Praktycznie dla każdej reprezentacji mecze z Włochami określane są jako trudne lub nawet bardzo trudne. Nasza reprezentacja w 1980 roku pokazała jednak charakter i, mimo że był to tylko mecz towarzyski, wolę walki. Dzisiaj przypomnimy to szalone spotkanie, które rozstrzygnęło się już w pierwszej połowie.
Niektórzy nie do końca słusznie uważają, że mecze towarzyskie, to tak zwane “mecze o pietruszkę”, bo skoro drużyna nie zgromadzi żadnych punktów, to pewnie i podejście do samego spotkania ma skrajnie luzackie. Nic jednak bardziej mylnego, bo tego typu spotkania stanowią zazwyczaj wyzwanie choćby dla rezerwowych zawodników, którzy mogą udowodnić selekcjonerowi swoją wartość. Za takie starcie traktujemy mecz z 19 kwietnia 1980 roku, który rozegrany został w Turynie.
Już w jednej z pierwszych akcji meczu Włosi najpierw rozklepali naszą obronę, następnie uderzyli na bramkę, a Piotr Mowlik popełnił błąd wypluwając piłkę pod nogi Franco Causio. Lecz jeśli ktoś myślał, że to zapowiedź tego, jak potoczy się to spotkanie, to grubo się pomylił. Chwilę później odebraliśmy jednak piłkę w środku pola i momentalnie przenieśliśmy ciężar gry na prawe skrzydło do Janusza Sybisa. Ten oddał fenomenalny strzał, czym zaskoczył kibiców zebranych na stadionie w Turynie.
Kolejny cios wyprowadzili ponownie Włosi. Kilka szybkich podań i Gaetano Scirea pakujący futbolówkę do siatki Mowlika. Znów jednak z przytomną kontrą wyszli Polacy, którzy kilkanaście minut później, gdy sędzia podyktował jedenastkę dla „Biało-czerwonych”. Wyzwania podjął się Andrzej Szarmach i pewnie uderzył z wapna.