Po tym, jak Lech, Lechia i Jagiellonia perfekcyjnie wywiązywały się z roli faworyta i pokazały, że jest różnica między kandydatami do tytułu a pozostałą czwórką, poza ramy wyszła Legia. Aktualny mistrz Polski zamiast na ostatniej prostej podkręcać tempo, wyłożył się na pierwszej przeszkodzie. Mimo że wywalczył 14 punktów więcej od Wisły, mimo że grał u siebie i, znając wyniki konkurencji, potrzebował zwycięstwa – absolutnie zawiódł. A na końcowy remis z Białą Gwiazdą i tak nie powinni w stolicy narzekać.
Legia już w pierwszej połowie robiła wiele, by do siebie zniechęcić. Kibiców, którzy pozwalali sobie na pojedyncze gwizdy. Komentatorów, którzy w pewnym momencie zaczęli rozmawiać o lidze angielskiej i meczu Evertonu z Chelsea. Widzów, którzy przed telewizorami musieli co jakiś czas się szczypać, by nie zasnąć…
Mizerny strzał Nagy’ego w sam środek bramki, nieczyste trafienie w piłkę Necida z bliska, uderzenie Kopczyńskiego zbyt lekkie i zbyt niecelne, bomba Odjidji-Ofoe wysoko nad poprzeczką. A jak już naprawdę ładną akcję udało się skonstruować, jak już Hlousek dograł w pole karne do dobrze ustawionego Necida, ten machnął nogą obok futbolówki. Tak do przerwy grała Legia… Drużyna, która do zestawienia “akcje meczu” oddelegowała strzał Moulina z dystansu w sam środek bramki. Kontrpropozycja Wisły na równie wysokim poziomie: strzał Brożka w boczną siatkę.
Akcja Meczu z 1 połowy. Szału nie ma. Podanie do bramkarza z 20 metrów Moulina i strzał w boczną siatkę Brożka.Panowie, Polska patrzy.
— Mateusz Borek (@BorekMati) April 30, 2017
Ale, tak po prawdzie, lepiej było nie patrzeć. Trzy celne strzały do przerwy – trzy rozczarowujące. Mimo że celność podań nie była aż tak niska (86-78 proc.), to właśnie wymiana piłki pomiędzy legionistami zawodziła. Przegrywali środek pola, gdzie świetnie funkcjonował tercet Llonch-Brlek-Mączyński, nawet Odjidja-Ofoe nie był w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności za grę. Uryga co chwila odcinał Necida od piłek, u Radovicia ciężko było doszukać się dobrych zagrań, Nagy robił tylko wiatr.
W drugiej połowie Wisła była już mniej zdyscyplinowana i bardziej chciała się otworzyć, przez co więcej miejsca do gry miała Legia. Ale u gospodarzy znów wszystko wyglądało tak samo: Vadis nad bramką, Moulin pudłuje, Nagy zbyt mocno wrzuca do Necida. W końcu jednak Brlek podbił stempel jakości: z koła środkowego posłał świetną piłkę w pole karne do Brożka, ten zwiódł Dąbrowskiego, który go podciął. Chorwat trafił z jedenastki, a po chwili oddał potężną bombę z dystansu, którą obronił Malarz. Mogło być 0:2, mogło być po meczu.
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim… miał miejsce pierwszy celny strzał po przerwie legionistów. Po godzinie gry Jacek Magiera wymienił Kopczyńskiego i Necida na Guilherme i Hamalainena. Fin znów miał chęci, by zostać bohaterem: uderzył sprzed pola karnego w sam środek, po rogu spudłował głową, no i w sytuacji sam na sam trafił w poprzeczkę. Ta ostatnia okazja była zdecydowanie najlepsza, akurat chwilę po wyrównaniu, gdy Jędrzejczyk skorzystał z dośrodkowania Hlouska. I to były dwie dobre minuty Legii, jedne z dziś niewielu dobrych.
Gdybyśmy napisali tylko, że to Legia była słaba, wyrządzilibyśmy krzywdę wiślakom. Podopieczni Kiko Ramireza byli świetnie zorganizowani, postawili twardy mur w środku pola, nie dali się też ogrywać na bokach. Zresztą, wystarczy spojrzeć na gola, którego stracili: zniechęcony Odjidja-Ofoe tym, że nie może zyskać przestrzeni, zagrał do lewego obrońcy, a ten wrzucił na głowę prawego obrońcy. Dopiero zaangażowanie tak dużych sił złamało krakowian. I nie mamy najmniejszych wątpliwości, że jeszcze niejedni będą mieli z nimi problemy.
Fot.FotoPyk