Reklama

Czas na szaloną jazdę po bruku! Rusza Paryż – Roubaix, największy jednodniowy wyścig świata

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

09 kwietnia 2017, 10:18 • 4 min czytania 0 komentarzy

Po przekroczeniu mety tego wyścigu większość kolarzy jest w tak fatalnym stanie, że nie może utrzymać w dłoniach kubka z wodą. – Ta impreza to odrębna dyscyplina sportu – mówią. I choć wielu z nich szczerze jej nienawidzi, to jednak robią wszystko, by co roku stanąć na starcie. Bo Paryż – Roubaix to największy z jednodniowych klasyków. Dziś odbędzie się jego 115. edycja.

Czas na szaloną jazdę po bruku! Rusza Paryż – Roubaix, największy jednodniowy wyścig świata

– To najtrudniejsza jednodniówka w sezonie. Kiedy kończysz ten wyścig, nieważne na którym miejscu, padasz z nóg. Czuję się po nim jak po trzech tygodniach jazdy w Tour de France – mówi George Hincapie. Ktoś powie, że doświadczony Amerykanin przesadza. Że porównywanie imprezy, która trwa około siedmiu godzin, z tą ciągnącą się trzy tygodnie jest nie na miejscu. Szczególnie, że ta pierwsza pozbawiona jest wysokich gór, będących esencją TdF.

Cóż, zdradzimy wam sekret – Hincapie nie koloryzuje, ma rację. Albowiem Paryż – Roubaix potrafi wykończyć każdego kolarza. Powód? Bruk. Wiele kilometrów bruku. W tym roku – dokładnie 55 (na 257 całej trasy)! Jak pewnie się domyślacie, jazda delikatną kolarzówką po kocich łbach jest piekłem.

– To nie są rowery na taką trasę. Lepsze byłyby górskie. Zawodnik dojeżdża do mety, ale sprzęt potem nie nadaje się do użytku – tłumaczy Craig Geater, mechanik. I zdradza w czym tkwi sekret słynnego monumentu:

– Najtrudniej trafić z ciśnieniem w oponach. W porównaniu ze zwykłymi wyścigami, powinno być mniejsze. Chodzi o to, żeby koła nie ześlizgiwały się z kamieni, ani nie pękały na ich ostrych krawędziach.

Reklama

Kiedyś po tych brukach Ludwik XVI uciekał przed rewolucjonistami. Teraz czołowi kolarze świata zwiewają przed swoimi odwiecznymi rywalami. Każdy z nich jest zmobilizowany na 200%, aby triumfować we Francji. Wygrana w Paryż – Roubaix oznacza bowiem nieśmiertelność.

– Jeśli jesteś na liście triumfatorów tej imprezy, ludzie na całym świecie będą cię wspominać za 10, 20 ale i 50 lat. To musi być wspaniała sprawa – uważa Hincapie.

Rok temu do historii przeszedł niejaki Mathew Hayman. Urodzony w 1978 roku kolarz to jeden z najbardziej sensacyjnych triumfatorów francuskiego monumentu. Australijczyk przez całą karierę nie mógł pochwalić się żadnym spektakularnym zwycięstwem aż tu nagle bum, pokonał na finiszu wielkiego Toma Boonena. Jego wygrana była o tyle niezwykła, że do wyścigu przygotowywał się… w domu, na trenażerze. Wszystko przez złamaną rękę, która uniemożliwiła mu „normalne” trenowanie. Triumf Haymana był wyjątkowy jeszcze z jednego względu – okazał się pierwszym zawodnikiem w historii, który wygrał Paryż – Roubaix jadąc na sprinterskim rowerze.

Według ekspertów sympatyczny Mathew nie ma jednak wielkich szans na powtórzenie swojego życiowego wyczynu. Co innego wspomniany Boonen – on uważany jest za jednego z głównych faworytów. Belg wygrywał francuski wyścig czterokrotnie, co jest rekordem. Podobnym wyczynem może pochwalić się tylko jeden kolarz – Roger De Vlaeminck. Dziś Tom stanie przed szansą zostania samodzielnym liderem klasyfikacji wszech czasów. Będzie to dla niego ostatnia okazja, ponieważ jakiś czas temu ogłosił, że po tegorocznym Paryż – Roubaix przechodzi na emeryturę! Swoją drogą: pożegnanie ze sportem za pośrednictwem ukochanej imprezy jest chyba najwspanialszym hołdem, jaki można jej oddać, prawda?

– Jak będziesz się czuł w poniedziałek? – pytali dziennikarze Boonena.

Reklama

– Na pewno będę miał największego kaca w życiu.

– Z radości czy smutku?

– Kiedy mam kaca, zawsze jestem smutny.

Belg debiutował w Paryż – Roubaix w 2002 roku. Wtedy nie znał go praktycznie nikt, nawet rodacy. Tom wspomina, że stojący przy trasie fani z Belgii polewali go browarem, bo myśleli, iż jest… Amerykaninem, który ściga ich ukochanego idola, Johana Museeuwa! Po wyścigu wszystko się zmieniło – Boonen zajął w nim trzecie miejsce, a mistrz-rodak namaścił go na swojego następcę.

I rzeczywiście, Tom został wielkim kolarzem. Ale i wielkim balangowiczem. Kochał dyskoteki, kokainę i szybkie auta. A także piękne i młode dziewczyny – zdarzało mu się spotykać z takimi, które nie ukończyły 18 lat… Od jakiegoś czasu prowadzi jednak spokojne życie, w którym liczą się dwie rzeczy: bliscy i rower. Wielki mistrz schodzi z niego jako zwycięzca najtrudniejszego z klasyków – ależ to by była historia, prawda?! W jej napisaniu Belgowi spróbuje przeszkodzić m.in. rodak, Greg Van Avermaet. Mistrz olimpijski z Rio de Janeiro ciągle poluje na swój pierwszy monument, a tej wiosny jest w kapitalnej formie, więc w niedzielne popołudnie może zostać numerem 1. Triumf w Paryż – Roubaix to także marzenie Petera Sagana, zdaniem wielu najlepszego dziś kolarza na świecie. Można być pewnym, że poirytowany niepowodzeniami w  Mediolan – San Remo (minimalna porażka z Michałem Kwiatkowskim) i Wyścigu Dookoła Flandrii (zahaczył o powieszoną na barierce kurtkę i miał wypadek) Słowak zrobi absolutnie wszystko, by wygrać.

Bez względu na to, kto zatriumfuje w Paryż – Roubaix pewne jest jedno: ów szczęśliwiec może mieć problem, żeby dziś napić się szampana. – Po spotkaniu z brukiem ręce trzęsą się tak bardzo, że trudno utrzymać w nich butelkę, czy też kubek z wodą. Taki stan może się nawet utrzymać przez kilkadziesiąt godzin – tłumaczy Hincapie.

Dla tego wyścigu warto nadwerężyć jednak zdrowie. Bo ból w końcu minie, inaczej niż satysfakcja wiążąca się z ukończeniem najtrudniejszego z klasyków. Ta pozostanie w sercu każdego kolarza do końca jego dni…

KAMIL GAPIŃSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...