Reklama

Bezradność, stłamszenie, frustracja – jak Simeone zaszachował Tatę Martino

redakcja

Autor:redakcja

09 kwietnia 2017, 10:36 • 2 min czytania 0 komentarzy

Czy istnieje jakiś przeciwnik, którego można się obawiać mając w napadzie Leo Messiego, Luisa Suareza i Neymara? Czy istnieje przeciwnik, który jest w stanie zneutralizować trzech zawodników spokojnie mieszczących się w piątce najlepszych piłkarzy świata? Kto mógłby wymyślić sposób na powstrzymanie trzech armat, bezlitośnie bombardujących każdego kolejnego rywala? Oczywiście Atletico Madryt. Oczywiście Diego Simeone.

Bezradność, stłamszenie, frustracja – jak Simeone zaszachował Tatę Martino

Gdy już wiadomo, jacy rywale są do wylosowania w następnych fazach Champions League, to cała Barcelona, włącznie z piłkarzami, modli się o to, by nie trafić na Atletico. Przyjmą bez problemu Bayern, z zadowoleniem przyjmą Real, ale „Los Colchoneros” – jako jedyne – wzbudzi ich niepokój. Tak się złożyło, że w ostatnich trzech latach w Lidze Mistrzów, oba zespoły mierzyły się ze sobą dwukrotnie – dwa razy Atleti zlało dupę Katalończykom. Zespół z Madrytu zabiera całą radość z gry, jest jak koszmar wchodzący do snu małego dziecka, który zastępuje wszystkie dobre wspomnienia tymi złymi.

Siła Barcelony dziś polega głównie na genialnym ataku. Jeśli Messi dostaje plastra – jest Neymar. Jeśli Neymara się wyłączy z gry – jest Suarez. A przecież wiadomo, że trzech nie można kryć cały mecz, bo to po prostu niemożliwe. Simeone i jego rzemieślnicy dokonali więc czegoś, co pozornie było skazane na niepowodzenie. I to więcej niż raz.

Mamy 2014 rok, więc Suarez dopiero przyjdzie za kilka miesięcy, ale mimo to Barca jest niezwykle groźna. W pierwszym meczu na Camp Nou padł wynik remisowy, co stawia w roli faworytów Atletico. Spotkanie zaczęło się od mocnego akcentu, albowiem Koke wyprowadził „Los Colchoneros” na prowadzenie. Wtedy też, „Rojiblancos” cofnęli się i zagrali średnim pressingiem z zadaniem odcięcia wszystkich możliwych linii podań dla graczy Martino. Również wtedy trwały możliwe najdłuższe męki w historii Katalonii – Barcelona nie stworzyła sobie aż do końca meczu ani jednej okazji, którą mogliby zamienić na gola. Starcie skończyło się skromnym, ale jakże ważnym 1-0 dla Atletico, co miało ich dopiero nakręcić na wejście do finału, w którym sukces był też na wyciągnięcie ręki. Trzeba było tylko lepiej kryć Sergiego Ramosa.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...