Ostatni rok miał najlepszy prawdopodobnie spośród wszystkich polskich pięściarzy. Znany z walk za granicą. Z tego, że nokautuje miejscowe nadzieje. W swojej karierze zwiedził dwanaście krajów. Mimo niewątpliwej zwyżki formy, pozostaje bez sponsora. Nie budzi też zainteresowania większych grup bokserskich. Gdy kontaktował się z najpotężniejszym promotorem w kraju, usłyszał spławiające „ok, odezwiemy się”. Robert Talarek – niewygodny pięściarz, który po wywiadzie z Weszło najprawdopodobniej poszedł się zdrzemnąć. Pracuje w nocy, 1000 metrów pod ziemią.
Zdziwiło mnie, że zaproponowałeś godzinę jedenastą rano.
Wczoraj akurat miałem wolne. Normalnie od poniedziałku do piątku za kwadrans dwunasta w nocy jestem już na kopalni. 0:30 zjeżdżam pod ziemię. Chcesz usłyszeć jak wygląda mój normalny dzień?
Jasne.
Wracam z roboty o 9, wychodzę z psem, witam się i żegnam z małżonką, która pędzi do pracy. Potem jedzenie, suplementacja na spanie. Zamykam oczy. Staram się przespać siedem godzin, nie zawsze się to udaje. Wstaję o siedemnastej, doprowadzam się do ładu. Znowu suplementacja, tym razem na czczo. I od razu na 2,5-godzinny trening. Zaglądam do domu 21.30-22, kolejny spacer z psem, jedzenie i szykuję się na kopalnię. A, wcześniej zamieniam jeszcze z dwa słowa z żoną.
Dobrze, że studiujecie na jednej uczelni, bo tak niemal wcale nie spędzalibyście ze sobą czasu.
Wybrałem sobie trudny kierunek – „Inżynieria i budownictwo”, nie wszyscy kończą. Na studia zapisaliśmy się razem, jest rywalizacja. Idę jak burza. Została mi tylko praca dyplomowa. W tym roku mam zamiar ją oddać.
Znajdziesz chwilę, żeby ją napisać?
Poszukam czasu. Jak mam wolne, staram się funkcjonować normalnie. A że rzadko mam wolne… Jak już jest, to próbuję spać w nocy. Czuję się, jakbym aklimatyzował się na obcym kontynencie. Jest taka metoda, że zamiast spać po pracy te siedem godzin, śpisz niecałą połowę tego. Przerywasz sen w jego trzeciej fazie, tej naprawdę głębokiej. Niekiedy ciężko dojść do siebie. Takie tryb życia na pewno wpływa na moje samopoczucie.
Możesz brać ranne zmiany.
Myślałem o tym. Ale ranna zmiana to w moim przypadku zajeżdżanie organizmu. Na kopalni od szóstej. Musiałbym od razu po treningu iść spać.
„Zdarza się, że ktoś przychodzi, zjeżdża na dół i na drugi dzień już nie wraca. W kopalni, tak jak na ringu, słabi odpadają bardzo szybko” – to twoje słowa.
No tak jest w każdej robocie. I na taśmie, na produkcji, wszędzie…
Tyle że wy zjeżdżacie 1000 metrów pod ziemię.
To specyficzna praca, ludzie różnie reagują w szybie. Rekrutacja trwa długo, najpierw jest nauka. Takie przygotowanie teoretyczne trwa tydzień i jest organizowane na koszt kopalni. Objaśniają, dają ubrania, a tu jeden z drugim zjedzie i wszystko idzie na marne. Chłopaki dają sobie spokój.
Klaustrofobia?
Wyobraź sobie, masz metalową klatkę długą na cztery i pół metra oraz szeroką na metr dwadzieścia. I do tej klatki wchodzi dwadzieścia osób. Straszny ścisk, jeden do drugiego przylega. Zjeżdżasz, ciemno. Zmieniające się ciśnienie sprawia, że zatyka ci uszy.
Ludziom górnictwo kojarzy się ze śmiertelnymi wypadkami. W Bielszowicach mieliście w zeszłym roku jeden.
A tak, kolejka. Wiozła organ do kombajnu i ten organ spadł na pracownika. Taka część waży z pół tony.
Tomasz Adamek odbywając w kopalni kurs górnika-ślusarza prawie stracił rękę. „Pewnego dnia siedzę przy kolejce – która wciąga drzewo na dół – i trzymam rękę na linie. Nagle zaczyna mi wciągać koszulę z ręką. Zagapiłem się. Wszędzie pełno krwi. Na szczęście w ostatniej chwili szybko szarpnąłem z impetem całe ciało. Wyrwałem rękę. Gdyby nie szybkość, byłoby po karierze” – wspomina.
