Czołowi polscy piłkarze powinni cieszyć się z tego, że żyją i grają w erze Roberta Lewandowskiego – to oczywiste. Napastnik Bayernu zrobił dla naszej kopanej tyle dobrego zarówno na boisku, jak i na piłkarskich salonach, że nawet nie ma sensu dłużej pochylać się nad tym zagadnieniem. Można przejść do tzw. drugiej strony medalu, która również tu występuje – „Lewy” spuścił szlaban i praktycznie zamknął drogę do zgarniania indywidualnych laurów przez innych świetnych graczy z naszego kraju. Bądźmy szczerzy – jeszcze dekadę temu wymiatający w Sevilli i wygrywający Ligę Europy Grzegorz Krychowiak musiałby chyba zrezygnować z trzeciej garderoby na rzecz pomieszczenia na statuetki. Błaszczykowski, Piszczek, Glik czy bramkarze – każdy z nich w pewnym momencie miałby spore szanse, by być „polską jedynką”, gdyby nie ta maszynka do zdobywania bramek.
Czy ten rok może przynieść przełom? Na pewno będzie o to trudno, ciągle mówimy o swego rodzaju fantastyce. Podczas dwumeczu Bayernu z Realem wspominano, że „Lewy” gra o przedłużenie swoich nadziei na Złotą Piłkę. Żadnemu innemu Polakowi taki zaszczyt nawet nie grozi, nie ma dyskusji. Jednak gdy tak patrzymy na to, jak w AS Monaco, ekipie rewelacji sezonu w Europie, radzi sobie Kamil Glik, myślimy, że wyścig o tytuł najlepszego polskiego piłkarza w tym roku nie został odwołany, ciągle trwa i choć prawdopodobnie już można z przekonaniem prognozować, że znów wygra go Lewandowski, to należy się z tego po prostu cieszyć.
To, o czym mówimy, widać również w naszej zabawie, w której na podstawie osiągnięć poszczególnych piłkarzy w ciągu każdego z dwunastu miesięcy, wskazujemy tego najlepszego na przestrzeni roku. Wyprzedzając – Lewandowski ciągle prowadzi z dość bezpieczną przewagą punktową (przypominamy – 40 pkt za pierwsze miejsce w miesiącu, 38 za drugie, 36 za trzecie i tak dalej), ale Glik awansował z miejsca czwartego na drugie. I podczas gdy napastnik będzie w maju tylko dogrywał sezon i walczył o koronę, stoper stanie w obliczu wielkich wyzwań…
Ale po kolei, do panów jeszcze wrócimy. Teraz zajmiemy się resztą, która w kwietniu również kilka razy kopnęła prosto piłkę.
Jak doskonale wiecie, piłkarze z Ekstraklasy nie rządzą w tych rankingach i chyba nie ma sensu po raz enty tłumaczyć powodów. A gdy jeszcze mówimy o gościu od czarnej roboty, to już w ogóle droga do zestawienia jest długa i kręta. Mamy jednak pełne przekonanie, że Jacek Góralski zasłużył na obecność w dwudziestce. Jagiellonia wygrała rundę zasadniczą, dobrze rozpoczęła zmagania o Puchar Maja, a stawiamy dolary przeciwko orzechom, że bez tego „Pitbulla” w środku pola punktów na koncie ekipa Probierza miałaby dziś trochę mniej. Wybaczcie, ale musimy napisać to wprost – gość zasuwa jakby miał motor w dupie.
Jeszcze o J.Góralskim.Porozmawiałem chwilę.–Zmęczony?–Nie, skąd?!:) Jak się zaraz walnę na łóżko to wstanę na mecz z Koroną:)
— Piotr Wołosik (@PiotrWolosik) 30 April 2017
To po meczu z Pogonią, ale przeciwko Zagłębiu, Cracovii i Piastowi było to samo.
Kilka dni temu polski bramkarz zgarnął nagrodę dla najlepszego piłkarza sezonu Ipswich Town. A że na chacie ma już jedno takie wyróżnienie, mamy pełny obraz – Białkowski to przede wszystkim gwarant solidności, ale nie tylko – to również lokalna gwiazda. Jeśli chodzi o kwiecień w jego wykonaniu, to na pierwszy plan wysuwa się właśnie solidność, ale choćby po meczu z Wigan, w którym polski bramkarz obronił siedem strzałów i zachował czyste konto, pojawiło się również sporo pochwał pod jego adresem.
