W nieprawdopodobnie intensywnym kwietniowym terminarzu Realu Madryt mecz ze słabiutkim Sportingiem Gijon wydawał się jedną z nielicznych okazji na złapanie oddechu. Akurat tuż po starciach z Atletico i Bayernem i tuż przed starciami z Bayernem i Barceloną. Podobnego zdania był zresztą Zidane, który po raz kolejny dał odpocząć swoim największym gwiazdom. W porównaniu do ostatniego meczu w Lidze Mistrzów dziś z różnych przyczyn w pierwszym składzie nie oglądaliśmy Ronaldo, Bale’a, Benzemy, Modricia, Kroosa, Casemiro, Marcelo, Carvajala i Navasa. Zostali tylko środkowi obrońcy, Nacho i Ramos, i to głównie dlatego, że tutaj Królewscy praktycznie nie mają pola manewru.
I to, co fanów Los Blancos mogło dziś najmocniej zaniepokoić, to właśnie forma tych, którzy zagrają także w rewanżu z Bayernem. A przede wszystkim forma Nacho, który wyglądał blado nawet na tle przeciętnych napastników z Gijon. To właśnie z jego strefy Sporting strzelił Realowi pierwszego gola na własnym stadionie od 1994 roku oraz z jego strefy – a także po sprokurowanym przez niego rzucie wolnym – strzelił też gola numer dwa. Co więcej, Hiszpan błysnął też super niebezpiecznym zagraniem do Kiko Casilli, z czego o mało nie padł kolejny gol, a także popisał się haniebnym wręcz pudłem w idealnej sytuacji strzeleckiej. Zdecydowanie nie był to dla niego mecz, do którego chętnie będzie wracał pamięcią.
Co więcej, w grającym dziś drugim garniturem Realu Nacho był zdecydowanie najgorszym piłkarzem, co – chociażby przy zaliczającym dopiero piąty występ w tym sezonie Fabio Coentrao – było nie lada sztuką. I raczej nie jest to najlepszy prognostyk przed wciąż możliwym starciem z Robertem Lewandowskim, do którego może dojść już we wtorek. A jeśli dodamy do tego niewiele lepszego dziś Ramosa, to pewne obawy w szeregach Królewskich przed rewanżem w Madrycie będą tu jak najbardziej na miejscu.
Trochę więcej optymizmu fanom Los Blancos przyniosła jednak gra w ataku, co przy zwycięstwie 3:2 jest jak najbardziej zrozumiałe. I jest to o tyle istotne, bo przecież właśnie z gry wypadł Gareth Bale, więc w przodzie trwa zażarta walka o pozostawione przez Walijczyka miejsce. Jeszcze w Monachium na plusa zapracował sobie Asensio, notując asystę przy drugim trafieniu Ronaldo. Dziś w Gijon poważny akces do gry zgłosił jednak Isco, który zdobył dwa gole, w tym jednego cudownego – ograł trzech obrońców i zdjął pajęczynę z okienka bramki Cuéllara. Tu jednak nie ma co opisywać, tu trzeba oglądać:
Magical goal from @isco_alarcon 😇🙌🙌👌😘😘 pic.twitter.com/tqQ8r2oSyt#isco
— Dhanshree Shirke (@DhanshreeShirke) 15 kwietnia 2017
Ale też dzisiejszy występ Isco to nie tylko bramki, bo i cała masa świetnych zagrań, w tym chociażby jeden równie udany drybling, który o mało nie dał Realowi kolejnego gola. Hiszpan był zdecydowanie najlepszy na placu i jeżeli to właśnie mecz w Gijon miałby być decydujący, we wtorek na Bernabeu zobaczymy go obok Ronaldo i Benzemy. I, mając w pamięci ostatnią formę Bale’a, wcale nie musi to być ze stratą dla zespołu, a wręcz przeciwnie. Dziś bowiem Isco pokazał taką dyspozycję, że można zaryzykować stwierdzenie, iż jedynym miejscem na świecie, gdzie regularnie grzałby ławę, jest właśnie Madryt.
Kilka oddzielnych słów należy się też piłkarzom Sportingu, którzy postawili się Królewskim. I nieważne, że ci grali drugim składem, co pewnie potwierdzą piłkarze Leganes, którzy dziesięć dni temu bezdyskusyjnie ulegli z podobnie zestawionym przeciwnikiem. Kapitalny mecz rozegrał dziś Vesga, który zanotował gola i asystę, a oba zagrania były naprawdę przedniej urody. I, mimo że za taki wynik punktów się nie przyznaje, to naprawdę pozytywnie rokuje on na przyszłość. Po takim meczu jak dziś spokojnie można założyć, że podopieczni Joana Francesca Ferrera w walce o utrzymanie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Z kolei Real znalazł się na ostatniej prostej do zdobycia tytułu. Na chwilę obecną, na siedem meczów przed końcem sezonu, Królewscy mają sześć punktów przewagi na Barceloną, z którą w następnej kolejce zmierzą się na własnym stadionie. Jeżeli dodamy do tego ostatnią formę piłkarzy Luisa Enrique, w Madrycie właściwie można już chłodzić szampany.