Chociaż zanosiło się na to już od jakiegoś czasu, to jednak takie wiadomości zawsze smucą. Dziś zakończenie kariery oficjalnie ogłosił 33-letni Michał Winiarski, jeden z największych kozaków nie tylko polskiej, ale i światowej siatkówki ostatnich lat. Gość, który nigdy się nie oszczędzał, chociaż miał takie kontuzje, przy których nawet lekarze bezradnie wzruszali ramionami. Gość, który gdyby trzymał w swoim domu wszystkie wywalczone trofea, mógłby po nim oprowadzać wycieczki. Bo Winiar to po prostu kawał historii polskiej siatkówki.
Słynny Nikola Grbić powiedział o nim kiedyś, że w pewnym momencie był nawet najlepszym siatkarzem świata. Jego zdaniem – a grali razem przez kilka ładnych lat we włoskim Trentino – był zawodnikiem kompletnym, niepodrabialnym, takim, którego każdy chciałby mieć w swojej ekipie. Złoty i srebrny medalista mistrzostw świata, zwycięzca Ligi Mistrzów, Ligi Światowej, mistrz Polski i Włoch (ma jeszcze worek innych medali) właśnie ogłosił zakończenie sportowej kariery. Z boiskiem żegna się więc kolejny członek złotej drużyny z 2014 r.
Kariera Winiara to jednak nie tylko tona sukcesów, ale niestety też bieganie od lekarza do lekarza. Tak naprawdę pierwszą rzeczą, którą powinien teraz zrobić, jest chyba bardzo długi pobyt w sanatorium. I to na pewno nie w Ciechocinku. Sport na maksa przeorał jego organizm – taka jest prawda. Na blokadzie po urazie kręgosłupa grał już na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w 2008 r. Podczas pamiętanych mistrzostw świata w Polsce w meczu z Iranem znów „posypały” mu się plecy, przez co nie mógł nawet o własnych siłach zejść do szatni. Ale w wielkim finale z Brazylią zagrał, chociaż pewnie był wtedy jednym, wielkim, chodzącym środkiem przeciwbólowym. Był kapitanem, to on jako pierwszy uniósł do góry puchar za mistrzostwo. Ostatnie dwa lata znów były jednak dla niego ciężkie, co skończyło się operacją kręgosłupa, którą przeszedł w styczniu tego roku. Wrócił wprawdzie na chwilę boisko, ale to były już przysłowiowe dożynki – w końcu zdecydował się powiedzieć „dość”.
Etap gry w kadrze zamknął już po mistrzostwach świata. W reprezentacji zagrał łącznie 240 meczów. Jak trafnie napisała dziś na Facebooku jedna z jego fanek, był „plecami unoszącymi cały zespół”. I te plecy w końcu nie wytrzymały. Szkoda, bo 33 lata to jeszcze nie wiek na sportową emeryturę.
– Michał przez swoje problemy często grał nie będąc w pełni zdrowym. Ale bez takiego charakteru i takich umiejętności nie dałoby się grać w takim stanie – mówi Weszło Jacek Nawrocki, który w latach 2009-2013 prowadził go w Skrze Bełchatów. – Zawodnik bardzo utalentowany, techniczny, świetnie grający na siatce. Ma wielką siatkarską intuicję.
Uroczyste pożegnanie Winiarskiego odbędzie się w środę w łódzkiej Atlas Arenie. Trudno o lepszy moment niż pierwszy mecz finałowy PlusLigi pomiędzy jego Skrą i ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle.
Z boiska schodzi bez wątpienia jedna z najbarwniejszych postaci naszej siatkówki. Uwielbiali go zresztą nie tylko kibice, trenerzy i kumple z kolejnych zespołów, ale i dziennikarze. Kiedy inni w wywiadach klepią komunały w stylu „to będzie trudny mecz” czy „najważniejsze są trzy punkty”, on potrafi świetnie opowiadać nie tylko o sporcie. – Mam dwójkę dzieci, lecz przy żadnym porodzie nie byłem. Byłem w pracy…. Nie widziałem, jak mój syn zaczynał chodzić czy mówić. Zabrakło mnie, gdy szedł do przedszkola. Pierwszego dnia! Gdy rodził się drugi syn, byłem akurat na Syberii, na zewnątrz minus 52 stopnie… Popłakałem się ze szczęścia, gdy zobaczyłem zdjęcie synka – mówił „Przeglądowi Sportowemu” po MŚ w 2014 r.
A kiedy został zapytany, gdzie trzyma złoty medal za mistrzostwo, też przyznał z rozbrajającą szczerością, że leży gdzieś „chyba nawet na półce w pokoju syna”. Cały Winiar.
Fot.FotoPyK