Chociaż to tekst o Rafaelu Nadalu, to zaczniemy go od… Andrzeja Woźniaka. Bo skoro nasz bramkarz został kiedyś okrzyknięty „Księciem Paryża” po remisowym meczu z Francją, który tak naprawdę nic nie dał naszej reprezentacji, to jaki tytuł nadać Hiszpanowi, który w swojej dotychczasowej karierze aż 9-krotnie wygrywał wielkoszlemowy French Open? A to przecież jeszcze nie koniec, bo tenisowa legenda z Majorki – chociaż umęczona kontuzjami – ostrzy sobie zęby na wymarzoną „La Decimę”, czyli dziesiątą wygraną na kortach Rolanda Garrosa. Jeżeli tego dokona, zostanie pierwszym tenisistą w historii, który będzie miał na koncie dwucyfrową liczbę triumfów w jednym turnieju Wielkiego Szlema! I byłby to bez wątpienia jeden z najbardziej zwariowanych tenisowych rekordów.
Kto wie, jakby potoczyła się jednak paryska przygoda Nadala, gdyby w 2005 r. nie wytrzymał ciśnienia w krytycznym momencie finałowego meczu z Mariano Puertą. Młokos z Hiszpanii prowadził wprawdzie już 2:1 w setach, ale w czwartym stał pod ścianą. Przegrywał 4:5 w gemach, w kolejnym było już 15:40, a jakby tego było jeszcze mało, to przy podaniu Argentyńczyka. Wtedy jednak jeszcze bardziej podkręcił tempo, zagrał jeszcze bardziej na granicy ryzyka, ale opłaciło się – Puerta zaczął uderzać po autach lub w siatkę. 19-letni Nadal wygrzebał się z niezłego bajzlu, wyciągnął tamtego gema, a potem dokończył dzieła: skończyło się na wygranej 3:1.
– On był jak huragan, którzy szalał tam przez dwa tygodnie. Wyglądał i prezentował się zupełnie inaczej niż Roger Federer i reszta chłopaków. Był jak gwiazda rocka. Nazwaliśmy go matadorem. Był tak silny. Był taki młody, miał dziewiętnaście lat, ale bił wszystkich – mówiła na łamach „USA Today” francuska dziennikarka Carole Bouchard, która śledziła tamten pamiętny turniej. Mówiąc o rocku nawiązywała oczywiście do bandany na głowie Nadala, jego długich włosów i momentami wybuchowego charakteru.
– Kiedy wygrałem tu pierwszy raz, wtedy był to dla mnie najważniejszy dzień w karierze. Po zwycięstwie wróciłem do hotelu i pomyślałem sobie: „OK., wygrałem najważniejszą rzecz, jaką mogłem wygrać w tenisie. Teraz będę grał z mniejszą presją do końca kariery”. Prawda była jednak odwrotna. Każdego kolejnego roku grałem z jeszcze większą presją – opowiadał Rafa w 2015 r. przy okazji dziesiątej rocznicy tamtego sukcesu.
Był fizycznym wrakiem
Potem w latach 2006-2008 wystąpił w trzech kolejnych finałach French Open, za każdym razem pokonując w nich Rogera Federera. To wtedy na dobre rozkręciła się ich kosmiczna rywalizacja, której kulminacją był – okrzyknięty przez niektórych ekspertów meczem wszech czasów – słynny finał Wimbledonu w 2008 r., wygrany przez Nadala 3:2.
O wyniszczającej rywalizacji z Federerem, z którym z czasem się prywatnie zaprzyjaźnił, szeroko opowiedział później w swojej biografii „Rafa” spisanej piórem Johna Carlina: „Wytrzymałość. To ważne słowo. Musisz być silny fizycznie, nigdy nie odpuszczać i radzić sobie ze wszystkim co napotkasz: dobre, czy złe. Nie wolno ci pozwolić, by dobre, czy złe uderzenia zbiły cię z tropu. Muszę być skoncentrowany, nic nie może mnie rozpraszać, muszę trzymać się planu. Jeśli mam zagrać 20 razy na bekhend Federera, to tak zrobię, a nie 19 razy. Jeśli mam ciągnąć wymianę do 10, 12, czy 15 uderzeń, aby mieć odpowiednią piłkę do skończenia, to będę czekał. W meczu są momenty, kiedy możesz kończyć piłki, ale masz 70 proc. szansy powodzenia. A jeśli poczekasz kolejne pięć uderzeń, to twoje szanse na skończenie rosną do 85 proc., więc trzeba być czujnym, cierpliwym, nie spieszyć się”.
Kryzys przyszedł w 2009 r., kiedy odpadł już w 4. rundzie ze Szwedem Robinem Soderlingiem. To była gigantyczna sensacja, która otworzyła tym samym drogę do wygranej w turnieju Federerowi. Dla Szwajcara – który wtedy po wywrotce Rafy na pewno odczuł wielką ulgę – jest to zresztą do dziś jedyny triumf na paryskich kortach. Bo na francuskiej mączce zwyczajnie nigdy nie miał szans z Hiszpanem. Tak samo było też w finale w 2011 r. Oprócz niego Nadal pokonywał w finałach French Open także Soderlinga (2010), Novaka Djokovicia (2012, 2014) i Davida Ferrera (2013). Ostatnie lata były jednak dla niego nad Sekwaną trudne. Najpierw w 2015 r. przegrał w ćwierćfinale z Djokoviciem, a rok później musiał wycofać się z turnieju z powodu paskudnej kontuzji nadgarstka. – Gdybym grał, mój nadgarstek złamałby się w ciągu kilku dni – mówił po ogłoszeniu swojej decyzji.
