Przez całą karierę mówili o nim, jako o czołowym reprezentancie podwórkowego stylu gry. „Strassenkicker”, czyli uliczny grajek. Chłopak z blokowiska, który możliwie jak najdokładniej starał się przenosić młodzieńczą fantazję i frajdę z kopania na największe stadiony świata. Ze swoją karierą reprezentacyjną trafił w punkt stając się uosobieniem rewolucji, jaka w pierwszej dekadzie XXI. wieku, przeszła przez niemiecki futbol. Nieco gorzej było z klubowym odłamem przygody, ale i takie CV, jakim może się pochwalić “Poldi”, wygląda mimo wszystko imponująco. Lukas Podolski, czyli “historia od dwuletniego chłopca, który z piłką w ręce przyjechał do Niemiec, do mistrza świata”.
A jak Arsenal.
Z Podolskim w Arsenalu było trochę tak, jak z Podolskim w każdym innym klubie, do którego trafiał kiedy akurat nie był piłkarzem FC Koeln. Niby wykręcał jakieś liczby, niby prezentował się całkiem przyzwoicie, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że stać go na więcej. Znacznie więcej. Życie w północnym Londynie służyło mu zwłaszcza przez pierwsze dwa lata gry. Dopiero w sezonie 2014/2015 stracił nieco grunt pod nogami, został wypchnięty na margines i jasne stało się, że jeśli chce regularnych występów, to musi zmienić barwy.
B jak Ballack.
„Poldi”, zawsze wesoły i pogodny, miewał jednak chwile frustracji. Gość, który w szatni reprezentacji Niemiec uchodził za wesołka dbającego o atmosferę, kilka lat temu… spoliczkował własnego kapitana. Jest 2009 rok, Niemcy rozgrywają mecz z Walią w którego trakcie na środku boiska Ballack poucza Lukasa w kwestii taktyki. Jak odpowiada napastnik? Szybkim „liściem”.
Po meczu obaj panowie dali sobie po razie zostali oczywiście dorwani przez dziennikarzy, ale kurtuazyjnie wywijali się mówiąc, że sprawę wyjaśnią sobie w hotelu. I choć próbowano jeszcze rozdmuchać ich konflikt, to ten został zażegnany zanim w ogóle zdołał się zaognić. W kolejnych latach Podolski bowiem niezwykle ciepło wypowiadał się o swoim koledze twierdząc, że takich charakterów brakuje w dzisiejszym futbolu. – Bo nie samym talentem wygrywa się mecze – zwykł twierdzić.
C jak Ciuchy.
Jak każdy przytomnie reagujący na zamieszanie wokół siebie piłkarz, tak i Podolski postanowił stworzyć własną linię ubrań – Strassenkicker. Motyw przewodni? Oczywiście piłka nożna w stylu ulicznym. Do kupienia są jednak nie tylko ciuchy związane ze sportem, bo znaleźć możemy i kolekcję męską, i damską, i dziecięcą.
D jak Dziennikarze.
Poza boiskiem, zupełnie tak jak i na nim, Podolski to kompletny luzak, co ma też swoje przełożenie na jego rozmowy z dziennikarzami. Nie stroni od żartów, chętnie wbija szpileczki, lubi się rozgadać, ale gdy trzeba – szybko ucina temat. Jak na przykład wtedy, gdy namolni reporterzy męczyli go po mundialowej porażce z Włochami, a on ripostował: „Będę odpowiadał krótko, to zaoszczędzicie czasu na spisywanie moich wypowiedzi”.
Generalnie w trakcie całej swojej kariery chętnie zabierał głos, nie unikał podstawianych mu pod nos mikrofonów.
– Lubię dobrą atmosferę, ale nie jestem klaunem. Po prostu kocham piłkę nożną, uczyłem się jej na podwórku, ten sport przynosi mi radość, więc dlatego tak na to wszystko reaguję. To, że mogę grać, traktuję jako prezent od Boga. Gram z pasją i miłością i tego staram się uczyć moich młodszych kolegów – mówił o sensie swojej pracy.
