Jakiś czas przed pierwszym gwizdkiem wiedzieliśmy już, że ten mecz nie będzie wyglądał tak, jak zakładaliśmy chwilę po losowaniu – kibicowski patriotyzm kazał wierzyć w Lewandowskiego, który w plejadzie gwiazd Bayernu i Realu miał być tą gwiazdą najjaśniejszą. Niestety, los spłatał figla Robertowi i podrzucił mu kontuzję, ale koniec końców, oczekiwań wobec tego spotkania to nie zmniejszało, tu wciąż klasa piłkarska wylewała się z każdego kąta. Musiało być dobrze i rzeczywiście było, wręcz kozacko, bo w Monachium zawodnicy obu zespołów pokazali tyle jakości, że oglądając widowisko trudno było się nie zarumienić.
Mecz był zajebisty, lecz nie w sposób – nazwijmy to – lekkomyślny. Próżno tu szukać, szczególnie przed przerwą, akcji za akcją, gola za golem, rajdów na złamanie karku w ekspresowym tempie. Nie, ponieważ dziś wieczorem zagrały zespoły o ogromnej klasie, które darzyły się wzajemnym szacunkiem jednocześnie wiedząc, że wypracowanie tutaj setki będzie wymagało działania rozsądnego, nie zaś na hura. Próbował Real, ale otoczony przez kilku rywali Benzema uderzył znakomicie, lecz piłkę puszczoną w kozioł jeszcze w lepszym stylu sparował na poprzeczkę Neuer. Spróbował z kolei Bayern, jednak piekielnie mocną bombę Ribery’ego na głowę przyjął Bale.
Nie wiadomo było, kto zaraz przełamie opór przeciwnika – bo raz przewagę osiągali Bawarczy, raz Królewscy – ale każdy zdawał sobie sprawę, że do tego będzie potrzebne przyłapanie przeciwnika na choć drobnym błędzie. Ten ostatecznie przydarzył się gościom, walkę o pozycję przegrał w polu karnym Nacho, a mocno głową pod poprzeczkę uderzył Vidal. Niby był to strzał w środek, ale na tyle silny i z bliskiej odległości, że Navas nie miał wiele do powiedzenia.
Bayern ustawił się tym samym z przodu tej rywalizacji i jeszcze przed przerwą miał okazję, by od Realu odskoczyć na kolejny krok. Gospodarze dostali karnego, ale jedenastki nie wykorzystał Vidal – uderzył na siłę, by nie powiedzieć na pałę, posłał piłkę wysoko nad bramką i jeśli Sebastian Janikowski oglądał to spotkanie, pewnie z uznaniem pokiwał głową.
Jednak może, dla zwyczajnej uczciwości tego dwumeczu, dobrze się stało – karnego być nie powinno, Carvajal bardziej dostał w klatkę piersiową niż w rękę, nie do podyktowania. Sędzia miał dziś trochę problemów – raz, jedenastka z kapelusza, a dwa, sytuacja Muellera, kiedy Niemcowi niesłusznie odgwizdano spalonego, a on wychodził sam na sam. Z drugiej strony, Rizzoli do prowadzenia miał też piekielnie trudny mecz i ekipę sędziowską warto pochwalić choćby za dojrzenie spalonego Ramosa, przy golu w doliczonym czasie drugiej połowy.
W każdym razie, po przerwie Real szybko zabrał się za odrabianie strat. 1:1 było już w 47. minucie, Królewscy zagrali kapitalną akcję, którą zakończył Ronaldo efektownym wolejem po idealnym dośrodkowaniu Carvajala. Bramkowy remis to już dobry wynik, ale Realowi było mało, a właściwie niedosyt doskwierał najbardziej Ronaldo, po tym jak poczuł krew, strzelając pierwszą bramkę w Lidze Mistrzów od 27 września ubiegłego roku. A Portugalczyk w gazie, to murowane kłopoty dla rywala.
Najpierw w pięć minut wykluczył z gry Martineza, który dwukrotnie faulował Portugalczyka i dwukrotnie dostał po żółtku. Real tym samym zyskał naturalną przewagę i zaczął nacierać, długo przy życiu Bayern utrzymywał Neuer broniąc choćby strzały Benzemy i Ronaldo, ale w końcu skapitulował. Ostatnie słowo po prostu musiało należeć do Cristiano – wykorzystał dobre dośrodkowanie od Asensio i w końcu pokonał Neuera.
2:1 na wyjeździe dla Realu, na tym stanęło i to wynik dla Królewskich kapitalny. Jednak absolutnie nikt nie ma prawa zamykać tego dwumeczu i odkładać go na półkę – klasa obu zespołów każe nam cierpliwie czekać na to, co będzie dalej.