W pierwszej połowie zespół przeważa, zdobywa pierwszego, drugiego gola, kibice wniebowzięci. Jednak po przerwie drużyna zmienia styl gry, przechodzi z ataku do obrony i zostaje zmieciona przez rywali. A właściwie w przypadku, który zaraz podamy – sama strzela sobie samobója za samobójem. Grzegorz Lato w tej pierwszej, zawodniczej połowie nie strzelił gola czy dwóch, a 45. Cieszył Polaków na Igrzyskach w Monachium, Montrealu oraz na Mistrzostwach Świata w 1974 i 1982. Aż postanowił zostać prezesem PZPN i do własnej bramki wbił jakieś 150 goli. Czy przysłania to jego wcześniejsze występy w polskich barwach? Okazja, by powspominać Latę jest wręcz idealna – dzisiaj zdmuchnie świeczki po raz 67. w swoim życiu.
Zacznijmy od pozytywów, bo jest ich całkiem dużo. Oprócz tego, że dawał radę w klubach i jest legendą Stali Mielec, to również, a raczej przede wszystkim, swoje zagrał i nastrzelał w reprezentacji. Dwa medale na Igrzyskach Olimpijskich, dwa na Mistrzostwach Świata, tytuł króla strzelców na Mundialu w 1974 roku. Nie da się ukryć, że bez niego polska piłka aż takich sukcesów by nie miała, a my nie mielibyśmy aż tylu dat, aby powracać do nich wspomnieniami.
Po zakończeniu kariery Lato znalazł się na świeczniku dopiero w 2008 roku, gdy został nowym prezesem PZPN. Po odejściu Leo Beenhakkera, który zresztą o zwolnieniu nie dowiedział się od samego Laty, a od dziennikarzy podczas wywiadu, zatrudnił Franciszka Smudę. W jakimś stopniu z pewnością było to spowodowane presją ludzi, ale Lato działał bez głębszego zastanowienia się nad konsekwencjami. To właśnie między innymi dlatego, gdy mieliśmy EURO u siebie, gdy trafiliśmy na idealnych rywali do ogrania, dostaliśmy mocno w czapę i nawet nie wyszliśmy z grupy.
Lato słynął również z często kontrowersyjnych, po prostu głupawych wypowiedzi…
Jak odbierać takiego człowieka? Jak osądzać kogoś, kto na boisku dał Polsce mnóstwo dobrego, a potem sprowadzał naszą piłkę na dno? Dziś dobry dzień na taką refleksję, szczególnie dla samego Grzegorza Laty. Dużo zdrowia i spokoju, panie Grzegorzu.