– To historia od dwuletniego chłopca, który z piłką w ręce przyjechał do Niemiec, do mistrza świata – to znacznie więcej niż mógłbym sobie wymarzyć – podsumowywał swoją karierę.
– Piłka nożna to prosty sport. Wystarczy trafić do bramki i można iść do domu.
– Gdy skończę karierę, będę żył jak normalny człowiek. Rano wyjdę po bułki, a potem zawiozę dzieci do szkoły.
E jak Epizod.
Ten filmowy, w którym “Poldi” zagrał rolę drugoplanową. Tytuł “Macho Man” raczej niewiele wam powie, bo i trudno by cokolwiek mówił, skoro światowych festiwali nigdy nie podbił i raczej już nie podbije. To zabawna (tak twierdzą autorzy, nie sprawdzaliśmy) komedia o losach figlarza Daniela, który zakochał się w pewnej Turczynce. Na drodze staje jednak rodzina dziewczyny, która jej nowego chłopaka nijak nie potrafi zaakceptować. Przyszły szwagier bierze więc Daniela na rozmowę i stawia sprawę jasno: “Musisz stać się prawdziwym macho!”.
Główny bohater robi więc, co może by stać się nieustraszonym twardzielem. Między innymi zakrada się na RheinEnergieStadion, by na stadionie swojego ukochanego Koeln oświadczyć się wybrance. Tak się składa, że z treningu schodzi akurat Podolski, który rzuca kilka luźnych słów i odchodzi. No nie jest to zbyt brawurowa rola, ale i taka nie miała być. A sam piłkarz podkreślał, że za występ nie wziął ani centa, bo chciał po prostu zadbać w ten sposób o swój wizerunek.
F jak Fundacje.
Podolski założył własną fundację Lukas Podolski Foundation for Sport and Education, która pomaga dzieciom z biednych rodzin wyjść na prostą. Dofinansowuje ubrania, książki, akcesoria sportowe, ale organizuje też spotkania z psychologami i nauczycielami, którzy starają się podnosić kwalifikacje uczniów również poza szkołą. Jest też ambasadorem Christian Children’s Fund the Ark, a także kilku pomniejszych fundacji.
G jak Galatasaray.
Czyli aktualny klub piłkarza, który latem zamieni na japońskie Vissel Kobe. W Stambule Lukas zaadoptował się niezwykle szybko. Pierwszy sezon? 30 meczów, 13 goli, 9 asyst. Drugi? 19 spotkań 6 trafień, 3 asysty. Nic więc dziwnego, że nad Bosforem pokochali go z miejsca.
H jak hymn.
W kwestii śpiewania niemieckiego hymnu wypowiedział się jasno i klarownie. – Nikt nie zmusza nas do śpiewania, a ja już dawno podjąłem decyzję i nie sądzę, by cokolwiek się zmieniło. Jesteśmy tu od grania, nie od śpiewania – zapowiedział kilka lat temu i do ostatniego meczu zdania nie zmienił.
I jak “I to on jest bogiem piłki…”.
“Poldi” ma w kraju naszych zachodnich sąsiadów ogromny szacunek, co przekłada się między innymi na… układanie pod jego adresem pieśni.
Goldi Poldi Halleluja,
Goldi Poldi Halleluja,
Goldi Poldi Halleluja,
i to on jest bogiem piłki!
Lu, lu, lu, Lukas Podolski!
J jak Jogi.
“Jogi”, czyli Joachim Loew, który dla Lukasa był kimś więcej niż tylko selekcjonerem. Łączy ich raczej nie relacja typu pracodawca-pracownik, a więź bardziej przyjacielska, z czego wynika też choćby to, że sam piłkarz do trenera zwraca się po pseudonimie. Obaj nigdy zresztą nie szczędzili pod swoim adresem pochwał w mediach, a i gdy było trzeba – stawali we własnej obronie.