Pod 207 dniach przerwy spowodowanej kontuzją i powrotem do zdrowia znów trafił do siatki. W dodatku było to uderzenie istotne, bo w końcówce meczu z Sassuolo Polak zapewnił remis ekipie Napoli.
Jednak to trafienie jest jeszcze ważniejsze chyba dla samego Milika. Dobry prognostyk na przyszłość, znak, że proces odbudowywania formy przebiega prawidłowo. A potrzeba cierpliwości. W lidze w kwietniu na boisku Polak spędził ledwie 41 minut w czterech meczach, 60 zagrał w Pucharze Włoch przeciwko Juve.
Pędzi po drugą w karierze koronę króla strzelców Ekstraklasy, a na horyzoncie nie widać poważnej konkurencji. Nawet jeśli sporo strzela z karnych, to nie można zapominać, że ma również spory udział w ich wywalczeniu. Prócz skuteczności imponuje formą fizyczną, obrońcy rywali coraz częściej zaczynają podkreślać, że silny jak tur, nieprzyjemny typ znów psuje im dużo krwi. To cieszy szczególnie, bo przecież prawie cały poprzedni sezon napastnik stracił przez kontuzje. W kwietniu do ligowych goli dołożył trafienie w Pucharze Polski, które było kropką nad „i” w półfinałowym dwumeczu z Pogonią Szczecin.
Bundesliga coraz bliżej. Jego VfB prowadzi w tabeli z trzema punktami przewagi nad Eintrachtem Brunszwik i Hannoverem, a nad czwartą liczącą się drużyną, Unionem Berlin, ma już sześć punktów zapasu. A sam Kamiński od 11. kolejki opuścił jakieś minuty tylko wtedy, gdy został wyrzucony w z boiska z drugą żółtą kartką i wtedy, gdy za żółtka musiał pauzować. Trenerzy mu ufają, a dziennikarze piszą pozytywne recenzje. Może bez wychwalania pod niebiosa, ale pozytywne. Do tego dochodzi jeszcze bramka przeciwko TSV 1860 Monachium. Ważna, bo w doliczonym czasie gry na wagę punktu.
Nieco obniżył loty względem jesieni, chyba nie zaskoczyliśmy was tym stwierdzeniem. Ale jak na pierwszy rok po wyjeździe z Ekstraklasy ciągle wygląda to naprawdę dobrze. Przecież nie poszedł w odstawkę, przeciwko Crotone nie zagrał tylko z powodu kartek. A z Torino zaliczył za to piątą asystę w sezonie.
Nie chcemy pisać, że Eredivisie to jego miejsce na Ziemi, ciągle liczymy, że uda mu się zaistnieć w silniejszym otoczeniu, choćby w Niemczech, skąd wspomnienia ma nie najlepsze. Ale fakty są takie, że to właśnie w Holandii Klich czuje się najlepiej. Świetnie radził sobie w Zwolle, dziś jest czołową postacią Twente Enschede, klubu z trochę wyższej półki, w którym np. ogrywa swoich talenciaków Manchester City. Polak prowadzi tę bandę, na jego ramieniu coraz częściej ląduje opaska kapitana. W kwietniu do swojego dorobku dorzucił dwie asysty, prócz gry zaczynają bronić go też liczby.
Hype, który w pewnym momencie pojawił się wokół jego osoby, trochę przycichł. Nie mogło być inaczej, bo Polak częściej niż wcześniej rozpoczyna mecze na ławce rezerwowych. Sam Zieliński przyznaje, że czuje w nogach trudy sezonu, więc to naturalna kolej rzeczy. Ale w układance Sarriego ciągle jest ważniejszą postacią niż choćby Milik. Niezależnie od liczby minut potrafi zaskoczyć dryblingiem czy też rzucić kilka piłek. W kwietniu tylko jedna z tych prób skończyła się asystą (poniżej, 7. w sezonie), ale przy lepszej skuteczności kolegów mogłoby być ich jeszcze trochę więcej. Sam też mógł wpisać się na listę strzelców, choćby w spotkaniu pucharowym z Juve, gdy kończył akcję, którą świetnym podaniem piętą zaczął Milik.