Mogło tak być. Lina już starej jakości, na pewno miała zadziory. I one złapały mu rękawicę lub katanę.
Tobie kiedykolwiek coś się stało?
Rolka metalowa spadła mi na stopę, ciężka. W realiach kopalni nic poważniejszego. Musi być coś złamane lub kwalifikować się do szycia, żeby o tym głosić. Inaczej nie ma się co fatygować. Bo jeżeli zgłosisz wypadek, to natychmiast BHP stwierdza, że był z twojej winy. Dlatego lepiej przeboleć, pokuleć – przez pierwsze dni oszczędzą cię w pracy. Mnie przeszło po dwóch tygodniach.
Od czterech lat pracujesz jako elektromonter.
Naprawiam i konserwuję urządzenia potrzebne do wydobycia węgla. Na bieżąco je transportuję, często trzeba robić to ręcznie. To zróżnicowana praca fizyczna. Czasem musisz się zdenerwować, bo jak nie użyjesz siły, to nie zrobisz roboty. Wszystko jest masywne, ciężkie. Nie ma tak, że sobie przykręcisz leciutko śrubeczkę. Ta śrubeczka jest zazwyczaj strasznie zapieczała i zardzewiała. Musisz nią na maksa kręcić.
W materiale „To Jest Boks” mówisz, że praca górnika działa dobrze na wydolności i siłę. Na wydolność?
Pracuję w masce, która zatrzymuje pył. Oddychanie w niej jest trudniejsze. Rozrzedzone powietrze, inne ciśnienie, jeszcze mniej tlenu. Mięśnie płuc, tchawicy zmuszane są do wytężonej pracy. Ćwiczysz je.
Używanie masek chroni przed pylicą? Podobno co czwarty górnik z nią kończy. Mój krewny po trzech latach pracy w kopalni wyprowadził się na wieś. Przez kilka pierwszych miesięcy odpoczynku pluł czarną wydzieliną.
To choroba zawodowa. Wiesz, ja też mogę skończyć z pylicą, też tak może być. Bo ta maska ci wszystkiego nie zatrzyma. Poza tym starszym górnikom maska przeszkadza w pracy. Są przyzwyczajeni do warunków i stosują ją tylko w drastycznych okolicznościach, jak już pyli się fest. Normalnie oddychają bez.
Trener Fiodor Łapin pracował w Jaworznie jako maszynista. Ma wielki szacunek dla górników, ale jednocześnie przypomina sobie słowa kierownika działu, byłego pięściarza. „Kolegom dołożono obowiązków i narzekali, że jest ciężko. «A jakie tam ciężko» – machał ręką. «Przyjdźcie na Victorię. Oni mają tam takie treningi, że żaden z was nie wytrzymałby pięciu minut».
Wszystko zależy od poziomu. Ale przy naprawdę mocnym? Tak, zgoda.
Czym różni się obecny Talarek od zawodnika, który przegrywał z Szeremetą, Matyją, Dąbrowskim i po pierwszych 23 pojedynkach miał ujemny bilans?
Całkowicie zmieniłem podejście po walce na Węgrzech z Kelemenem, to był kulminacyjny moment. W trzeciej rundzie poszła mi kość śródręcza. Tamto złamanie to efekt częstych startów, braku przygotowania fizycznego. Walczyłem do końca, tylko lewą. Przeciwnik był do zrobienia, nie czułem z jego strony jakiegoś super zagrożenia. Ciosy Węgra przyjmowałem na gardę, a sam ostrożnie atakowałem. Przeskakałem, dziękuję. Do tego pojedynku nie myślałem, że w przyszłości mogę osiągnąć sukces na skalę światową. Teraz wiem, że jestem w stanie to zrobić.
Kelemen do czasu konfrontacji z tobą przegrał jedynie z byłym mistrzem WBA Vincentem Feigenbutzem. Trzech z czterech twoich ostatnich rywali po zsumowaniu miałoby rekord 47-3. Ty przegrałeś łącznie aż 12 razy. W ilu z tych starć tak naprawdę byłeś gorszy?
Właśnie ostatnio chciałem to sobie policzyć, dobrze gadasz.
Ponieważ wiem, jak to jest z pięściarzami boksującymi za granicą. Rafał Jackiewicz przekonywał mnie, że na swoje 14 porażek uznaje tylko 6. Jeżeli pięściarz Silesii Boxing chce wygrać na wyjeździe, musi albo znokautować przeciwnika, albo wypunktować go do jednej bramki.
