Trzysetny mecz wygrany w pucharach. Real może mieć pod górkę z Valencią albo Sportingiem Gijon, ale w Lidze Mistrzów, jeśli mamy określić Real jednym słowem, to brzmi ono “bezkompromisowy”. Jeszcze niedawno Real w Champions League męczył się z jakimś – z całym szacunkiem – Olympique Lyon, dziś rozbija Bayern, w pierwszym meczu rozprawia się z Atletico i liczy na drugie zdobycie trofeum z rzędu. Po pierwszym wygranym finale rok później przed taką szansą stawali Milan, Juventus, Manchester United i Ajax. Teraz czas na Real. A może bardziej: teraz czas Realu.
“Oni w Lidze Mistrzów wygrywają z nami zawsze” – to słowa Koke po meczu. Cholo powiedział w szatni, że jeśli ktoś nie chce grać w rewanżu, to nie ma problemu, niech po prostu mu o tym powie. Atletico w Lidze Mistrzów jest jak gracz komputerowy, który dochodzi do przedostatniego poziomu i w nim ginie. Grę musi zaczynać od nowa, znowu dochodzi niemal do finiszu i ginie. Wczoraj taki “game over” Real sprawił Rojiblancos już trzeci raz.
Spójna, maksymalnie solidna defensywa, rozbijający ataki Casemiro, wyzbyci z kompleksów Isco i Asensio, 99% celnych podań Toniego Kroosa i wreszcie on – CR7.
Cristiano jest jedynym w historii rozgrywek europejskich, który zdobywa co najmniej dziesięć bramek przez sześć edycji z rzędu. Dokładnie: 10, 12, 17, 10, 16 i 10+to, co jeszcze w tym sezonie strzeli. Może zrobić to jeszcze na Calderon i w Cardiff, bo sezon Ligi Mistrzów na Bernabeu już zamknięty. I to całkiem efektywnie, bo pobiciem rekordu Raula strzelonych goli na stadionie Realu w tych właśnie rozgrywkach.
Ronaldo w największych meczach? Przestał być naiwny i stał się liderem. Dawniej wypadał kiepsko. Kibice Realu mogli mówić, że Portugalczyk podnosi jakość całego zespołu, a jeśli wydaje się, że w topowych meczach sobie nie radzi, to jest to bzdura, bo absorbuje uwagę dwóch czy trzech rywali. Umówmy się – nikomu nie kłamiemy tak dobrze jak sobie. A teraz kibice Królewskich robić już tego nie muszą. Gdy słyszą zarzuty, bramki Cristiano ripostują za nich. 52 (w samych ćwierćfinałach, półfinałach i finałach – 35) gole w fazie pucharowej Champions League. To daje mu oczywiście pierwsze miejsce w historii rozgrywek i spore prowadzenie przed Messim, Raulem czy Szewczenką.
Często słychać ostatnio głosy, że Cristiano – owszem – strzela gole, ale jego gra ogranicza się tylko do tego. To ślepy zaułek, bo czy przy hat-tricku w półfinale Ligi Mistrzów takie opinie nie są po prostu śmieszne? Jak powiedział główny zainteresowany: “3:0 to barbarzyństwo względem rywali”. Powiedział z satysfakcją charaterystyczną dla tych, którzy upajają się władzą. Jednak w jego przypadku to nic złego, bo jest ona rzeczywista, a nie iluzoryczna.
Real w Lidze Mistrzów nie przegrał u siebie od dwóch lat. I kończyć tego nie zamierza, a dodatkowo pragnie znów sięgnąć po trofeum. Nie przejmowanie się tym, że w całej historii LM nie udało się to nikomu znaczy, że Królewscy nie mają w sobie krwi, tylko same kable. Piłkarskie roboty. Bo Realu nie paraliżuje hymn Champions League. On tylko czeka na “We are the champions” z głośników w Cardiff po finale Ligi Mistrzów. Bo po prostu stał się w niej – jak napisaliśmy we wstępie – bezkompromisowy.
SS