Po ostatnim spotkaniu z Bayernem Monachium „Kicker” wystawił mu szóstkę. Czyli notę oznaczającą występ poniżej krytyki, na pocieszenie można jedynie dodać, że nie był jedynym piłkarzem Wilków, który został po tym meczu tak surowo oceniony. Ale wcześniej było trochę lepiej, przyzwoicie, solidnie, choć jak wiadomo – Wolfsburg gra ostatnio bardzo słabo, a były kapitan naszej reprezentacji z reguły nie wystaje poziomem wysoko ponad kolegów. Wspomniany magazyn spekuluje, że jego czas w tej drużynie po sezonie dobiegnie końca, ale mimo tego Kuba wciąż potrafi dać jakość na tym poziomie.
Nie przepadł po wyjeździe. Wręcz przeciwnie – zaczyna ugruntowywać swoją pozycję w Sampdorii, po tym jak odpoczywał w spotkaniach z Juventusem i Genoą, dziś znów jest podstawowym zawodnikiem, ufa mu Marco Giampaolo. Jasne, zdarzają się wpadki, w kwietniu słabo wyglądał choćby na tle Sassuolo, gdzie popełnił błąd przy bramce, a ponadto mógł wylecieć z boiska z dwoma żółtymi kartkami. Ale nie zmienia to ogólnego obrazu, który jest taki, że jego przeprowadzkę należy oceniać pozytywnie.
To niespodzianka. Po raz pierwszy obrońca Cagliari pojawia się w tegorocznym zestawieniu, ale umówmy się – wcześniej było to niemożliwe. 13 minut w dwóch meczach w styczniu, 0 w lutym, 4 w marcu. Obrońca lekko przyrósł do ławki. Ale gdy trzy kolejki temu wskoczył do składu, to u boku Bruno Alvesa radzi sobie naprawdę przyzwoicie. Wpadły na jego konto pochwały, chyba nie marnuje tej szansy. Najostrzejszą przejażdżkę zaliczył przeciwko Udinese, gdzie po jego zbyt krótkim wybiciu kolega sprokurował rzut karny (niewykorzystany), również przy golu Polak nie wygrał pojedynku z asystującym Pericą, a także był bardzo bliski odrobienia tego wszystkiego i zdobycia pierwszego gola w Serie A, ale jeden z przeciwników wybił z linii bramkowej piłkę, która po jego strzale zmierzała prosto do siatki.
Empoli ciągle jest blisko strefy spadkowej, cztery kolejki przed końcem ma cztery punkty przewagi nad dobrze punktującym ostatnio Crotone. Jednak niezależnie od tego rozstrzygnięcia Skorupski zasłużył, by bronić w lepszym klubie w tej lidze. Ostatnio zaliczył „asystę” przy golu Peluso z Sassuolo i chyba trochę lepiej mógł się zachować przy uderzeniu z dystansu Duncana, ale już przeciwko Milanowi był świetny, obronił wiele strzałów, w tym ten z rzutu karnego (który sam sprokurował) i dobitkę.
Ćwierćfinały Ligi Mistrzów z Monaco. Półfinał Pucharu Niemiec z Bayernem. Mecze w Bundeslidze. Spójrzmy prawdzie w oczy, w normalnej formie przy takim rozkładzie jazdy Piszczek biłby się o zwycięstwo w tym rankingu za kwiecień. Ale nasz reprezentacyjny prawy obrońca był gorzej dysponowany niż zazwyczaj, szczególnie bolesne były błędy w Lidze Mistrzów, aż sam Tuchel postanowił publicznie wziąć go w obronę. Oczywiście przyzwoite mecze też grywał, a nawet w tych meczach, po których będą mu pamiętane głównie pomyłki, potrafił też pokazać się z dobrej strony.
Kilka dni temu Bournemouth ogłosiło, że Boruc zostaje w klubie na kolejny sezon, jego kontrakt został przedłużony po rozegraniu 32 meczów w sezonie, ale nie ma co kryć – zanosiło się na to już dawno. Bo mimo 37 lat na karku polski bramkarz to wciąż klasa, gwarancja spokoju w tyłach. Tak dobrze jak w marcu, gdy golkiper był zaliczany do grona najlepszych piłkarzy ligi w tym okresie, już nie było, ale raz, że udało się dwa razy zagrać na zero, a dwa, że nawet po spotkaniu, w którym dostał czwórkę od Tottenhamu, był chwalony przez ekspertów. I trudno się dziwić, skoro obronił dziewięć innych uderzeń.