Czasem nawet, gdy idziesz po nokaut, potrafią pokrzyżować ci szyki. Walka w Szwajcarii z Mischa Niggem. Ostatnia runda, przynajmniej 30 sekund do końca. Mam go na widelcu, chwieje się, wystarczy go dobić. I nagle gong! Promotorka podleciała do stolika sędziowskiego i normalnie uderzyła w dzwonek.
To pierwsza niesłuszna porażka. A dalej?
Poczekaj, odpalę Boxreca.
Zaczniemy od remisu. Yohan Fauveau, Francja – tu bym się zgodził.
Kamil Szeremeta w Legionowie?
O, tu też dałbym remis (Talarek przegrał). Kamilowi widocznie zabrakło kondycji, cały czas mnie przytrzymywał. Należało mu się za to ostrzeżenie.
To drugi po Macieju Sulęckim najwyżej sklasyfikowany Polak w kategorii średniej, lada dzień ma walczyć o mistrzostwo Europy. A twój promotor przekonuje, że teraz nie miałby z tobą większych szans.
Jest do zrobienia, tylko jeszcze może nie na tę chwilę, przy obecnych okolicznościach bym się wstrzymał. Była propozycja na luty, wycofałem się. Chodziło o imprezę Babilońskiego, a ja wolałbym się bić na prestiżowej gali, nie na pipidówce, gdzie przy wyrównanej walce zawsze daje się wygraną faworytowi. Mateusz Borek proponował Polsat Boxing Night, ale jak wiemy PBN się nie odbyło. Jeżeli wydarzy się jakoś wrzesień/październik, przemyślę.
Lahderinne, Finlandia.
Cztery rundy, ewidentny wałek. Wygrał pierwszą, później goniłem go po ringu, cały czas nacierałem. W Finlandii mieliśmy przygodę z bagażem. Długi, opóźniony lot, dwie przesiadki. Nie wyciągnęli torby z luku i cały nasz sprzęt bokserski został w Polsce. Organizatorzy załatwili nam coś na miejscu.
Również boksujący dla Silesii Bartłomiej Grafka opowiedział mi o wyprawie do Wielkiej Brytanii. Organizatorzy gali głodzili pięściarza przez cały dzień, by kilkanaście minut przed walką zabrać go do przydrożnej budki na hamburgera i kawę.
Dlatego ja sam się zaopatrzam. Biorę ze sobą mini lodóweczkę i różne napoje. Mam spokój, nigdzie nie muszę latać. Mnie tam jakaś wielka fuszerka nie dotknęła. Gościnni są. Czasami nie przyjadą na twój przylot, ale zawsze po wszystkim odwiozą cię na lotnisko.
Walka w Belgii z Garcią, kolejny wałek.
Pamiętam jak Charr awanturował się, że przerwano jego starcie z Kliczką. Wam zdarzało się wyskakiwać z łapami do sędziów?
Nie, nic w ten sposób nie ugrasz. Przyjmujemy to z pokorą.
Possiti, mocny zawodnik. Mogło iść w dwie strony.
Matyja?
Słuszna przegrana, moja wina. Dostałem z główki w oko i to rzutowało na przebieg pojedynku. Strasznie żałuję tej walki, że nie poszedłem charakternie na żywioł, pomimo tej opuchlizny. Inna sprawa, że w ogóle nie byłem do niej przygotowany. Tuż przed starciem z Matyją plażowałem na Rodos.
Cummings – słuszna przegrana, wypunktował mnie. Rasanen z Finlandii, wygrał ewidentnie. Smith, Anglia. Gaża życia. Nie potrafiłem ocenić własnych możliwości, myślałem, że dam radę. Pierwszy łuk brwiowy w karierze. TKO. Czyli czwarta prawidłowa przegrana w karierze.
Norbert Dąbrowski to piąta?
Właśnie nie, ja myślę, że z Norbertem wygrałem. Jeden sędzia dał remis. Piąta Kelemen, potem Ryder. Dobrą walkę daliśmy, pamiętam. Po tym pojedynku nabrałem konkretnych ambicji. Mistrzowskich.
A więc sześć razy tak naprawdę przegrałem. Połowa tego, co w rekordzie. Gdyby nie wałki, wyglądałby zupełnie inaczej. Podobnie jak i cała kariera.
Poczekaj. Powiedziałeś, że masz mistrzowskie ambicje?