– Przyzwyczailiśmy się do Nadala, który jest wzorcem w kwestii przygotowania fizycznego, ale pod koniec ubiegłego sezonu wyglądał fatalnie – mówi Weszło Lech Sidor, były tenisista, a obecnie ekspert Eurosportu. – Wyglądał fatalnie, dlatego że przedobrzył. Tak już jest, że kiedy zawodnik wychodzi z kontuzji i wraca, to pojawia się taki moment, kiedy dostaje nagły strzał wszystkiego: adrenaliny, podwójnej mocy, chęci. I jeśli zawodnik nie dozuje tego z głową, tylko idzie na umór, to płaci potem za to bardzo wysoką cenę: po prostu zaciera swój organizm i jest wrakiem. Może nie jest kontuzjowany, ale nie prezentuje odpowiedniej wartości. Moim zdaniem on w pewnym momencie wypalił się dramatycznie.
Na mączce jego tenisowe ego rośnie
Ale kolejny raz się pozbierał. Po pechowym ubiegłym sezonie, kiedy musiał zrezygnować także z występu w Wimbledonie, ten rozpoczął jednak dobrze. Docierał do finałów w Australian Open i Miami, chociaż ostatecznie oba przegrał z Federerem. Był także w finale turnieju w Acapulco, ale i tam przegrał. Tyle tylko, że Nadal na twardych kortach, a Nadal na ziemnych, to zupełnie inna bajka.
– Gra bardzo dobrze na twardym, ale nie czerpie z tego takiej satysfakcji. Najbardziej czeka, aż pojawią się korty ziemne, żeby znów mógł się na nich ślizgać. Na przykładzie trwającego turnieju w Monte Carlo widać, jak wielu graczy ma kłopoty z wejściem w sezon letni, ziemny (kiedy pisaliśmy ten tekst, Hiszpan awansował do półfinału – red.). A on czuje się tam jak ryba w wodzie. Nadal, zdrowy czy nie, łaknie tej ziemi jak kania dżdżu. Od razu widać, że tam jego tenisowe ego rośnie. Na pewno będzie się liczył w Roland Garros – dodaje Sidor.
Można powiedzieć, jak na króla mączki przystało. Eksperci, którzy już dawno obwołali go najlepszych zawodnikiem w historii specjalizującym się w grze na kortach ziemnych, jako źródło jego sukcesów wymieniali m.in. niesamowitą motorykę i żelazną kondycję. Chociaż dziś nie gra już na takich obrotach, jak wcześniej.
To nawet w pewnym sensie zabawne, że przez lata takimi atrybutami niszczył we Francji kolejnych rywali gość, który w dzieciństwie uchodził za… niezdarę i dziecko dość bojaźliwe. Nadal przyznawał w swojej biografii, że będąc dzieckiem nie posiadał naturalnej koordynacji ruchowej. Do tego stopnia, że kiedy jego rodzina wybierała się na tradycyjne niedzielne wycieczki rowerowe, on zawsze ich unikał. Mały Rafa zwyczajnie bał się, że spadnie z roweru. Kiedy później zdał egzamin na prawo jazdy, jego matka chrzestna ponoć tylko westchnęła: – Teraz to się dopiero zacznie niebezpieczeństwo.
„Dycha” zapewni mu miejsce w historii
Dziś są to już jednak tylko nic nieznaczące anegdoty. A cel pozostaje niezmiennie ten sam od 2015 r. – wygrać po raz kolejny French Open (rusza 28 maja – red.) i zostać tym samym pierwszym zawodnikiem w historii, który będzie miał w swoim CV dziesięć wygranych w tym samym turnieju wielkoszlemowym. Wygrana w Paryżu dałaby mu także samodzielne drugie miejsce w rankingu zawodników z największą liczbą wygranych turniejów Wielkiego Szlema. Obecnie Hiszpan zajmuje drugą pozycję wraz z Petem Samprasem – obaj mają po 14 zwycięstw. Prowadzący Federer ma ich 18.
– W ostatnich kilku latach Nadal pozostaje nieco w cieniu bijących kolejne rekordy Federera i Djokovicia. Ale wydaje mi się, że to właśnie jest ten moment, ta chwila, żeby zawalczyć o tę wymarzoną dziesiątkę i przejść do historii. Żeby był bezsprzecznie najlepszy chociaż w tym jednym elemencie tenisowej układanki – mówi Lech Sidor.
Chociaż Nadal jest dziś dopiero siódmym zawodnikiem rankingu ATP, a Federer czwartym, to wygląda na to, że byłby to wprost wymarzony finał w Paryżu.
– Z punktu widzenia kibica, w finale chciałbym zobaczyć na tle dobrego Nadala świetnego Federera – dodaje ekspert Eurosportu.
– Bo Szwajcar przygotowuje się do tego Rolanda jak mało kto. Może opowiadać pierdoły, że coś go strzyka, coś go boli i musi się oszczędzać, ale po tym jak wygrał w tym roku nie tylko AO, ale także Indian Wells i Miami, na pewno przyjedzie do Paryża niebywale naładowany. Obaj się starzeją, obaj są coraz słabsi, ale Federer będzie chciał udowodnić, że też potrafi wygrywać na mączce. A Nadal będzie chciał przejść do historii. To może być dla niego ostatni taki moment, bo dwanaście miesięcy wysiłku do kolejnego turnieju przy takim stylu grania, to jak morderstwo.
Pytanie, co o takim scenariuszu sądzą Andy Murray, Novak Djokovic i Stan Wawrinka…
RAFAŁ BIEŃKOWSKI