Podobny przypadek do tego powyżej, na tapet można wziąć choćby prestiżowy mecz, derby Rzymu. Polak wpuścił trzy gole, ale nie dość, że nie można mu nic przy tym zarzucić, to jeszcze pokazał się z dobrej strony, broniąc między innymi strzały Parolo czy Felipe Andersona. Co tu dużo mówić – miesiąc będący potwierdzeniem klasy. Aż 14 czystych kont w Serie A – kapitalny wynik.
Ne zero z tyłu z Metz. Tak samo z Nantes. I z Bastią. I Dijon. Żaden z kwietniowych rywali w Ligue 1 nie potrafił sforsować defensywy, której bardzo ważnym elementem jest reprezentant Polski. Po drugim z wymienionych spotkań były zawodnik Legii trafił nawet do jedenastki kolejki wg. L’Equipe, to jego trzecie takie wyróżnienie w tym sezonie. Gorsze oceny wpadły po spotkaniu z Bastią, ale zdarza się. Bordeaux wciąż ma spore szanse, by powalczyć z Lyonem o czwarte miejsce w tabeli. Duża rzecz. Sposób na obronę Żyrondystów potrafili za to znaleźć piłkarze Angers w ćwierćfinale Pucharu Francji.
Swansea ciągle walczy o utrzymanie w Premier League. Dwa punkty straty do bezpiecznego miejsca, które dziś zajmuje Hull City, sześć do następnego Crystal Palace. Jednak nawet jeśli skończy się to spadkiem, to sumienie polskiego bramkarza będzie czyste. Z reguły robi, co może. Pięć strzałów obronionych z Tottenhamem, pięć z West Hamem, sześć z Watfordem, trzy ze Stoke, pięć z Manchesterem United. No znamy mniej zapracowanych golkiperów, koledzy zapewniają Polakowi rozrywkę. W ostatnim ze spotkań zrobił to też sędzia, który dał się nabrać Marcusowi Rashfordowi i zagwizdał „faul” Fabiańskiego w szesnastce.
Wczoraj Polak został nominowany do tytułu Piłkarza Miesiąca w Premier League przez Sky Sports, a to naprawdę fajne wyróżnienie. Wystarczy spojrzeć na towarzystwo: Hazard, Firmino, Alli, Eriksen, Benteke. To jest wielka piłka, z którą Grosicki się zderzył i naprawdę daje radę. Po meczu z Watfordem Kevin Kilbane zachwycał się jego grą i określał mianem „The Gamechanger”. Kolejną bramkę Polak wypracował przeciwko Middlesbrough, a z Southampton był bliski pierwszego trafienia po transferze, piłka po jego strzale wylądowała na słupku. Oby tak dalej.
Słodko-gorzki miesiąc, bo drużynowo z jednej strony odpadnięcie w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i półfinale Pucharu Niemiec, a z drugiej – przyklepanie kolejnego mistrzostwa. Indywidualnie – z jednej strony, popisy w ligowych meczach z Borussią Dortmund i Wolfsburgiem, z drugiej – szczególnie na tle Realu było widać, że kontuzja zostawiła po sobie pewien ślad. Ujmijmy to delikatnie – widywaliśmy lepsze mecze Lewandowskiego. Cóż, pozostaje zgarnąć koronę króla strzelców ligi, w kwietniu „Lewy” wypracował sobie niezłą pozycję wyjściową przed ostateczną batalią, dziś ma bramkę przewagi nad Aubameyangiem.
Wygrane ćwierćfinały Ligi Mistrzów, w których – patrząc całościowo – spisał się najlepiej z trójki grających Polaków. Do tego świetna gra w lidze, gdzie Monaco zmierza po tytuł mistrzowski. Po spotkaniu z Lyonem nominacją do jedenastki kolejki został wyróżniony zarówno przez France Football, jak i L’Equipe. Tydzień później strzelił ważną bramkę Tuluzie (na 1-1, skończyło się 3-1), wciąż nie odpuszcza więc w walce o miano najskuteczniejszego obrońcy na Starym Kontynencie. Piękny miesiąc, bo czego chcieć więcej?
I nasza generalka. O najważniejszej sprawie już wspomnieliśmy. Wracamy za miesiąc.
Fot. FotoPyK