Uderzenie Leo Messiego w drugiej minucie doliczonego czasu gry na Santiago Bernabeu nie wywróciło tabeli ligi hiszpańskiej do góry nogami. Różnica punktowa była niewielka, teraz po prostu jej nie ma. Ale mimo wszystko – trzecia bramka Barcelony na stadionie Realu Madryt drastycznie zmieniła marginesy błędów, które mogą popełnić obaj hiszpańscy giganci. Jeszcze na trzydzieści sekund przed końcowym gwizdkiem wydawało się, że w słowie „mistrz Real Madryt” brakuje już tylko kropeczki nad literą i. Dziś bardziej zgodne z prawdą byłoby stwierdzenie, że dopisać trzeba jeszcze przynajmniej kilka liter.
By dobrze oddać znaczenie gola Messiego, przywołajmy najpierw sytuację, która miałaby miejsce, gdyby Real dowiózł do końca 2:2, zamiast walczyć o trzeciego gola z nadzianiem się na kontrę Katalończyków.
Tabela wyglądałaby tak:
1. Real 76 punktów, 32 mecze
2. Barcelona 73 punkty, 33 mecze
W praktyce oznacza to, że nawet w przypadku 5 zwycięstw Barcelony w ostatnich 5 kolejkach sezonu, Real mógłby sobie pozwolić na zdobycie zaledwie 13 punktów w swoich pozostałych sześciu spotkaniach. 4 wygrane, 1 remis i 1 porażka – to brzmi właściwie jak gwarancja sukcesu, szczególnie biorąc pod uwagę klasę pozostałych rywali.
Niestety dla kibiców ze stolicy – grający w dziesiątkę Real postanowił zaatakować sześcioma piłkarzami, co było godne podziwu i oklasków nawet od fanów Barcelony, ale tak ryzykowne, że kwestią sekund była nadciągająca zemsta za brawurę. I tabela wygląda w ten sposób…
1. Barcelona 75 punktów, 33 mecze, lepszy bilans meczów bezpośrednich a nawet gole
2. Real 75 punktów, 32 mecze
Wspomniany margines błędu wygląda tak, że przy pięciu zwycięstwach Barcelony, pięć razy musi wygrać również Real, a w szóstym, bonusowym spotkaniu dorzucić przynajmniej remis. Nadal dla drużyny tej klasy wygląda to na wyzwanie porównywalne ze spacerem w parku, może przy delikatnej mżawce i niewygodnych butach, ale mimo wszystko – możliwość bezkarnego przegrania 1 z 6 spotkań i zremisowania w kolejnym zamieniono na konieczność zwyciężenia za każdym razem, gdy z 3 punktami z murawy zejdzie Barcelona.
No dobra, tyle teorii dotyczących tabeli, jak sprawa ma się z terminarzem? Dużo odpowiedzi uzyskamy już w nadchodzących 7 dniach – La Liga gra bowiem 34. kolejkę w środku tygodnia. Spójrzmy na pełen zestaw spotkań czołowych hiszpańskich drużyn:
34. kolejka, środa
19.30 Barcelona – Osasuna (20. miejsce w tabeli)
21.30 Deportivo La Coruna (16.) – Real Madryt
35. kolejka, sobota
16.15 Real – Valencia (12.)
20.45 Espanyol (9.) – Barcelona
36. kolejka, sobota (6 maja)
Barcelona – Villarreal (5.)
Granada (19.) – Real
37. kolejka, niedziela (14 maja)
Real – Sevilla (4.)
Las Palmas (13.) – Barcelona
38. kolejka, niedziela (21 maja)
Barcelona – Eibar (8.)
Malaga (15.) – Real Madryt
Do tego zostaje as w rękawie „Królewskich” – wyjazdowy mecz z Celtą Vigo, dziesiątą w tabeli.
Na pierwszy, drugi i siódmy rzut oka widać, że w przeważającej liczbie meczów zwycięstwo faworytów to formalność. Niewiarygodna wydaje się sytuacja, by powoli oswajające się ze spadkiem Osasuna czy Granada nagle urwały punkty murowanym faworytom z Kastylii i Katalonii. Oba kluby mają po jednym meczu z ekipami z ligowych wyższych sfer – Barca gra u siebie z Villarrealem, Real z kolei ugości Sevillę. W teorii trochę trudniej ma tu Zidane ze swoimi piłkarzami, ale to rekompensują pozostałe mecze – Real gra z dołem, z Malagą, Deportivo i rozbitą Valencią. Aha, no i jeszcze w kontekście ich meczu z Granadą, warto przypomnieć, kto ich trenuje.
