3-0 w 23. minucie meczu. Gdyby Zinedine Zidane gdzieś miał wszelkie konwenanse, to najpewniej sam przyznałby, że nawet w najśmielszych wizjach nie zakładał, że mecz, w którym dał odpocząć kilku gwiazdom, będzie aż takim spacerkiem. A jeszcze mniej prawdopodobne jest to, że po tak pięknym starcie spodziewał się, że jego zespół w dalszej części tej przechadzki wdepnie w kałużę i gorsze rzeczy. Do mety Real ostatecznie dotarł cały i zdrowy, ale jednak trzeba było się trochę pomęczyć.
Zresztą na to wskazywał sam początek spotkania, bo Leganes rozpoczęło ambitnie. Zespół, któremu ciągle grozi – cytując Smudę – gra o spadek, podszedł do tego spotkania, jakby nie było przepaści w tabeli. Sęk w tym, że zmiennicy Realu chyba dostali przed meczem cynk dotyczący tego, co muszą zrobić, by dorównać Barcelonie.
Trzy gole w osiem minut? Challenge accepted.
Po kwadransie strzelanie zaczął James Rodriguez, ale większość roboty odwalił swoim efektownym rajdem Asensio. Przy golu na 2-0 mamy bardzo poważne wątpliwości, czy sędzia dobrze zrobił, puszczając grę – Sergio Ramos tym razem zajął się powaleniem rywala w polu karnym, a piłkę do bramki skierował Morata. Ten sam piłkarz w 23. minucie dorzucił kolejną bramkę, wykorzystując świetne podanie od Kovacicia. O ile w przypadku Barcy trzy szybkie gole oznaczały zabicie meczu z Sevillą, o tyle Ogórki z Leagnes postanowiły powalczyć. Powrót błyskawiczny. Dwie minuty i za sprawą trafień Gabriela oraz Luciano, a także w dużej mierze nieporadności Ramosa, pomiędzy drużynami znów był kontakt.
I gdy już kompletnie nie wiedzieliśmy, czego się po tym spotkaniu spodziewać, tempo troszeczkę siadło, a później doszło do pozamiatania konkursu na najbardziej szokujące wydarzenie tego meczu. Przed państwem Martin Mantovani. Co poeta miał na myśli?
4-2. Doceniamy dzielną postawę Leagnes, ale na boisku jednak było widać, że kilku piłkarzy Realu walczyło dziś o większy kredyt zaufania u trenera Królewskich. To żaden pusty frazes, bo choćby Morata, Asensio czy Kovacić zrobili sporo, by w tych kluczowych kwietniowych meczach Zidane spojrzał w ich kierunku trochę przychylniej.