Cracovia grała lepiej, Cracovia świetnie broniła. Cracovia pewnie zmierzała po trzy punkty, może nawet po pochwały, ale zapomniała, że kilka minut w piłce może zmienić wszystko. I tak też się stało: Nespor, Guldan, 2:2 i czyste frajerstwo “Pasów” stało się faktem. Jacek Zieliński zamiast więc z podniesioną głową zmierzać na konferencję, kopał z wściekłością bandę reklamową.
O pierwszych dwóch kwadransach należy zapomnieć. Serio – szkoda zapychać głowę bzdurami. Nie działo się wtedy absolutnie nic. Kopanina na całego, zawiązanie sensownej akcji dla obu drużyn było górą nie do zdobycia. Jeśli niecelny rzut wolny Brzyskiego jest jedną z najciekawszych akcji, to wiesz, że nie było powtórki tempa z ostatniego El Clasico. Znudzony Małkowski widocznie z tego wszystkiego usnął w bramce, bo jego interwencja z 32. minuty przypominała zagranie lunatyka. Tak łapał dośrodkowanie Ferraresso, że aż odbił piłkę od poprzeczki, a ta trafiła do Szczepaniaka, któremu nie pozostało nic innego jak trafić do pustaka. Kilka minut później Piątek i Dąbrowski zabrali młodego Jończego na karuzelę i zrobiło się 0:2. Zagłębie atakowało tak wytrwale, sprawnie i sprytnie, że aż zapomniało oddać w pierwszej połowie celny strzał.
Owszem, po zmianie stron widać było, że lubinianie przestali prezentować zaangażowanie wczasowiczów kopiących na kacu na plaży w Mielnie, niemniej efektów tyle co kot napłakał. Symbolem Mazek, któremu naprawdę chciało się za ośmiu, ciągle był pod grą, ciągle szukał nowych rozwiązań, dryblingów, wrzutek, ale prawie nigdy nic z tego wynikało. Jeden celny strzał Tosika, wykonany bardziej siłą woli i złapany przez Sandomierskiego w zęby, dowodem tego jak szczelnie grał wówczas blok obronny Pasów. Dość powiedzieć, że raz za razem pewnie interweniował Brzyski, a Ferraresso dla odmiany nie popełnił żadnego kompromitującego błędu – innymi słowy, niemożliwe nie istnieje. Stokowiec dał drużynie impuls trafnymi zmianami, bo Janoszka i Buksa wprowadzili ożywienie w szeregi gospodarzy, ale to wciąż nie było to. Nie śmierdziało golem, a co dopiero odrobieniem strat. Sandomierski może nie miał tyle czasu, żeby bić rekordy w węża na telefonie, ale gdyby się uparł to na papierosa znalazłby minutę.
I wtedy przyszła końcówka. Janoszka dostaje piłkę przy linii środkowej, a potem biegnie. Biegnie pięć metrów, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia. Tak dotarł pod pole karne, a tu rzuciło się na niego trzech obrońców Cracovii. Odegrał więc do Nespora a ten zrewanżował się Stokowcowi za cierpliwość, bo Czech był od dawna do zmiany. Tu jednak huknął przepięknie. No dobrze, bramka honorowa i koniec, przecież Pasy za solidnie wyglądały w tyłach przez tyle minut, prawda? Błąd. Dla odmiany w ich poczynania wkradło się totalne zamieszanie, grali w myśl “kupą mości panowie” albo “na chaos” z kuchni trenerskiej Świra. Z tego urodził się gol rodem z podwórkowych derbów: dziesięciu piłkarzy na dwóch metrach kwadratowych, jedynym, który sięgnął piłki jest Guldan, a potem klasyczny szczur wpada do bramki. Cóż, nie było to najbardziej koronkowe, finezyjne zagranie jakie widzieliśmy w życiu, ale dało efekt.
Zagłębie niech jednak zbyt hucznie nie świętuje, bo gdy emocje opadną, wszyscy w Lubinie przypomną sobie, że uratowano tylko punkt u siebie z Cracovią po słabiutkim występie, w którym dwie bramki władowali Miedziowym wychowankowie. Nie wygrali od połowy lutego, forma zespołu wciąż jest katastrofalna i również po tym spotkaniu Stokowiec ma więcej pytań niż odpowiedzi. Zieliński oczywiście też, bo sfrajerzyć tak spektakularnie w takim momencie sezonu – duża sztuka. Skoro to im się udało, to spadek także może.
Fot. 400mm.pl