– Karierę kończy jeden z największych piłkarzy w historii tego kraju. Lukas był dla mnie zawsze kimś wyjątkowym, na kim można było całkowicie polegać. Przy jego luzie i podejściu do życia, zawsze mogłem wskazać go jako wzór profesjonalizmu – podsumowywał Loew.
– Myślę, że 80 procent z was drapie się po jajkach. Ja też – bronił zaś swojego trenera Podolski, gdy świat krytykował Joachima za grzebanie w spodniach na oczach kamer.
K jak Kolonia.
Największa miłość piłkarza. – Chcę tutaj umrzeć – zapowiedział już dawno i trudno dziwić się jego przywiązaniu do miasta. To w tym miejscu wypłynął na głębokie wody, to tutaj wracał za każdym razem, gdy nie szło mu gdzie indziej i potrzebował odbudowania formy. Dość powiedzieć, że piłkarsko zawsze apogeum osiągał nie w barwach Bayernu, Arsenalu, czy Interu, ale właśnie w Koeln.
L jak Louis.
Syn Louis to oczko w głowie piłkarza. Gdy tylko dziecko przyszło na świat, Lukas wytatuował sobie jego imię oraz datę narodzin, a potem w wielu wywiadach opowiadał o tym jak fascynujące jest życie ojca.
– Zmiana pieluch, obserwowanie jak wywraca się na plecy, częstowanie smoczkiem, zabawa… To najpiękniejsze chwile mojego życia, przyjścia syna na świat odmieniło moje spojrzenie na wiele spraw. Czasami patrzysz na dziecko i zastanawiasz się: “O czym myśli? Co chodzi mu po głowie?”. To wspaniałe uczucie.
M jak Michael Schumacher.
Gdy Podolski sposobił się do tego, by powrócić do Koeln, cegiełkę do tego transferu dołożyć postanowił… Schumacher. Kilkukrotny mistrz Formuły 1 dorzucił się bowiem kwotą w wysokości 875 euro, by przenosiny piłkarza udało się zrealizować.
Klub ogłosił bowiem na swojej stronie możliwość zakupienia… pikseli. Jeden piksel w witrynie klubowej wart był 25 euro, a sprzedaż wszystkich miała spowodować, że na stronie powstałby piękny portret Podolskiego. To miało pomóc w uzbieraniu 10 milionów na zakup zawodnika, co oczywiście koniec końców udało się zrealizować.
– No, chłopcze, zdecydowałeś się podążać za głosem serca… Teraz pokaż na co cię stać i pozwól, by fani FC Koeln znów mieli powody do świętowania – powiedział wówczas Schumacher.
N jak Niemcy.
Podolski jest symbolem przeobrażenia reprezentacji Niemiec i zachodzącej w niej zmiany pokoleniowej. Gdy w czerwcu 2004 roku debiutował w meczu towarzyskim z Węgrami, nasi zachodni sąsiedzi byli tuż przed fatalnymi w ich wykonaniu mistrzostwami Europy w Portugalii. Armia wiekowych piłkarzy z Hamannem, Woernsem i Nowotnym na czele usuwała się w cień, a władzę przejmowali młodzi i gniewni. Tacy jak Lahm. Tacy jak Schweinsteiger. I wreszcie tacy jak “Poldi”.
Podolski był więc tym, na kim między innymi budowano nową reprezentację. Grającą ofensywny, przyjemny dla oka futbol, który sprawiał radość kibicom. A była to duża odmiana po siermiężnej i surowej piłce prezentowanej przez poprzedników. Za naszą zachodnią granicą ruszyła zresztą wówczas cała machina mająca pchnąć tę dyscyplinę do przodu – jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać akademie, coraz większą rolę w zespołach odgrywali młodzi piłkarze, a drużyna narodowa w końcu zaczynała wracać na właściwe miejsce. – Przeszedłem z tą drużyną całą drogę, od 2004 roku do 2014. Mistrzostwo świata było idealnym zwieńczeniem tego okresu – opowiadał.
Z reprezentacją pożegnał się zresztą w najpiękniejszy z możliwych sposobów. Podczas meczu towarzyskiego z Anglikami popisał się wspaniałym trafieniem, a kibice przygotowali dla niego kapitalną oprawę.
