Mecz Zagłębia Lubin z Piastem Gliwice bardzo długo był tak nudny, że postanowiliśmy przełączyć na “Śpiewające fortepiany”. Niestety, w ramówce żadnej stacji nie znaleźliśmy show Rudiego Schubertha, wybraliśmy się więc w krótką podróż w czasie.
12 miesięcy temu Zagłębie Lubin zapewniło sobie grę w europejskich pucharach, a my po zwycięstwie Miedziowych 3-0 nad Lechem pisaliśmy tak: “Zagłębie szybkie, dynamiczne, wymieniające sprytne podania pod polem karnym Lecha, przemieszczające się podaniami na jeden kontakt. Zgrane, jakby to byli kumple od czasów podstawówki, od zawsze razem na boisku”.
12 miesięcy temu, gdy Piast Gliwice wciąż miał szansę na tytuł mistrzowski, po wygranej 3-0 bandy Latala z Ruchem chwaliliśmy ekipę późniejszego wicemistrza: “Przez długi czasu wielu traktowało Piasta jak ciekawostkę, bardziej kopciuszka, ale musimy przyznać, że gliwiczanie nam mocno zaimponowali. Lanie w Warszawie – po którym szanse na mistrzostwo drastycznie przecież spadły – nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Ża-dne-go. Zero załamki, zero spadku formy – a przecież wiele zespołów wyszłoby z podciętymi skrzydłami”.
12 miesięcy w piłce to jednak cholernie długo.
Bo nawet gdybyśmy dosypali sobie do kakao to, co przed meczem zażywa Maciej Terlecki, który dziś nazwał Michała Masłowskiego piłkarzem KOMPLETNYM, długo nie potrafilibyśmy się doszukać w obu ekipach choćby cienia tej pasji, którą widzieliśmy w maju 2016. Nazwiska niby w większości te same, a nogi jakby związane sznurkiem do snopowiązałki. Gdy w przerwie reporter Eurosportu zaprosił piłkarzy rezerwowych do skomentowania najciekawszych akcji, to ci zapytali się go, czy w ogóle będzie o czym gadać.
To oczywiście przesada, bo coś tam się działo. Przede wszystkim padły bramki, otwierającego dzwona na pobudzenie dostało Zagłębie. Mazek stracił piłkę w bocznym sektorze (panie Kamilu, pan się tak nie kładzie, jakby przeciwnicy z gaciach nosili paralizatory, bo wstyd), Badia podbiegł z piłką pod pole karne i świetnie wyłożył ją Papadopulosowi, a ten akurat zrobił to, co rzadko mu na tym stadionie wychodziło – strzelił tam, gdzie powinien. 1-0. Chwilę później podwyższyć mógł Maciej Jankowski, ale nie wziął przykładu z kolegi i palnął w bramkarza.
Zagłębie się mocowało, ale w sumie niewiele z tego wynikało. W końcu przed polem karnym znów położył się Mazek, tym razem rzeczywiście był faulowany, a piłkę ustawił Filip Starzyński. Strzelił może i nieźle, ale futolówka do bramki wpadła głównie dzięki murowi. W sumie spory fart. 1-1.
Dopiero w drugiej połowie było lepiej i potrafiliśmy doszukać się elementu, który łączyłby jedną z dzisiejszych drużyn z jej wersją sprzed roku. Zagłębie wyprowadzało kontry tak, jak na dobrze funkcjonujący zespół przystało. Groźnym strzałem z wolnego postraszył Mójta, rzut rożny dla Piasta, a za chwilę gol dla Zagłębia po strzale Mazka i świetnym dograniu Woźniaka. W doliczonym czasie gry strzelał z kolei Woźniak, a podaniem obsłużył go “Figo”. W międzyczasie Piast mógł wyrównać, ale po strzale głową nieznacznie pomylił się bardzo dobry dziś Papadopulos.
I może wynik 2-2 bardziej odzwierciedlałby przebieg rywalizacji, ale nawet ucieszył nas powrót Zagłębia, które potrafiło się wykazać piłkarskim cwaniactwem. Lepiej późno niż wcale.