Jeszcze przed rokiem Zagłębie Lubin w pełni zasłużenie było określane mianem rycerzy wiosny. Piłkarze Piotra Stokowca imponowali przede wszystkim przygotowaniem fizycznym i – zupełnie dosłownie – zajeżdżali swoich rywali. Kiedy już w ramach grupy mistrzowskiej do Lubina zawitała słynąca z pary do biegania Legia Czerczesowa, zwyczajnie nie wytrzymała tempa i uległa 0:2. Tym samym Zagłębie udowodniło też, która drużyna była tamtej wiosny najlepsza. A niejako w nagrodę lubinianie odebrali wtedy brązowe medale.
Przypomnijmy tabelę wiosny 2016 (za 90minut.pl):
Z dzisiejszej perspektywy Zagłębie masakrujące wiosną swoich rywali to już zupełnie nieprawdopodobna historia. Bo dziś Zagłębie w tabeli wiosny jest trzecie od końca, a w tej kolejce wciąż może zostać wyprzedzone jeszcze przez przedostatnią Arkę. Bilans dwóch zwycięstw, remisu i pięciu porażek mówi sam za siebie. I tak naprawdę odbiór wyników lubinian jest dziś trochę zafałszowany przełożoną inauguracją wiosny z Górnikiem Łęczna. Gdyby spojrzeć na suche wyniki osiągnięte pomiędzy 24. i 28. kolejką, byłby to remis i pięć porażek. I nawet gdyby lubinianie wygrali wszystkie mecze do końca sezonu, już nie powtórzą wyniku z zeszłej wiosny, kiedy to potrafili wykręcić średnią ponad dwóch punktów na mecz. Wymowne też, że wtedy po szesnastu meczach – w tym siedmiu w grupie mistrzowskiej – przegrali tylko trzy razy, a dziś, po ośmiu spotkaniach, mają już na koncie pięć porażek.
Problem Zagłębia wydaje się oczywisty i widać go gołym okiem. Ta drużyna – kiedyś tak dobrze czująca się przy wysokim tempie gry – zwyczajnie nie ma siły biegać. Jest niczym jej młody napastnik, Artur Siemaszko, który wszedł na ostatnie minuty starcia z Górnikiem Łęczna i tak się zmęczył, że po końcowym gwizdku przez dłuższy czas nie miał siły podnieść się z murawy. Widać to było także wczoraj z Jagiellonią, bo w okolicach doliczonego czasu gry po prostu czuć było, że goście coś wcisną. Najpierw świetny strzał Chomczenowskiego udało się jeszcze wybić Polackowi. Chwilę później ten sam Ukrainiec w idealnej sytuacji chybił o milimetry. A jeszcze po chwili Sheridan trafił w słupek, a następnie – po zamieszaniu po tej samej akcji – piłkę do siatki zapakował Novikovas. A co robili w tym czasie piłkarze Zagłębia? Nie mamy pojęcia, ale z pewnością nie miało to wiele wspólnego z intensywnym bieganiem czy zażartą walką o każdy milimetr boiska.
Wymowne też, że przed pierwszym wiosennym meczem Zagłębia Piotr Stokowiec wyznał przed kamerami Canal+, że przygotowywał drużynę w taki sam sposób jak przed rokiem. Efekt jest jednak diametralnie inny, i nie ma tu co na siłę szukać usprawiedliwień. Naprawdę nie chcielibyśmy usłyszeć, że na obecnej formie lubinian rzutuje letni epizod w europejskich pucharach. Wiadomo, Zagłębie nie miało też łatwego grafika (przegrali m.in. z Legią, Lechią i Jagiellonią), a także ma problemy kadrowe zwłaszcza na środku obrony (kontuzje wykluczyły Jacha i Maderę, wcześniej odszedł Dąbrowski). To jednak nie tłumaczy, dlaczego cała drużyna znajduje się pod formą i nie jest w stanie nawet w minimalny sposób nawiązać do dyspozycji sprzed roku.
I tak naprawdę sytuacja w tabeli robi się dla lubinian naprawdę nieciekawa, bo “Miedziowi” mają ledwie trzy punkty przewagi nad dziewiątą Wisłą Płock, która swój mecz rozegra dzisiaj. Do końca sezonu zasadniczego lubinianom pozostały dwa spotkania – wyjazd na potwornie ciężki teren do Krakowa oraz derby Dolnego Śląska z ekipą Jana Urbana, być może nawet decydujące w kwestii miejsca w czołowej ósemce. Dziś jednak nie postawilibyśmy nawet pięciu złotych na to, że Zagłębie ostatecznie zagra w grupie mistrzowskiej. Natomiast jeśli piłkarzom Stokowca przyjdzie powalczyć o utrzymanie, to – przy podziale punktów i jako jedna z najgorszych drużyn w lidze – będą mieli naprawdę poważne przesłanki, by martwić się o swoją przyszłość.
Fot. FotoPyK