiasem mówiąc nie zachwycając stylem. Wyboksował sobie jednak prawo walki z Noelem Gevorem w eliminatorze IBF (zwycięzca zyska prawo walki o mistrzostwo świata).
„D jak Diablo”
Jakiego „Diablo” zobaczymy w ringu? Na to złoży się mnóstwo czynników, z których wcale nie najważniejsze mogą być ciężkie przygotowania i znakomici sparingpartnerzy ściągnięci z Wielkiej Brytanii. W przeszłości wiele razy pozaringowe sprawy drastycznie wpływały na to, co Włodarczyk prezentował pomiędzy linami.
Przed jedną z obron tytułu mistrza świata żona nakryła go w hotelu z inną kobietą. Bokser stuprocentowo zasłużył sobie na awanturę, ta jednak poskutkowała tym, że w walce ze Stevem Cunninghamem był cieniem dawnego „Diablo” i przegrał na punkty.
Kiedy indziej kolejna kłótnia z żoną sprawiła, że Krzysztof podjął próbę samobójczą. To jeszcze nie koniec. Najnowszym numerem Włodarczyka było zmajstrowanie nieślubnego dziecka. W wywiadzie dla Weszło przyznał, że się rozwodzi, ale jednocześnie z kobietą, z którą miał romans – nie chce mieć nic wspólnego. No naprawdę – „D jak Diablo”…
Życie prywatne Włodarczyka od dłuższego czasu przypomina pole minowe, każdy nierozważny krok grozi katastrofą. A, jak się już może zorientowaliście, „Diablo” nie specjalizuje się w robieniu rozważnych kroków. W każdym razie tłumaczył, że teraz, kiedy wyjaśnił sobie pewne rzeczy z żoną, może skupić się na boksowaniu.
Niepokonany i bardzo drogi
A jest się na czym skupiać. Choć walka odbędzie się w Polsce, „Diablo” wcale nie będzie faworytem. Noel Gevor ma 26 lat, urodził się w Armenii, ale reprezentuje Niemcy. Ma na koncie 22 starcia, wszystkie wygrał. Niemiecka grupa Sauerland pakuje w niego duże pieniądze i była mocno zdziwiona, że to Polacy wygrali przetarg na organizację pojedynku.
– Przez niektóre media Gevor jest uważany za następcę Marco Hucka. On całą dotychczasową karierę boksował właśnie po to, żeby dojść do tej walki – mówi Andrzej Wasilewski, promotor Włodarczyka. – Na razie udało nam się ściągnąć do Polski na walkę zawodnika wielkiej, niemieckiej grupy Sauerland. To był dla nas gigantyczny wydatek. Jego gaża to setki tysięcy złotych, połowa budżetu całej gali.
W całej zawodowej karierze Gevor raz ruszył się z Niemiec – do pobliskiej Danii. Teraz będzie musiał boksować przed obcą publicznością, z dużo bardziej doświadczonym rywalem (56 walk). Niemiec do podróży średnio się palił i zaskoczył wszystkich, nie pojawiając się na oficjalnej konferencji przed walką, choć miał taki obowiązek. „Diablo” już zapowiedział, że traktuje to jako obrazę i postara się za nią odpłacić w ringu.
Turniej o grube miliony
Oby mu się udało, bo stawka walki jest naprawdę bardzo wysoka, znacznie wyższa niż samo prawo walki o mistrzostwo świata. Dokładniej mówiąc: dla „Diablo” jutrzejsza walka to pierwszy krok do 10 milionów dolarów. Droga jest oczywiście daleka, ale nagroda – nie do pogardzenia.
Jesienią ma ruszyć nowy bokserski projekt – World Boxing Super Series, na początek właśnie w wadze junior ciężkiej. Do wielkiego turnieju ma przystąpić ośmiu najlepszych bokserów tej kategorii, najlepiej ze wszystkimi mistrzami świata włącznie. Na razie udział potwierdził Rosjanin Murat Gasijew, czempion IBF. Zwycięzca jutrzejszego eliminatora IBF także będzie pewny udziału w turnieju, którego zwycięzca dostanie 10 milionów dolarów.
– Do tych pieniędzy jeszcze daleka droga, żeby zgarnąć fortunę trzeba pokonać całą światową czołówkę – mówi główny zainteresowany. I uspokaja tych, którzy myślą, że wielki boks to już dla niego historia: – Diablo się jeszcze nie skończył, wracam autostradą na szczyt, tylko jakieś głąby blokują mi lewy pas! Diablo, żeby był dobry w ringu, musi być wkurwiony. I tak jest!
Walka ostatniej szansy
Włodarczyk podkreśla w ostatnich rozmowach, że nie traktuje starcia z Gevorem jako walki ostatniej szansy. Patrząc z boku trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że jest zupełnie odwrotnie. Jeśli „Diablo” przegra z Niemcem, może mu pozostać obijanie średniaków, albo zostanie mięsem armatnim dla perspektywicznych zawodników. Ewentualnie – ładne pożegnanie i odwieszenie rękawic na kołek. Z tym ostatnim może być jednak jeden zasadniczy problem. Jaki? Pieniądze, a w zasadzie ich brak. Choć Włodarczyk zarabiał naprawdę nieźle, najlepsze walki z Greenem czy Czakijewem przynosiły mu po kilkaset tysięcy dolarów, to dziś oszczędności ma mniej więcej tyle samo, co włosów, czyli zdecydowanie niewiele…
– Nietrafione inwestycje, rozrzutność, trochę głupich pomysłów. Tragedii nie ma, ale kokosów też nie. Na pewno nie jest tak, że za kasę zrobię wszystko. Nie chcę o tym gadać, bo to trochę boli. Ale wiem, że jeszcze będzie dobrze – mówił kilka miesięcy temu w wywiadzie dla Weszło. No to teraz, niczym w telewizyjnym programie, wypadałoby powiedzieć: Diablo, oto twoja chwila prawdy.
Dokładnie tak uważa Fiodor Łapin, który z Włodarczykiem pracuje od 2003 roku i zdaniem wielu jest dla niego jak ojciec. Teraz ocenia, że „Diablo” nie wykorzystał swojego potencjału.
– Jak na swoje możliwości, to Krzysiek osiągnął mało. Stać go było na wielkie rzeczy. Mógł być dzisiaj szanowanym, lubianym i bogatym człowiekiem z poukładanym życiem. Nie skończył jeszcze kariery, ale gdyby nie jego pozasportowe sprawy… Ech, nie ma co gdybać – mówi trener Fiodor Łapin w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Kłopoty to jego życie i niedawno zrozumiałem, że on nie chce z nich wychodzić.
Kropki jednak jeszcze nie trzeba stawiać. „Diablo” zapewnia, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i udowodni to jutro, robiąc w ringu zawieruchę. Wielu kibicom wydawało się, że to już koniec jego kariery. W ostatnich walkach, delikatnie mówiąc, w nie zachwycał. A jednak, znów otwiera się przed nim wielka szansa. Jeśli ją wykorzysta, ta historia wciąż może się zakończyć happy-endem.
JAN CIOSEK