Reklama

On ma 34 lata?! Każdemu życzymy takiej formy – Alves zaprasza na finał!

redakcja

Autor:redakcja

09 maja 2017, 23:03 • 3 min czytania 55 komentarzy

Dostać 2:0 u siebie i jechać do Turynu odrabiać straty w starciu z Juventusem – trzeba przyznać, że taki układ bardziej przypomina scenariusz do kolejnej części przygód Toma Cruise’a w Mission Impossible, niż coś możliwego do zrealizowania na boisku piłkarskim. Nie będziemy bawić się w Huberta Urbańskiego i napiszemy od razu: Monaco nie dało rady odwrócić losów tej rywalizacji, przegrało 1:2, bo po prostu rady dać nie mogło, rywale musieliby się chyba zatrzasnąć w autobusie i nie wyjść na murawę, by wypuścić awans z rąk.

On ma 34 lata?! Każdemu życzymy takiej formy – Alves zaprasza na finał!

Dzisiejszy Juventus jest po prostu wielki. W tej maszynie wszystko funkcjonuje jak należy – przejście ich obrony zaczyna przypominać wyczyn, który zaraz będzie nagradzany medalami, a nawet jeśli myślisz, że ci się udało, to interwencją nie z tej ziemi popisze się któryś z obrońców. Dziś był to Chiellini – w rewelacyjny sposób wybił dośrodkowanie, niechybnie zmierzające do Falcao. Z kolei w ataku Juventus jest już w ogóle nieprzewidywalny, bo rywal nigdy nie wie, czy zaraz za plecy nie wybiegnie mu przypadkiem Higuain, Mandżukić, Dybala czy może jeszcze ktoś inny.

Ale nade wszystko, w fazie pucharowej Bianconeri mają wielki atut w postaci Daniego Alvesa. Matko, co on gra – z Barceloną wyłączył Neymara, przed tygodniem zaliczył dwie asysty w starciu z Monaco i dziś znów był absolutnie kluczowy dla wygranej. Najpierw idealnie dośrodkował do Mandżukicia, który na raty pokonał Subasicia, a potem sam zamknął ten dwumecz. My, widzowie ekstraklasy, widzieliśmy takie obrazki milion razy – bramkarz piąstkuję, na przedpolu piłkę zgarnia ktoś z ofensywy rywala i uderza w siedemnasty rząd, bo albo chce wyrównać rachunki z siedzącym tam kibicem, albo chce uniknąć kontry. I za to kochamy wieczory wtorkowe oraz środowe, przychodzi nam bowiem oglądać niebywały kunszt. Alves znalazł się właśnie w takiej sytuacji i przymierzył idealnie, nakrył piłkę jak trzeba, podwyższając na 2:0.

Magia. 34-letni facet, pożegnany trochę bez żalu z Barcelony, dziś jest absolutnie rewelacyjny i wygląda jak młodzian, który dopiero podbije futbolowy światek.

Jeśli ktoś się łudził na dojście Monaco do rywala, to szybko zrozumiał, że nic z tego nie będzie. Tak naprawdę gospodarze mogli prowadzić przed gwizdkiem zapraszającym na przerwę 3-4:0 i piłkarze z Księstwa nie mieliby pretensji. Przy życiu utrzymywał ich jednak albo Subasić, który odbijał strzały Mandżukicia i Dybali, albo obrońcy, którzy w ostatniej chwili wybijali piłkę z bramki (Glik) lub blokowali strzały (Raggi).

Reklama

Różnica klas była widoczna aż nadto, Monaco na początku chciało pokazać pazur, ale jedyne okazje stwarzało sobie po spalonych, czyli jakby ich właściwie nie było. Dwa gole mocno podcięły im skrzydła i dopiero gdy Juventus sobie odpuścił, goście znów doszli do głosu. Swoją bramkę mają, a w starciach z tym rywalem to łup niezwykle rzadki – Bianconeri przysnęli przy rożnym, Moutinho poszedł przy linii i zagrał do Mbappe, który z bliska wpakował piłkę do siatki.

Po bramce na 2:1 mecz siadł, w grze pojawiło się sporo agresji, na przykład Glik może dziękować sędziemu, że ten nie wywalił go z boiska za coś takiego:

Juventus jest w finale i jeśli ktoś się jeszcze uchował, kto nie wierzy w końcowe zwycięstwo Włochów, to niedługo się może srogo zdziwić.

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

55 komentarzy

Loading...