Patrząc dziś na ranking FIFA można zrobić wielkie oczy z kilku powodów, na przykład widząc Polskę przed Włochami. Jeżeli ktoś sprzedałby nam taką wizję jeszcze 3-4 lata temu, bez chwili zawahania wysłalibyśmy go do psychiatryka. Od przejęcia naszej reprezentacji przez Adama Nawałkę naprawdę sporo się jednak zmieniło. Gdybyśmy mieli dzisiaj grać z zawodnikami Italii, to – taką mamy nadzieję – mecz byłby w miarę wyrównany. Czyli że byłoby jednak zupełnie inaczej niż równe 20 lat temu w eliminacjach do mundialu, kiedy zmierzyliśmy się z „makaroniarzami i zebraliśmy od nich srogie baty.
Pamiętamy to złote pokolenie Włochów: Gianfranco Zola, Paolo Maldini, Roberto Baggio. Mieli bardzo dobrą pakę, pod batutą genialnego trenera i zarazem ojca Paolo, Cesarego Maldiniego. Ta ekipa była zwyczajnie skazana na sukces na mistrzostwach świata w 1998 roku, organizowanych we Francji. Pech chciał, że „Azzurri” trafili w ćwierćfinale na gospodarzy, jak i również późniejszych triumfatorów całego turnieju, którzy się mocno z nimi pomęczyli, ale ostatecznie wyeliminowali ekipę z Półwyspu Apenińskiego po serii rzutów karnych. I było to we Włoszech odebrane jako sporego kalibru zawód.
My też mieliśmy niezłą ekipę, ale jednak z kilku półek niżej: Piotra Nowaka, Tomasza Wałdocha, Marka Citkę i kilku innych. I my na mundial nie awansowaliśmy, oblewając test generalny, jakim było właśnie starcie z Włochami w Neapolu. A w futbolu poprawek nie ma.
Włosi od samego początku rozbroili naszą ofensywę, a że mieli w tamtym momencie jedną z najlepszych obron na świecie, wcale nie było to dla nich takie trudne. Do 24. minuty jeszcze się nad nami litowali, ale wtedy Roberto Di Matteo jako pierwszy tego dnia pokonał Andrzeja Woźniaka. Wtedy też w naszych szeregach wszystko się posypało. Na drugie trafienie nie musieliśmy długo czekać. Na siedem minut przed końcem pierwszej odsłony Paolo Maldini zaskoczył naszego bramkarza i sprawił, że z bezpiecznym 2:0 Włosi mogli udać się do szatni.
Antoni Piechniczek musiał reagować, by może przynajmniej w jakimś stopniu wstrząsnąć piłkarzami. Na boisko wprowadził więc Warzychę i Majaka, którzy zastąpili Kucharskiego i Wałdocha. Na nic się to zdało, bo uwielbiany we Włoszech Roberto Baggio w 62. minucie strzelił na 3:0 i tym samym zamknął mecz, jak i po części całe eliminacje dla naszej drużyny.
Czy z tych eliminacji można było trochę więcej wycisnąć? Pewnie i tak, bo gdyby tylko wygrać jedno z czterech spotkań przeciwko Anglikom bądź Włochom, to nasza sytuacja wcale nie musiałaby być beznadziejna. Gdybyśmy mieli z tyłu głowy, że wciąż pozostajemy w grze, to ostatnie spotkanie przeciwko Gruzinom być może nie skończyłoby się aż taką katastrofą (dostaliśmy 0:3 w Tbilisi). Tego jednak nigdy już się nie dowiemy…