Chciałbym być autorytetem dla chłopaków, którzy mają na co dzień inne zajęcia niż boks. Dla tych ze spalonym rekordem. Uważam, że z każdego można zrobić mistrza, każdy ma jakieś atuty.
Tyle że twoja grupa promotorska jest charakterystyczna. Bywa tak, że w siedmiu jedziecie np. do Niemiec i siedmiu przegrywa. Stawki nie są zależne od wyników walk.
Ale czym poziom rośnie, tym stawka też idzie w górę. Nie zawsze musi być w dupę.
Postrzeganie jest takie: „Silesia? A, to ci chłopcy do bicia z Polski. Nabijają rekordy zagranicznym prospektom”.
Stereotyp. Silesia daje każdemu możliwości, nie ma żadnego przymusu. Jeśli ktoś uwierzy w siebie i solidnie poświęci się dla boksu, to będzie zwyciężał. Bo przecież tak jak uznaje się, że my napędzamy zachodnie rynki, tak samo można powiedzieć, że osiągamy swoje lokalne sukcesy wspinając się po głowach Białorusinów, Czechów czy Słowaków. Hierarchia, ten biznes ma kilka szczebli. Co nie oznacza, że trzeba się dopasowywać. Spójrz na Ukrainę. Kraj biedniejszy od naszego, a jakich dochował się pięściarzy. To jak z chłopcami kopiącymi piłkę na brazylijskich fawelach. Dla Ukraińców boks to szansa na wyrwanie się z gówna. Ciężko o lepszą motywację.
Ty nie chcesz całe życie zjeżdżać pod ziemię.
Sporo czytam. Wiedza jest nie do przecenienia. Żyjemy w świecie, w którym sukces odnoszą ci, którzy posiedli jej więcej. Walka trwa o to, kto wykorzysta ją w praktyce. Ludzie nie mający celów pracują na tych, którzy wiedzą, co chcą osiągnąć. Chcę wykorzystać każdą minutę w moim życiu.
Co czytasz?
Od życiorysów Tysona, Michalczewskiego, po książki na temat diety, suplementacji. Czytam o wszystkim, co związane jest z boksem. Drukuję interesujące mnie materiały i przeglądam je na kopalni. Ostatnio czytałem twój tekst o zmianach, jakie zachodzą w mózgach bokserów.
W wywiadzie z dr neurologii Aleksandrą Karbowniczek wskazany jest problem journeymanów. O ile nie skończą pojedynku na noszach, po przyjacielsku wpisuje się im w rekord TKO zamiast KO. Po nokaucie pauzuje się minimum sześć tygodni. Jego techniczny odpowiednik to niekiedy zaledwie 14 dni odpoczynku i brak obowiązku przeprowadzenia ponownych badań. W ten sposób pięściarz na telefon może być obity w rok nawet dwadzieścia razy i nikt nie sprawdza dokładnie stanu jego zdrowia.
Sama walka to jedno. Do tego dochodzą jeszcze sparingi.
Masternak przed przegraną walką z Drozdem zaliczył ich aż 27, a i tak daleko mu do rekordzistów.
Nie wiem, czy wiesz, ale ja od półtora roku nie biorę udziału w żadnych sparingach. Właśnie ze względu na obawę uszkodzenia mózgu. To taka gadka, że duże rękawice, że kaski. Jeżeli już bawić się w takie rzeczy, to jedynie za dobre pieniądze i podczas walki.
Naprawdę nie masz żadnego sponsora?
Żadnego.
Jesteś przecież 38. zawodnikiem świata w bardzo mocno obsadzonej kategorii.
A byłem nawet 33.
Nie mam, poważnie, nikogo. Bo to samemu trzeba łazić, szukać, zająć się menadżerką. Raz, że w moim przypadku rzutowałoby to na brak czasu na treningi, na studia. Dwa – zawsze wierzyłem w to, że jak sam nie zapracujesz, to nie będziesz miał. Dlatego nie wychodziłem do ludzi, o nic ich nie prosiłem.
I tak cichaczem, bez rozgłosu wdzierasz się do czołówki.
Zagraniczni promotorzy patrzą na rekord i nie wiedzą, co to za gościu. Nie ma filmików z walk, niczego nie można znaleźć.
Jesteś wykrywaczem ich błędów, nieostrożności. Rekord nie walczy.
Tak, zdecydowanie. Dlatego już tak często nie dzwonią. Słyszą nazwisko Talarek i mówią od razu „nie”. Rynek się zwężą. Jak się odzywają, to z propozycjami walk z prawdziwymi kozakami.
