Aż pięć drużyn z uzasadnionymi obawami, że do trzech ostatnich kolejek ligowych przystąpi spod kreski. Tylko dwie mogące już dziś – przy korzystnym układzie wyników – wypisać się z walki o utrzymanie i przed trzema finałowymi starciami rozłożyć leżaczki i odkapslować piwko. Kto by pomyślał, że będziemy się emocjonować meczem Górnika Łęczna z Cracovią, jednocześnie nerwowo sprawdzając livescore’a w poszukiwaniu wyniku Arki z Wisłą Płock? Że zaledwie kilka chwil później skatujemy przyciski na pilocie przerzucając między górnośląskimi derbami Ruchu z Piastem a dolnośląskimi Zagłębia ze Śląskiem? A jednak – nawet grupa spadkowa, gdzie stężenie paździerzowych meczów potrafi być wyższe niż stężenie głupoty w oświadczeniach grup kibicowskich, dziś zdaje się być zagłębiem piłkarskich emocji.
Oczywiście mamy świadomość, że papier przyjmie wszystko, a koniec końców możemy skończyć czując się jak zerwani na równe nogi po czterech godzinach snu, gdy w dodatku zapomnieliśmy umyć zębów przed spaniem. Z bólem głowy i „kapciem” w ustach. Jednak przynajmniej do 18:00, gdy wątpliwości zostaną rozwiane, trudno gdziekolwiek upatrywać spotkania o stawce mniejszej niż życie. Choć najpierw o względy widzów walczyć będą Siemaszko ze Śpiączką, a później Jankowski z Bilińskim, a więc zestawy o nieprzesadnej ekskluzywności, to jednak trudno dziś pozostać ekstraklasie obojętnym.
Już na dzień dobry przywita nas bowiem starciem, w którym głównego podtekstu dopatrzyć się nietrudno. Dość nieudolnie bijąca się przez większą część wiosny o utrzymanie Arka raz już została selekcjonerem, który na bramce elitarnego klubu Ósemka zadecydował, by nie wpuszczać do środka Wisły Płock. Tak jak w 30. kolejce przez awans do grupy mistrzowskiej, tak i dziś w Gdyni płocczanie mogą sobie zapewnić spokój i stuprocentowo pewne utrzymanie. Tak jak i wtedy będą jednak do tego niezbędnie potrzebować zwycięstwa.
Inaczej niż w kwietniu, dziś jednak będą po nie zmierzać z Dominikiem Furmanem trzymającym za kierownicę. Że to piłkarz, bez którego Wiśle gra się ciężko – o tym najlepiej można się było przekonać właśnie podczas starcia z Arką. O tym też przekonują liczby Wisły:
– z Furmanem: 1,48 gola strzelonego na mecz
– bez Furmana: 1,00 gola na mecz
Piłkarzem o podobnym – jeśli nie nawet większym – znaczeniu dla Ruchu Chorzów był w tym sezonie Jarosław Niezgoda. Był, ale się zmył. Bo najpierw zniknął nam z radarów, gdy zaciął się po meczu z Zagłębiem w połowie marca, a ostatnio – także z podstawowego składu Niebieskich, do którego wskoczył Jakub Arak. Jak tragicznym w skutkach okazał się defekt najlepszej strzelby chorzowskiej drużyny, niech uświadomią wyniki Ruchu w siedmiu ostatnich meczach. A więc od momentu, kiedy Niezgoda trafił po raz ostatni:
– 0:0 z Piastem
– 0:1 z Koroną
– 1:2 z Pogonią
– 0:3 z Lechem
– 1:1 z Wisłą Płock
– 1:1 z Zagłębiem
– 0:6 ze Śląskiem
Zaledwie trzy gole w siedmiu spotkaniach zespołu, który wcześniej strzelał dość regularnie i który swoimi bramkami Niezgoda trzy razy tej wiosny prowadził do ważnych wygranych – z Lechią, Legią i Zagłębiem.
Podobnie sprawy się mają z Gerardem Badią, który zachwycał na początku wciąż krótkiej kadencji Dariusza Wdowczyka w Piaście. Pięć goli w trzech meczach, w tym dwóch wygranych, stało się dla gliwiczan kołem ratunkowym. Takim, które pozwoliło im wyrwać się z mrocznych czeluści czerwonej strefy oznaczającej spadek do 1. ligi. Później jednak przyszła blokada, trwająca – podobnie jak ta Niezgody – już od siedmiu spotkań. Z których Piast wygrał zaledwie jedno, to ze Śląskiem Wrocław.
Wielce prawdopodobne więc, że odblokowanie jednego lub drugiego właśnie dziś okaże się punktem zwrotnym batalii o utrzymanie. Bo jeżeli wygra Piast, ucieknie chorzowianom już na cztery „oczka”. Jeżeli zaś Ruch – to Niebiescy ściągną swoich lokalnych rywali w dół, samemu wspinając się na ich plecach nieco wyżej. Może nawet poza strefę spadkową, jeżeli tylko korzystny dla chorzowian wynik padnie w meczu w Lublinie.
Korzystny, czyli krótko mówiąc, porażka Górnika. Co jednak w starciu akurat z Cracovią wcale nie wydaje się być tak oczywiste. Jasne – Pasy ostatnio strzelają całkiem sporo (6 goli w 4 meczach) i pewnie – łęcznianie przegrali dwa ostatnie spotkania. Ale mało który zespół w naszej lidze sprawiał w dwóch ostatnich sezonach tyle problemów ekipie z Krakowa, co właśnie Górnik. Nawet w poprzednich rozgrywkach, kiedy Cracovia szła po puchary i miejsce tuż za ligowym podium, a Górnik musiał nerwowo sprawdzać wynik imiennika z Zabrza w spotkaniu ostatniej kolejki ligowej z Termalicą Bruk-Bet, ponieważ sam nie był w stanie zapewnić sobie utrzymania, Pasy nie potrafiły z łęcznianami wygrać. Ba – ofensywa, pod której wrażeniem była cała piłkarska Polska, nie potrafiła wbić temu rywalowi choćby jednej bramki.
Spotkaniem, którego obaj uczestnicy mogą się w tym momencie czuć najpewniej spoglądając w tabelę, są z kolei derby Dolnego Śląska. Choć o ile w przypadku Zagłębia pewność jest uzasadniona siedmioma punktami przewagi nad Górnikiem Łęczna, to u wrocławian jest ona mocno złudna. Tak, od grupy spadkowej oddzielają ich jeszcze dwie drużyny, ale jednocześnie – zaledwie dwa punkty. Czyli w razie wygranych Arki, Piasta i Górnika, Śląsk wróci na miejsca spadkowe. Nie pomogą apelacje, odwołania i przypominanie, że przecież Ruch wrocławianie dopiero co pogonili szóstką.
Zagłębie zaś – podobnie jak płocka Wisła – gra o to, by mieć święty spokój. I, o ironio, tak jak Nafciarze mierzą się w tym celu z zespołem, który remisując za zero punktów zepsuł Zagłębiu sezon, jak ujął to trafnie na pomeczowej konferencji Jan Urban. Lepsza okazja na odpowiedź pięknym za nadobne, na spieprzenie w rewanżu rozgrywek Śląskowi, już się nie przytrafi.
No to co? Startujemy?