Na stadionie Górnika padł tegoroczny rekord frekwencji w pierwszej lidze – 20 987 widzów. Czyli Ekstraklasa pełną gębą. Czy na boisku to samo? I tak i nie, ale biorąc pod uwagę, że Ekstraklasa to niezwykle przaśna liga, to i Górnik i GKS by do niej pasowali. Jednak te dwie drużyny się nie zmieszczą, bo swoje zrobiła już Sandecja: po dzisiejszej wygranej 5:2 ze Zniczem musiałaby musiałaby przerżnąć wszystkie trzy mecze do końca, a Olimpia Grudziądz i Zagłębie Sosnowiec wygrywać w czterech ostatnich kolejkach. Nierealne.
Mecz Górnika z GKS-em? Może poziom sportowy nie powalił, ale walka z obu stron do samego końca była. Zresztą GKS walkę przekuł prawie na remis, bo w samej końcówce po dośrodkowaniu w pole karne, gdzie Abramowicz walczył o piłkę z Matuszkiem, ta spadła za nich i gola wyrównującego strzelił Kamiński… a raczej strzeliłby, jednak sędzia uznał, że zgrywał mu ją wspomniany Abramowicz, a strzelec był na spalonym. Trudno ocenić, czy to prawidłowa decyzja. Piłka ewidentnie się od kogoś odbiła, ale czy od gracza GKS-u czy od Matuszka – nie mamy pojęcia.
Było w tym meczu kilka kwiatków. Czerwiński wsadził Zejdlera na minę, czyli podał mu piłkę ściągając na niego dwóch pressujących rywali. Podanie przejął Żurkowski i podbiegł pod pole karne GKS-u, wypuszczając Arcona. Ten strzelił podobnie, co niegdyś Tomasz Brzyski z wolnego w aut. I choć nie za linię boczną, to niewiele zabrakło, żeby zamiast z piątki, piłkarze Brzęczka zaczynali właśnie z autu. Inny figiel? Mandrysz wypuścił Abramowicza lewą stroną, a ten posłał piłkę w pole karne. Posłał, bo nie wiadomo, czy dośrodkował czy strzelił. Ani to na głowę napastnika, ani w światło bramki. Atutem tego zagrania nie była celność, ale na pewno siła. Bramkarz odbił piłkę i o pozycję do dobitki powalczył jeszcze Lebedyński, ale bez efektu.
Za to poziom Ekstraklasy pokazał obrońca Górnika Bartosz Kopacz. I całe szczęście mamy pewność, że on do niej trafi, bo latem przenosi się do Zagłębia Lubin. Przede wszystkim zwycięski gol. Piłkę w narożniku ustawił Kurzawa, wrzucił ją na Kopacza, a ten uderzył na bramkę (?). No właśnie, tu pytanie, czy piłka leciała w jej światło. Odpowiedzi nie poznamy, ale gol tak czy tak padł, bo gdy futbolówka odbiła się od Prokicia, pewne stało się, że przeleci obok słupka z właściwej strony.
Powtórkę tego mieliśmy w drugiej połowie, gdy też Kurzawa, ale nie z rożnego, a z wolnego, dośrodkował piłkę na głowę Kopacza, a obrońca trafił głową do bramki. Wydawało się, że postawił kropkę nie tyle nad i, co na końcu zdania. Czyli zakończył mecz. Ale jednak nie – chorągiewka w górze.
A żeby nie było, to nie zapominamy, że obrońca jest przede wszystkim – jak sama nazwa pozycji wskazuje – od bronienia. Kopacz jeszcze w pierwszej połowie uratował swój zespół, gdy poza polem karnym znalazł się bramkarz Loska, a Alan Czerwiński zabawił się z nim w narożniku i z bocznego sektora oddał strzał. Piłkę głową z linii bramkowej wybił właśnie Bartosz Kopacz. Dobrych interwencji było sporo, ale wyróżnić można też tę, gdy Mandrysz zagrał do Czerwińskiego, a prawy obrońca GKS-u zagrał ciętą piłkę w pole karne, którą wybił Kopacz.
Wydawało się, że Górnik z myślami o awansie powoli się żegna, a tymczasem od dzisiejszych rywali i drugiej Olimpii drużynę Brosza dzieli już tylko jedno “oczko” (choć pamiętamy, że zabrzanie mają do rozegrania mecz mniej). Tak jak w ubiegłym sezonie Ekstraklasy żegnaliśmy się z nimi bez żalu, tak teraz, z takim stadionem i kibicami, chętnie zobaczylibyśmy ich w niej z powrotem. A GKS? Kolejny sezon, w którym wydawało się, że to będzie ten rok, że teraz musi się udać, a tymczasem w dwóch kluczowych meczach, które mogły nawet przypieczętować awans, dwie wielkie klapy. Nie jest łatwo być fanem Gieksiarzy.
Górnik Zabrze – GKS Katowice 1:0 (1:0)
1:0 Kopacz 31′
Sandecja Nowy Sącz – Znicz Pruszków 5:2 (2:1)
0:1 Paluchowski 21′
1:1 Trochim 39′
2:1 Kuban 43′
3:1 Gałecki 63′
4:1 Słaby 78′
5:1 Basta 86′
5:2 Paluchowski 90′
***
To jeszcze rzut oka na tabelę (za 90minut.pl):
fot. FotoPyK