Zagraniczni promotorzy potrafią mieć pretensje, że zepsułeś bilans ich pupilowi? Płacą ci w końcu za to, żebyś przyjechał i ładnie przegrał.
Nie pamiętam pretensji. Odwrotnie, szczere gratulacje. Pół roku temu, po zwycięstwie z mistrzem Beneluksu podszedł do mnie dziadek: „Talarek… Congratulations!”. I pokazuje jak markowałem uderzenia, jaki byłem śliski. Był pod wrażeniem mojej postawy.
Andrzej Gmitruk mówi brutalnie: „Wielu zawodnikom objeżdżającym świat zwyczajnie nie opłaca się wygrywać, bo przestają być w ten sposób postrzegani jako dostarczyciele rekordu, mięso armatnie”.
Mój promotor ma na mnie propozycje z zagranicy, ale nie potrafię przewidzieć co się stanie, jeśli będę dalej wygrywał i wykolejał na wyjeździe tamtejszych prospektów. Niektórzy się mnie obawiają. Pewne zdarzenia mówią same za siebie.
Fakty są takie, że w 2016 stoczyłeś 7 pojedynków, a teraz nie walczysz od czterech miesięcy. To twoja najdłuższa przerwa od czasu kontuzji na Węgrzech.
Faktycznie, nie da się ukryć.
Cytowany Gmitruk trenował i promował Dariusza Sęka. Bywało, że na walkę z Sękiem decydował się dopiero dziewiąty rywal, któremu podsuwano kontrakt. Ty postanowiłeś wziąć sprawy w swoje ręce i zaproponowałeś po 5 tys. złotych za pojedynek czołowym polskim średnim, super średnim i półciężkim.
No i nikt się nie odezwał. Ani Sołdra, ani Gargula, ani Opalach, ani Kopytek, ani Parzęczewski. Nie wiem, może oferta do nich nie dotarła?
Te 5 tys. z własnej kieszeni należy odczytywać jako akt desperacji? Chcesz zweryfikować się na polskim podwórku, a – wyłączając propozycję rewanżu z Szeremetą – nie masz takiej szansy.
Tak, można to odczytywać jako akt desperacji. I też cwaniactwo z mojej strony. Chciałbym się sprawdzić.
Z Sołdrą i Gargulą nadal chcesz? Ostatnio przegrywają.
Z Sołdrą wciąż chętnie, tylko teraz nie mam już tych pięciu tysięcy. Proponowałem te pieniądze zaraz po Barbórce. (śmiech)
W walce wieczoru w Polsce walczą – strzelam – 80. na świecie Zimnoch z 150. Mollo.
Bo w tym biznesie ranking to drugorzędna sprawa, na wyobraźnię kibiców działa rekord. Zimnoch – jedna porażka, zdaniem niektórych wynikająca z błędu sędziego. Inaczej się na niego patrzy.
Masz trenera od przygotowania siłowego, który współpracował z Małyszem. Opłacasz specjalistę od przygotowania mentalnego. Sam wynajmujesz salę.
Zrozumiałem, że idąc wcześniejszą drogą człowiek daleko nie dojdzie. Inwestuję w siebie, jestem jednoosobową firmą. Przede wszystkim bardziej efektywny trening. Chciałem także stale konsultować się z dietetykiem, ale po kilku wizytach uznałem, że nie będę w stanie wdrożyć jego wytycznych w życie. Ze względu tryb, w jakim funkcjonuję. Łączenie boksu z kopalnią.
Zapowiadasz, że kiedy wedrzesz się do światowej czołówki, bierzesz bezpłatny urlop i przygotowujesz się do wyzwań.
I wtedy zdecydowanie przydadzą się sponsorzy. To jest moment przełomowy. Teraz bez pracy 1000 metrów pod ziemią, musiałbym się zapożyczać.
Joe Smith Jr. pokonał Andrzeja Fonfarę i Bernarda Hopkinsa, a wciąż pracuje jako murarz.
Budowlankę porównałbym z górnictwem. Mówiłeś o Mollo, który pracuje po 60 godzin tygodniowo czyszcząc zbiorniki wodne w Chicago. Wszystkie te zajęcia to ciężki kawałek chleba. Dlatego to krzywdzące, że pisze się „Kompromitacja Fonfary”, „Obciach Zimnocha”. Gdyby tak jednakże mówiono w odniesieniu do moich walk, nie przejąłbym się tym. Bo i czym tu się przejmować? W końcu to moja ręka wędruje w górę.
ROZMAWIAŁ HUBERT KĘSKA