130 spotkań, 49 goli. Więcej goli dla reprezentacji? Tylko Miroslav Klose (71) i Gerd Mueller (68). Więcej występów? Klose (137) i Matthaeus (150). Legenda.
O jak Opieka.
“Poldi” niezwykle chętnie działa również na płaszczyźnie charytatywnej. Często dofinansowuje domy dziecka, a na warszawskiej Pradze otworzył specjalną świetlicę dla dzieci.
Taką relację z dnia otwarcia można było przeczytać w portalu polskieradio.pl:
– Cztery lata temu szukaliśmy budynku odpowiedniego do otworzenia świetlicy. Chcieliśmy ją stworzyć tam, gdzie jest największa bieda. Oczywiście wszędzie można znaleźć takie miejsca. Nie jestem w stanie pomóc wszystkim. Zbieraliśmy informację i zdecydowaliśmy się na Pragę Północ. Myślę, że miejsce jest bardzo fajne, budynek odrestaurowany – dodał Podolski.
W Kolonii, gdzie Podolski się wychował, “Arka” działa już od jakiegoś czasu. “Na Warszawie nie zaprzestaniemy. Kolejne powstaną na Śląsku. Pochodzę z Polski, w tym kraju się urodziłem i chciałem też pomóc” – zapowiedział.
Świetlica ma być miejscem, w którym dzieci czuć się będą jak w domu.
– Nie chodzi mi o to, by dać 100 zł na torby, czy nakarmić głodne osoby, ale chcę zapewnić im także opiekę. Trzeba z nimi wszystkimi pracować. Zwłaszcza takie dzieci, co nie mają rodziców – wtedy potrzebują także innego rodzaju wsparcia, rozmowy. Ważne tutaj jest serce. Właśnie na tym mi zależy, by poczuły, że są kimś ważnym w tym miejscu – dodał.
P jak Początki.
Od małego miał smykałkę do piłki i choć kopał głównie na podwórku, to dało się zauważyć, że w nogach tego chłopaka tkwi coś ponadprzeciętnego. Coś, czyli na przykład siła, która sprawiała, że na okolicznych maszynach do mierzenia siły strzału wykręcał rekordy, a kolegom… łamał ręce.
Tak zresztą pisał o tym w swojej autobiografii “Dlaczego talent to zaledwie początek”:
Bardzo wcześnie okazało się, że z moją lewą nogą nie ma żartów. Miałem może osiem lat, gdy w Bergheim odbywał się wielki festyn piłkarski. Przyjechała zawodowa drużyna i pojawiła się na naszym boisku, by rozegrać mecz z mieszkańcami miasteczka. My, chłopaki z osiedla, nie mogliśmy się już tego doczekać. Piłka była całym naszym życiem, graliśmy każdego dnia aż do zmroku, staraliśmy się być coraz lepsi, by choć trochę zbliżyć się do wymarzonego celu: zostania zawodowymi piłkarzami. Wszyscy moi kumple byli starsi i w odróżnieniu ode mnie zwykle ciemnoskórzy, o czarnych jak smoła włosach i oczach. Na osiedlu, tuż obok boiska, mieszkali niemal wyłącznie ludzie z innych krajów, wśród nich i ja. Byłem od nich o dwie głowy niższym i raczej szczupłym blondaskiem, ale umiałem grać, dlatego mnie przyjęli. Inny powód był taki, że jako jedyny zawsze miałem piłkę. Nasze osiedle nie było zbyt zamożne, a pieniądze wydawano na potrzebniejsze rzeczy: jedzenie, czynsz, samochód. Dla mnie zawsze najważniejszy był dobry futbol.
Biegaliśmy więc po festynie, krążąc od budy do budy. W końcu odkryliśmy maszynę do strzelania bramek, w której można było zmierzyć siłę strzału. Nareszcie mogłem się zorientować, jak silna jest moja lewa noga, w końcu to przez nią już trzem bramkarzom złamałem rękę.
