Reklama

Patryk. Historia prawdziwa.

redakcja

Autor:redakcja

15 maja 2017, 22:29 • 6 min czytania 70 komentarzy

Spracowane ręce odmawiały posłuszeństwa. Spalone słońcem plecy uginały się pod ciężarem wiader na koromysłach. Na bosych stopach nie czuć było już bólu – drobniutkie igiełki wbijające się w nie od trzech dni spowszedniały i uodporniły jednocześnie. Trzy długie dni, od świtu, od piania koguta, do zmierzchu, do momentu, w którym ciepła woda i dwa niewielkie suchary wynagradzały cały dzień w polu.

Patryk. Historia prawdziwa.

17-letni Patryk nie narzekał, głównie dlatego, że innego życia po prostu nie znał. Wychowały go trochę kłosy zbóż uprawianych na rodzinnej farmie, trochę lodowate potoki przemykające przez pobliski las. Przede wszystkim jednak – wychowała go ciężka praca, taka do utraty tchu, do zdrętwienia kończyn, do zdarcia resztek naskórka po wewnętrznej stronie dłoni, niemal zrośniętej z sierpem i kosą.

Życie na zapadłej, zabitej dechami i kompletnie zapomnianej przez świat wsi nie należało do najlżejszych. Szczecin – bo tak nazywała się wioska, w której przyszło dorastać Patrykowi – nigdy nie opływał w luksusy. Tragiczne położenie – daleko od innych miast czy granicy, tragiczna historia – bo przez wieś we wszystkie strony kursowały od zawsze wojska, tragiczna sytuacja gospodarcza – bo przecież na takim, nie bójmy się tego słowa, zadupiu ciężko rozwijać jakąkolwiek gałąź gospodarki. Zbyt daleko od wody, by myśleć o stoczniach czy portach. Zbyt daleko od sąsiednich państw, by myśleć o handlu przygranicznym. Zbyt daleko od cywilizacji, by spodziewać się pełnego uzębienia u mieszkańców tej miejscowości. Kogo nie dopadał szkorbut – padał ofiarą karczemnych awantur pod jedynym sklepem w całym powiecie. Patryk sklepu nigdy nie widział – otwierano go, gdy on już był w polu, natomiast zamykano na długo przed tym, jak Patryk odkładał narzędzia do skleconej z kilku desek szopy nieopodal farmy. Uprawa paprykarza szczecińskiego, mozolne wysiewanie a następnie pracochłonne zbiory wykluczały praktycznie jakąkolwiek dodatkową aktywność, w tym ukochane przez wielu hobby polegające na wystawaniu pod monopolem.

Ze wsi niewielu wyjeżdżało – właściciel sklepu czasem zapuszczał się gdzieś dalej, by sprowadzić do swojego interesu nieco mniej mętny niż wieśniacki bimber alkohol, ale poza nim chyba jedynie sołtys widział prawdziwe miasto. – Kiedyś – opowiadał. – Kiedyś byłem ja wam w krainie wieżowców. W krainie luksusu, biznesu, w krainie interesu. Drapacze chmur sięgały pod niebo, chaty miały brukowane wejścia i ogrzewanie z metalowych rur, a nie naszych pieców kaflowych. Ulicami zaś płynęły rzeki węgla, przemieszanego z czystym złotem – jak który potrzebował, to brał. Ech, jeszcze raz kiedy wrócić do tego Chorzowa… – rozckliwiał się, jak zawsze, gdy przywoływał swoje pamiętne wyprawy na Górny Śląsk.

Patryk rzadko słuchał tych przypowieści – zazwyczaj sołtys rozgadywał się pod sklepem, z butelką wina pod ręką, czyli innymi słowy – w czasie wytężonej pracy w polu. Dochodziły jednak do jego uszu strzępki informacji – o tym, że w Chorzowie wszyscy chodzą w butach, czasem nawet zakładając wcześniej skarpety. O tym, że na kolacje jadają nie suchary, ale potężne kotlety z najprzedniejszych mięs faszerowane węglem. A tak, w Chorzowie – ciągnęli opowieści starsi koledzy Patryka – ludzie są tak bogaci, że węglem, za który my stoimy w kolejkach, oni sobie rysują w brudnopisach, ot tak, dla fantazji.

Reklama

– Ależ tam musi być wspaniale. Pewnie po śmierci, jeśli oczywiście istnieje niebo, trafia się do takiego miejsca jak Chorzów – myślał czasem Patryk, wydłubując z zębów resztki suchego chleba. – Ciekawe, czym się zajmują tam ludzie.

***

– Oczywiście. Rozumiem. Tak, tak, nie ma żadnego problemu – potakiwał do słuchawki nowoczesnego urządzenia ubrany w granatowy garnitur i brązowe skórzane buty menedżer. Za kierownicą swojego najnowszego Mercedesa mknął na północ ze specjalną misją, której cel znała wąska grupa wtajemniczonych biznesmenów. Wszystko miał już doskonale zaplanowane – specjalnie pożyczył od kibiców trochę szacunku i zaufania, by przekupić możliwie jak najwięcej rozmówców. Sprawdził stan baku – prawie pod korek. Przypomniał sobie, jak na stacji zapłacił estymą czternastokrotnego mistrza Polski. – Dorzuci pani jeszcze dwa hot-dogi. Wygrywaliśmy też w Pucharze – ofuknął ekspedientkę i wyszedł z cepeenu.