https://twitter.com/LiamJM10TV/status/853355101842546688
Barcelona ma mecze ze środkiem, z Las Palmas oraz zapowiadające się najciekawiej czy może najtrudniej – wyjazdowe derby na boisku Espanyolu. Generalnie jednak terminarze można sprowadzić do tego, że:
– po jednym trudnym rywalu faworyci przyjmują na swoim terenie
– obie ekipy czeka jeden umiarkowanie trudny mecz wyjazdowy – Real na stadionie Celty Vigo, Barcelona po drugiej stronie miasta
– po jednym rywalu ze strefy spadkowej
– Real ma jeden wyjazd więcej, ale też dwóch rywali tuż znad strefy spadkowej
No dobra, to teraz tak zwane przeciwwskazania, czyli gdzie występuje największe prawdopodobieństwo wpadki. Jeśli chodzi o mecze poza ligą, w lepszej sytuacji jest Barcelona. Ona gra już tylko finał Pucharu Króla z Alaves, w dodatku w momencie, gdy liga już się skończy. Real z kolei czekają dwa arcytrudne starcia derbowe w półfinałach Ligi Mistrzów – Atletico to rywal o tyle nieprzyjemny, że nawet zwycięstwa nad nim czuć na nogach, w płucach oraz w głowach. A jeśli dodamy do tego całkiem prawdopodobny finał – z sześciu spotkań robi się dziewięć, każde o niebywałym ciężarze gatunkowym.
Do tej pory tę niedogodność Real neutralizował szeroką ławką, prawdopodobnie szerszą i pozostającą na wyższym poziomie aniżeli u rywala. Zinedine Zidane dokonał rzeczy nieprawdopodobnej, trzymając w jednej szatni Ronaldo, Bale’a, Benzemę, Moratę, Asensio, Rodrigueza, Vazqueza i Isco bez przesadnych strat w ludziach, to znaczy – bez fochów, bez wzajemnych pretensji i obrażonej miny przy schodzeniu z boiska. Tak, pomagały mu w tym kontuzje i nieprawdopodobna liczba rozgrywanych meczów na wszystkich frontach, ale mimo wszystko – w wielu klubach daliby się pokroić za zawodników z numerami 16, 17 czy 18 w drużynowej hierarchii Realu. To samo tyczyło się defensywy – za Pepe wskakiwał Varane, za Varane’a Nacho i tak dalej. Teraz jednak Realowi został tak naprawdę jeden zdrowy i wyczyszczony z kartek środkowy obrońca – właśnie Nacho Fernandez, w normalnych okolicznościach prawdopodobnie wybór numer cztery. Wobec nieobecności Pepe, Varane’a i czerwonej kartki Ramosa (z wciąż nieznanym zawieszeniem, bo przecież i bandycki faul, i ironiczne brawa) – na środek mogą powędrować Casemiro czy nawet Mateo Kovacić.
Do tego odnowiony uraz Garetha Bale’a i w efekcie wyjściowa jedenastka Realu na nadchodzące mecze może być daleka od optymalnej.
Pocieszające dla fanów Realu – tak naprawdę z najbliższymi rywalami, czyli Deportivo i Valencią, Real mógłby zagrać drugi składem a i tak byłby faworytem.
A co po drugiej stronie? W Barcelonie najbardziej istotna informacja to zawieszenie Neymara, ale nie ma sensu nad tym specjalnie rozpaczać – akurat siła ofensywna Katalończyków na żadnym etapie sezonu nie była jej problemem. Co innego z linią pomocy, ale… Andre Gomes, do tej pory bezlitośnie krytykowany, w Madrycie dał świetną zmianę. Obecny lider tabeli ma mniej zmartwień, ale też naszym zdaniem zmiennicy z Barcelony daliby mniej jakości, niż odpowiednicy ze stolicy. Nie da się więc zdecydowanym głosem powiedzieć – tak, Barcelona ma przewagę, bo Ramos pauzuje za czerwoną kartkę, albo odwrotnie – to Real wygląda na silniejszy, bo Bale’a zastąpi Asensio, James czy Isco, a nie Paco Alcacer.
Werdykt? Terminarz ligowy raczej remisowy, szerokość kadry na korzyść Realu, ale liczba meczów zdecydowanie na plus dla Barcelony. Jakość? Bezdyskusyjna w obu drużynach, podobnie jak status faworyta w każdym z 11 pozostałych do rozstrzygnięcia kwestii mistrzostwa spotkań. Wiele wskazuje więc na to, że zadecyduje albo pojedyncza wywrotka, albo… dotychczasowa dyspozycja. I fakt, że Real 75 „oczek” zebrał o jeden mecz szybciej. Wcale niewykluczony jest naszym zdaniem scenariusz, w którym i jedni, i drudzy wygrywają wszystko.
A wtedy mistrzem Hiszpanii w sezonie 2016/17 zostanie Real Madryt.