Mimo że futbol to bezsprzecznie najpopularniejsza i najciekawsza dyscyplina sportu, wiele drużyn jest w nim najzwyczajniej w świecie… nudnych. Dokładnie tak, bo przecież ile znamy zespołów, które rok w rok wiodą ten sam, przewidywalny żywot – okopią się w środku tabeli, czasem coś wygrają, czasem dostaną po głowie i po zaliczeniu całego cyklu skończą sezon jako średniak. Nic ekscytującego, granie w stylu pracy biurowej, gdzie trzeba przyjść na ósmą, odbębnić swoje i wyjść przed piątą. Niby chciałoby się coś zmienić, rozwinąć, ale możliwości za bardzo nie ma. Dlatego też, cokolwiek mówić o Leicester, jednego im zarzucić nie wolno – patrząc na historię ostatnich sezonów, termin nudy od jakiegoś czasu jest tam obcy.
Kibice Lisów żyją bowiem na ciągłym rollercoasterze, właściwie nie mając pojęcia co przyniesie im kolejny sezon. Bywa wesoło, bywa przygnębiająco, ale zawsze – poczynając od rozgrywek 13/14 – jest „jakoś”, z historiami, do których po latach będzie się wracać na dłużej, nie zaś kartkować bezmyślnie w kronice futbolu. No bo spójrzmy tylko:
1. Wspomniane rozgrywki 13/14 to awans Leicester do Premier League, pierwszy po spadku 10 lat wcześniej. Awans dodajmy nie byle jaki, żaden wyszarpany po barażach, tylko osiągnięty po rozszarpaniu Championship na strzępy, kiedy Lisy zdobyły aż 102 punkty.
2. Po awansie do elity Leicester długo cierpiało i też długo wydawało się, że to oni polecą – po 29. kolejce Lisy miał siedem punktów straty do bezpiecznego miejsca, a za sobą serię dziewięciu meczów postu, kiedy nie udało się wygrać ani razu. Później jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Leicester zostało odmienione i w ośmiu spotkaniach nabiło 22 punkty, zostając tym samym w elicie.
3. Zostając, nie jako statysta, a mistrz. Historia nieprawdopodobna, wciąż świeża, a jeszcze czasem potrafi się odbić i do świadomości przeciętnego kibica nie dotrzeć. Ekipa Ranieriego miała w końcu spuchnąć, lecz nic podobnego się nie stało i tytuł trafił w ich ręce.
4. Sezon obecny – Leicester grało fatalnie, znów wróciły myśli o spadku i trzeba było pożegnać włoskiego architekta ogromnego sukcesu. Po zmianie za kierownicą sprawy natychmiast wróciły do normy (co, przyznajmy, pachnie nieszczególnie), ale co się kibice najadali wstydu i strachu, to ich.
Z jednej strony wygląda to wszystko na sinusoidę, ale z drugiej – nawet obecny sezon, ligowo słaby, pisze kolejną, przeciekawą historię. Ekipa znad rzeki Soar reprezentuje bowiem Anglię godnie w europejskich pucharach, a to w przypadku tej nacji ostatnio jest dużym sukcesem. Lisy. co prawda, trafiły do słabej grupy, lecz nie w takich warunkach reprezentanci Premier League potrafili się skompromitować, tymczasem podopieczni – jeszcze – Ranieriego przegrali tylko mecz o nic z Porto.
Po awansie przyszło starcie z Sevillą, która wówczas była traktowana jako kandydat do mistrzostwa w Hiszpanii i znów udawało się wygrać, a przecież zwycięstwa zespołów z Wysp nad tymi z Półwyspu Iberyjskiego normą na pewno nie są.
Zbierając to wszystko do kupy – z Leicester nudzić na pewno się nie da, zawsze wymyślą coś niekonwencjonalnego. Pytanie tylko, czy w tym wszystkim będą w stanie wykonać kolejny krok, czyli wejść do czołowej czwórki kontynentu, a to byłoby już naprawdę grube zagranie, kto wie, czy nie większe od imprezy w kraju rok wcześniej. Zadanie czeka trudne, bo mają bramkę na debecie, bez zdobycia żadnej w Madrycie. Atletico to z kolei bardziej wyrachowana i doświadczona drużyna niż Sevilla, toteż poziom trudności ustawiono cholernie wysoko.
Ale hej, cokolwiek się stanie, nawet jeśli Leicester dzisiaj sezon zakończy – bo w Premier League są już raczej bezpieczni – to trzeba ich docenić. Nikomu nie pozwolili się nudzić, jak zwykle.