Razem z kolegami ustawiliśmy się w kolejce. Niestety, nikt z nas nie miał pieniędzy na żeton, potrzebny, by w ogóle strzelić. Mężczyzna, który pilnował automatu, odprawił mnie z kwitkiem: – Nie da rady. A zresztą jesteś za mały, nic z tego nie będzie! A że upór już wtedy był jedną z moich głównych cech, nie dałem za wygraną i znów stanąłem na końcu ogonka, potem jeszcze raz, aż facet się poddał. Ustawiłem sobie piłkę, wziąłem rozbieg i strzeliłem. Na wyświetlaczu pojawił się wynik, jakiego tu jeszcze nie widziano. Nikt nie mógł w to uwierzyć i przypuszczano, że po prostu automat się zepsuł. Wszystko sprawdzono, wyzerowano wynik, a mnie pozwolono strzelić jeszcze raz. Tym razem wynik był jeszcze wyższy, a ja przyrzekłem sobie dalej pracować nad siłą strzału. A potem poszliśmy grać w piłkę.
R jak Rap.
Podolski nigdy nie krył się z tym, że poza boiskiem woli raczej wskoczyć w dresy i czapkę niż w koszulę i marynarkę. To w dużej mierze wynikało też z jego zamiłowania do kultury hip-hopowej i znajomości z wieloma raperami. Sam zresztą również wziął się za muzykę i nagrał okolicznościowy, dość jednoznaczny numer.
S jak Schweinsteiger.
Bastian, czyli jeden z największych przyjaciół Podolskiego. Obaj panowie często kręcili się we dwóch na zgrupowaniach reprezentacji, a gdy podstawiano im kamerę – zapewniali show. Publicznie zresztą lubili sobie podogryzać, jak na przykład wtedy, gdy Lukas komentował nową fryzurę “Schweiniego”: – Od razu widać, że nie spędził nad nią nawet piętnastu minut.
T jak Tajlandia.
Lukas pierwszego gola w koszulce z czarnym orłem strzelił dopiero po kilku miesiącach od debiutu w starciu sparingowym z Tajlandią, gdy po godzinie gry zmienił Thomasa Brdaricia, a niecały kwadrans później trafił do siatki.
V jak Voeller.
Do kadry wprowadzał go właśnie Rudi Voeller, który tym powołaniem zapoczątkował falę zmian w niemieckiej drużynie narodowej. I choć to z Joachimem Loewem piłkarz wyrobił znacznie trwalszą relację, to jednemu z jego poprzedników zawdzięcza fakt, że zdołał zadebiutować z czarnym orłem na piersi.
Ówczesny selekcjoner nie ukrywał zresztą w późniejszym czasie, że powołania dla Podolskiego i Schweinsteigera były efektem presji, jaką wywierały na nim media. Dziennikarze naciskali na Voellera, by ten nie myślał tylko o zbliżającym się EURO w Portugalii, ale również, a nawet i przede wszystkim, o mistrzostwach świata rozgrywanych na niemieckiej ziemi.
– Dobrze pamiętam tamten moment. Siedziałem z Bastianem w hotelu w Mainz, gdy nagle przyszedł do nas trener U-21 i poinformował nas o przesunięciu do drużyny seniorów. Wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy jak najprędzej przed siebie! – wspomina “Poldi”.
W jak Wsparcie.
Oprócz własnych fundacji wspierających żyjącą w biedzie młodzież, Podolski inwestuje też w sport. Regularnie wspiera finansowo pochodzący z Kolonii klub koszykarski – Basketballverein RheinStars Köln. Jakiś czas temu przekazał też 160 tysięcy euro na budowę kilku nowych boisk ze sztuczną nawierzchnią w miejscowości Bergheim, a na lokalnym obiekcie wymienił murawę, dzięki czemu stadion uzyskał nową nazwę – Lukas Podolski-Sportpark. W 2013 roku pomógł też w negocjacjach Górnika Zabrze z firmą Adidas, której jest jedną z twarzy.