Historia pisze się na naszych oczach – Legia w swojej piątej próbie wygrywa z Bruk-Betem Termalica Nieciecza! Gdyby ktoś jednak nie znał historii starć obu drużyn i usłyszał o poprzednich wynikach, prawdopodobnie spojrzałby odruchowo w kalendarz, czy aby dziś nie wypada pierwszy kwietnia. O rety, chcielibyśmy napisać coś w stylu „jeśli odganiać demony, to właśnie w taki sposób”, ale dziś tym demonem okazał się mały pluszowy słonik, którego powalić było mniej więcej tak ciężko, jak przejść na drugą stronę ulicy na zielonym świetle. Używając najbardziej dosadnych z możliwych słów – Bruk-Bet się dziś, kurwa, skompromitował.
To znaczy mniej lub bardziej kompromituje się w większości meczów za kadencji Węglewskiego (dwa zwycięstwa, pięć porażek), lecz dziś… Heh, wyobraźcie sobie, że dostajecie zaproszenie VIP na prestiżową imprezę. Zamawiają po was limuzynę, rozkładają przed wami czerwony dywan, wręczają na wejściu drinka i odbierają płaszcz, a przed wszystkim musicie stanąć na ściance dla fotoreporterów z dwoma pięknymi blondynkami. Widzicie to?
No to mniej więcej tak wyglądało dziś wejście w pole karne Bruk-Betu.
Co w ogóle wyczyniali dziś ci panowie stojący w tyłach – sorry, nie nazwiemy ich formacją obronną – to materiał na jakiś kabaret i to niskich lotów. Weźmy na przykład gol Radovicia, przy którym asystę zaliczył Vadis – facet większe problemy ma wchodząc w nocy do kuchni niż w pole karne Bruk-Betu. Szarek zachował się tak, jakby chciał uciec, bo a nuż odwali coś, z czego ludzie będą robić memy. Fryc – zero reakcji. Osyra – statysta. W efekcie Vadis po prostu sobie wszedł i po prostu wystawił piłkę Radoviciowi do pustaka, a ten mógł przełamać się po długich minutach złej passy.
Ale takich kwiatków było dziś więcej. Przy bramce Nagy’ego Kupczak stwierdził, że poda w beznadziejny sposób wzdłuż pola karnego, a Osyra na dodatek doszedł do wniosku, że nie musi wcale o tę piłkę walczyć. Efekt był wiadomy – Węgier dorwał się do piłki, podholował, położył bramkarza i trafił do siatki. Na tym jednak nie zakończyły się popisy Osyry, który umaczał swoje paluchy też przy bramce Hamalainena. Jakimś cudem obrońca facet w pomarańczowej koszulce uznał, że czuje się dziś tak pewnie, że może będąc ostatnim obrońcą bawić się w brazylianę. Skończyło się tym, że piłkę przejął Hamalainen i technicznym strzałem pokonał Trelę. Ale najbardziej absurdalną sytuacją było chyba zagranie ręką Nowaka, po którym gola z karnego strzelił Guilherme. Nie, że Nowak próbował bronić, nie, że znajdował się w jakiejś groźnej sytuacji, co można byłoby jeszcze jakkolwiek usprawiedliwiać. Zwyczajnie próbował wyjść z pola karnego z piłką, lecz zrobił to tak nieporadnie, że aż piłka trafiła go w rękę, z którą on nie potrafił uciec.
Ten mecz to jeden wielki popis błazenady.
Bruk-Bet może się cieszyć, że skończyło się to tylko tak, bo – uwierzcie – sytuacji na kolejne bramki była cała masa. W pewnym momencie legioniści poczuli się tak pewnie, że aż zaczęli strzelać z połowy (Vadis). Akcje gości? No, też takie były, po zmianie stron obserwowaliśmy nawet malutki zryw (trwał on tak na oko całe dwie minuty). Po stałym fragmencie niecieczan piłkę wyjął Malarz, a dobitka Nowaka z paru metrów przeszła obok słupka. Była jeszcze jedna akcja duetu Stefanik – Misak, jednak drugi z wymienionych posłał piłkę obok. I to by było na tyle.
Dla Legii Warszawa ten mecz może mieć kluczowe znaczenie w kontekście walki o mistrzostwo i nie mamy tu na myśli trzech punktów czy podreperowania sobie bilansu bramkowego. Po pierwsze – Legia punktuje w tym sezonie u siebie dość licho, a tak okazałe zwycięstwo może być dla tej drużyny pewnym przełamaniem. Po drugie – ciężko o lepszy sposób na nabranie wiatru w żagle przed kluczowym momentem sezonu niż sprawienie takiego lania. Za chwilę przyjdzie grać z Jagą, Lechem i Lechią i to właśnie Legia może być przed tymi spotkaniami najbardziej napompowana.
A Bruk-Bet? Wygląda na to, że do końca sezonu będzie się bawił w rozdawnictwo. Podpowiadamy: jeśli tak bardzo spodobało wam się pomaganie innym, zgłoście się może do jakiejś fundacji.
Fot. FotoPyK