Merol mijał złote góry węgla i czarne hałdy złota szczelnie odgradzające Królestwo Chorzowskie od gorolskiej reszty świata, traktowanej z wyższością i pogardą. Nienawidził opuszczać swojego regionu, uważał, że reszta Polski to prowincja, zresztą nie bez racji. Wypuszczony na zachodnio-pomorską wieś miał zamiar dopiąć wszystko możliwie jak najszybciej, bez zbędnego zatrzymywania się i wchodzenia w filozoficzne dysputy. Wysiąść, wręczyć pierwsze buty i prawdziwy, pełen węglowodanów chleb, po czym zgarnąć pędem do miasta. Do stolicy. Do Chorzowa.

Trochę martwił go telefon, który odebrał chwilę wcześniej – zamiast prowizji w gotówce i dwóch worków węgla ma otrzymać za ubiegły miesiąc szalik z napisem “Legenda Ruchu” oraz dwie przyśpiewki w wykonaniu fanatyków na kolejnym meczu. Gdyby zawczasu nie odłożył sobie trochę słów wsparcia od ultrasów, prawdopodobnie musiałby sprzedać merola. Na szczęście za słowa wsparcia od ultrasów można w Chorzowie kupić dwa średniej wielkości mieszkania. – Na miesiąc wystarczy! – pocieszył się w duchu i docisnął gaz do dechy.

***

Reklama

Patryk kiedyś czytał o tym w reklamowym folderze dodawanym do gazety. Choć premiera filmu “Gwiezdne Wojny: Mroczne Widmo” miała miejsce kilka ładnych lat wstecz, do Szczecina reklamówka z zarysem fabuły dotarła na krótko przed tajemniczymi odwiedzinami. Historię z kolorowego, choć nieco wyblakłego plakatu chłopiec znał na pamięć – na zapadłą dziurę nazywaną Tatooine dociera potężny rycerz Jedi, który dostrzega w zwykłym dzieciaku z rolniczego gospodarstwa kogoś wyjątkowego, kogoś o wielkim potencjale. Długowłosy Jedi pokazuje mu lepszy świat – taki, w którym każdy ma czym palić w piecu a w budynkach są zamontowane windy.

– Ech, gdyby mnie tak kiedyś z tego mojego zapadłego Szczecina, w którym jest tylko jeden sklep i pola uprawne, zabrał jakiś Qui Gon Jin – rozmarzył się. Po płachcie pełniącej rolę drzwi w jurcie, w której mieszkał od urodzenia przemknął cień. Odruchowo odwrócił się w stronę wydrążonej w skórze dziury – okna na świat. To, co zobaczył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Pod jurtą stał wehikuł, który trochę przypominał traktor, ale był sporo niższy i zdecydowanie ładniejszy. Przed nim zaś mężczyzna z butami na nogach oraz w stroju, który nie miał ani jednej dziury i ani jednej plamy. Co tu dużo pisać – w Szczecinie nie widywało się takich często. – Może to Qui Gon! – pomyślał Patryk i wybiegł na spotkanie z przybyszem.

***

Rozmowa była dość krótka. Chorzowski menedżer zaproponował Patrykowi trzy dobre słowa od kibiców na miesiąc, do tego oczywiście buty, także specjalne, używane do gry w piłkę oraz koszulkę z numerem 10. To ostatnie było najcenniejsze – za koszulkę Ruchu z numerem 10 w Szczecinie mógł wykupić przynajmniej trzy jurty podobne do jego rodzinnej.

– A jak się postarasz, kiedyś może nawet otrzymasz coś więcej. Wiesz, co mam na myśli?
– Nie.
– Pieniądze.

Bum. Świat Patryka rozpadł się na drobne kawałeczki. Do tej pory o pieniądzach słyszał tylko w legendach sołtysa o bogatym Górnym Śląsku, ale jak się okazuje – tam są tacy bogacze, że są w stanie się nimi podzielić, i to za tak banalną usługę jak kopanie piłki. Koniec moje Tatooine, koniec z sianiem paprykarza, koniec z koromysłami – od dziś moje życie ulegnie zmianie! Już nigdy, przenigdy nie zgodzę się pracować dla kogokolwiek innego, już nigdy, przenigdy nie pokocham szczerą miłością innego pracodawcy niż ten. To jemu zawdzięczam karierę, to jemu zawdzięczam buty, to jemu zawdzięczam życie i pożegnanie ze Szczecinem.

Nikt nie mógł przypuszczać, że młodzieniec okaże się tak niewdzięczny. Ale to już kompletnie inna historia, którą opiszemy w osobnym oświadczeniu.

Grupy kibicowskie

 

Najnowsze

Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
2
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów
Ekstraklasa

Rocha: W Brazylii jest ciężko. Byłem na testach, a trenerzy na mnie nie patrzyli

Kamil Warzocha
0
Rocha: W Brazylii jest ciężko. Byłem na testach, a trenerzy na mnie nie patrzyli
Boks

Najmłodszy mistrz, skazaniec, bankrut. Przełomowe momenty w życiu Mike’a Tysona

Błażej Gołębiewski
0
Najmłodszy mistrz, skazaniec, bankrut. Przełomowe momenty w życiu Mike’a Tysona

Komentarze

70 komentarzy

Loading...